Logo Przewdonik Katolicki

Cztery lata Roku Zero

Łukasz Kaźmierczak

Ofiary są upamiętniane, kaci stają przed sądami. Dopiero dziś, czterdzieści lat po wydarzeniach określanych jako największe proporcjonalnie do liczby mieszkańców kraju ludobójstwo w historii ludzkości.

Kościół katolicki w Kambodży rozpoczął proces beatyfikacyjny 35 męczenników, którzy ponieśli śmierć w czasach krwawych komunistycznych rządów Czerwonych Khmerów. Kandydaci na ołtarze pochodzą z Kambodży, Wietnamu i Francji, a ich listę otwiera bp Joseph Chhmar Salas: zmuszony do opuszczenia miejsca zamieszkania, skierowany do pracy na polach ryżowych, zmarł z głodu i wycieńczenia we wrześniu 1977 r. w jednym z niezliczonych obozów pracy przymusowej. Ot, typowy khmerski los…
 
Raj w kilka godzin
Dziś sporo już wiemy o zbrodniczej działalności Czerwonych Khmerów, nadal jednak opowieści o tym, co działo  się w Kambodży w okresie 1975–1979, wywołują dreszcz przerażenia. Do tego nie można się przyzwyczaić. Szokujący jest już sam fakt, że za owymi zbrodniami stoi tak naprawdę grupka kilku osób – bynajmniej nie jakichś urodzonych w biedzie gniewnych rewolucjonistów, tylko młodych ludzi z dobrych, zamożnych domów należących do kambodżańskiej elity, którzy zdobywali wykształcenie na najlepszych francuskich uczelniach. I to tam przeniknęli oni ideologią komunistyczną w jej najbardziej skrajnym wydaniu. Saloth Sar, który zyskał ponurą sławę jako Pol Pot, Ieng Sary, Khieu Samphan – młodzi, niecierpliwi, którzy nie chcieli czekać długo – ich komunistyczny „raj na ziemi” miał się spełnić dosłownie w ciągu kilku dni… Swój „ideał” wcielili w życie w 1975 r., kiedy po kilkuletniej wojnie domowej, dzięki wsparciu komunistycznych Wietnamu i Chin, zdobyli pełnię władzy w Kambodży. I rzeczywiście, wprowadzenie w życie „komunistycznej idylli” zajęło im kilka, najwyżej kilkanaście dni.
Pierwszą decyzją Pol Pota i jego towarzyszy było wypędzenie wszystkich ludzi ze stolicy kraju, Phnom Penh. W ciągu zaledwie kilku godzin dwa miliony osób zostały zmuszone do opuszczenia swoich domów i pozostawienia tam całego dobytku. Kto nie chciał się temu podporządkować, był natychmiast zabijany. Podobnie postąpiono we wszystkich innych miastach i miasteczkach Kambodży. Z dnia na dzień kraj stał się całkowicie rolniczy, a jego pozbawieni majątków mieszkańcy zdani na łaskę i niełaskę komunistycznego reżimu.
 
Miska i łyżka
Czerwoni Khmerzy swoją ekstremalną formę komunistycznych rządów ogłosili także w wymiarze symbolicznym: rok 1975 nazwali Rokiem Zerowym, a samą Kambodżę przemianowali na Demokratyczną Kampuczę. Społeczeństwo zostało podzielone na dwie grupy: pierwszą stanowiły osoby uznane za nieprzydatnych/ podejrzanych/ niepewnych/ wrogów ludu – i przeznaczone z reguły do jak najszybszej eksterminacji. W gronie tym byli przedstawiciele inteligencji, duchowieństwa, przedsiębiorcy, mniejszości narodowe oraz  osoby chore i słabe, a zatem mniej wydajne, niebędące w stanie spełnić wyśrubowanych norm produkcyjnych – innymi słowy, wszyscy ci, którzy nie pasowali do idealnego społeczeństwa według wizji kambodżańskich komunistów. Reszta – głównie najubożsi chłopi i niewykształceni robotnicy mieli stać się jedyną warstwą społeczną nowej Kampuczy.
Niezależnie od tego podziału, każdego mieszkańca kraju obejmował obowiązek codziennej pracy, przez siedem dni w tygodniu, od 12 do 15 godzin dziennie. Dzieci, starcy, chorzy, kobiety w ciąży. Wszyscy. Kto nie pracuje, ten nie je – jak głosi święty slogan wszystkich bez wyjątków komunistycznych totalitaryzmów.
Ryż i rolnictwo stały się najważniejszym i niemalże jedynym celem pracy – wszystkie inne gałęzie gospodarki poszły w odstawkę. Wymordowano przedstawicieli specjalistycznych zawodów – od kolejarzy po nauczycieli i lekarzy. Każdy inteligent był z założenia wrogiem rewolucji: za noszenie okularów, za znajomość języka francuskiego, za zbyt gładkie dłonie, za posiadanie Biblii – śmierć albo obóz reedukacyjny (czyli praktycznie także śmierć).
Komunikacja – samochody, pociągi, poczta – wszystko uznano za kapitalistyczne, wrogie, niepotrzebne, mogące służyć do buntu. Już pierwszego dnia nowych rządów pozamykano wszystkie sklepy, zlikwidowano pieniądz, zamknięto szkoły. Medycyna i edukacja – to kolejne przeżytki starego reakcyjnego porządku. Podobnie własność prywatna, która została   całkowicie zakazana. Miska na ryż i łyżka – oto, co mógł jedynie posiadać każdy mieszkaniec Kambodży. Za każdą dodatkową rzecz, nawet za nadprogramową porcję ryżu, groziła śmierć lub tortury.
Partia-matka stała się zazdrosna o wszystko: wprowadzono absolutny ateizm, każda religia została uznana za reakcyjną i zakazana. Na liście ofiar czerwonego reżimu na samym szczycie znaleźli się mnisi buddyjscy obwołani „nieproduktywnymi krwiopijcami” i chrześcijanie jako „szpiedzy i agenci imperializmu”. Niszczono więzy rodzinne, zastępując je lojalnością wobec partii i „Brata Numer Jeden”. Małżeństwa miały zwracać się do siebie per
towarzyszko żono” i „towarzyszu mężu”. Dzieci odbierano rodzicom i poddawano
wielogodzinnym sesjom indoktrynacyjnym. Wszystko po to, by zburzyć doszczętnie stary porządek i cofnąć kraj do czasów średniowiecznej gospodarki agrarnej. I dopiero na tych gruzach miano zbudować „nowy szczęśliwy świat”.
 
Czaszki z Choeung Ek
Ten krwawy komunistyczny obłęd trwał jedynie cztery lata, ale doprowadził Kambodżę na skraj samounicestwienia. Średniowieczny model gospodarki, połączony z ideą obsesyjnej samowystarczalności i zerwaniem wszelkich kontaktów z zagranicą spowodowały klęskę głodu na gigantyczną skalę. Ludzie umierali tysiącami, a ci, których nie zabił głód, ginęli z wycieńczenia od pracy ponad siły. Resztę załatwił szalejący terror i masowe egzekucje, których symbolem stały się złowieszcze pola śmierci. Najbardziej znane tego typu miejsce to Choeung Ek, leżące kilkanaście kilometrów od Phnom Penh, gdzie na obszarze wielkości piłkarskiego boiska pochowanych jest 10 tys. ofiar reżimu. Jego znakiem rozpoznawczym stała się ogromna piramida usypana z ludzkich czaszek. Zeznania osób, które widziały dokonywane w tamtym miejscu zbrodnie, są przerażające: dla zaoszczędzenia kul ofiarom podrzynano gardła chropowatymi liśćmi palmowymi, przebijano kijami bambusowymi i uderzeniami motyki w potylicę. Niemal każda z czaszek znalezionych w Choeung Ek jest więc zdeformowana lub niekompletna. A takich miejsc były w Kambodży setki…
Bilans krótkich rządów Czerwonych Khmerów jest tragiczny. W latach 1975–1979 zginęło, według różnych szacunków, od 1,5 do 2 mln ludzi, czyli prawie jedna czwarta mieszkańców Kambodży. Wystarczyły cztery lata… Żaden inny totalitarny reżim nie może pochwalić się tak wysoką „skutecznością” w unicestwianiu „wrogów ludu”. A byłoby ich pewnie znacznie więcej, gdyby obłędny reżim nie upadł w 1979 r. – znienawidzony nie tylko przez współrodaków, ale także przez sąsiednie państwa, nie wyłączając innych reżimów komunistycznych.  I to właśnie interwencja wojsk równie komunistycznego Wietnamu doprowadziła do obalenia reżimu krwawych kambodżańskich utopistów.
Na rozliczenie zbrodni Czerwonych Khmerów  trzeba było jednak czekać bardzo długo. Sam Pol Pot, słynny „Brat Numer Jeden”, uciekł do Tajlandii, gdzie wiódł luksusowe życie. Zmarł nieosądzony 15 kwietnia 1998 r. Pierwszy ONZ-owski trybunał ds. zbrodni wojennych w Kambodży powołano dopiero w 2006 r. Jako pierwszy stanął przed nim Kaing Guek Eay, zwany „Towarzyszem Duchem”, b. komendant owianego złą sławą więzienia S-21, w którym z 16 tys. więźniów przeżyło zaledwie kilka osób. W 2010 r. skazano go na dożywocie za zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości. W 2014 r. taką samą karę zasądzono w stosunku do dwóch członków b. ścisłego kierownictwa reżimu:  85-letniego Nuon Chea, nazywanego „Bratem Numer Dwa” oraz 80-letniego Khieu Samphana, b. prezydenta Kambodży.
Krwawiąca rana w narodzie jednak została. Jeden ze świadków w tamtych procesach, Sophany Bay, która podczas rządów Czerwonych Khmerów straciła całą trójkę swoich dzieci, opowiadała niedawno na łamach „New York Timesa”: „Ciągle mi się śni, że ktoś mnie goni. Zawsze uciekam. Czasami budzę się przerażona i nie wiem, gdzie jestem. Dopiero po chwili orientuję się, że jestem bezpieczna, w domu, w Ameryce. Te sny wciąż mnie dręczą, zawsze śnią mi się te same koszmary. Nie mam zwyczajnych snów”...
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki