Logo Przewdonik Katolicki

Mogę do ciebie mówić „mamo?”

Monika Białkowska

Rodzinom zastępczym towarzyszy wiele mitów.

Z jednej strony mamy sielankowy obrazek rodem z serialu. Z drugiej, czarny PR, czyli opowieści o dramatycznych trudnościach. Z trzeciej wreszcie, łatwo rzucane oskarżenia o to, że zastępczy rodzice dorabiają się na przyjmowanych pod swój dach dzieciach. Prawdę znają one: zastępcze mamy z Gniezna i okolic. Spotkałyśmy się, żeby przed Dniem Matki porozmawiać o macierzyństwie: nieco innym, choć równie prawdziwym.
 
Coś potrzebnego
Pani Dorota ma dwoje własnych, dorosłych już dzieci, młodsza córka zdaje właśnie maturę. Kontakt z dziećmi z domu dziecka miała od zawsze: chodziła z nimi do szkoły, przyjaźniła się. Potem wyszła za mąż, urodziła dzieci, ale wciąż pamiętała o tych, które rodziców nie mają. Kiedy zaszła w trzecią ciążę i straciła ją, zaproponowała mężowi zaopiekowanie się cudzym dzieckiem. Zgodził się bez wahania. Oboje poszli na szkolenie. Czekali na dziewczynkę, żeby córka miała siostrę: okazało się, że na dom czeka dwóch chłopców, 4-letni Gracjan i 6-letni Adrian.
– Pojechaliśmy po nich do Poznania – wspomina pani Dorota. – Starszy z chłopców nie mówił, uciekał. Dziś wiemy, że jest to kwestia jego problemów, o których wcześniej nie wiedzieliśmy. Obecnie chodzi do szkoły specjalnej. Nie wiemy, co mu dolega: nie znamy jego historii, nie mamy książeczki zdrowia, nie wiemy, czy biologiczna mama nie chciała ukryć przed nami jego choroby. Mama zresztą nie interesuje się chłopcami, choć wciąż czekam, żeby ktoś z rodziny się do nich odezwał. Mówią do nas „mamo” i „tato”, moi rodzice są ich dziadkami, nasze dzieci są ich rodzeństwem. Czasem wydaje nam się, że są z nami od zawsze. Nie usłyszeliśmy od nikogo złego słowa. Rodzina rozumiała naszą decyzję. Dzieci nie miały nic przeciwko temu. Dom mieliśmy, samochód też, więc nikt nie powie, że się na dzieciach dorobiliśmy. Tylko kiedyś sąsiadka westchnęła: – A taki miałaś spokój…!
Kiedy będzie możliwość, weźmiemy kolejne dzieci. Mam za sobą 30 lat pracy zawodowej i dopiero od sześciu lat czuję się naprawdę spełniona. Wreszcie robię coś potrzebnego, coś pozytywnego, coś, co daje mi satysfakcję. Wcześniej przez 30 lat siedziałam przy maszynie – kompletnie bez sensu.
Co by było, gdyby sąd zdecydował o zabraniu dzieci z rodziny zastępczej i powrocie do biologicznych rodziców? – Często o tym myślę – mówi pani Dorota. – Czasem ktoś mówi, że taka mama, która nie chciała dziecka, jest mu niepotrzebna. Ale ja dałabym jej szansę.
 
Spełnione marzenie
Pani Ala z mężem po 10 latach małżeństwa postanowili adoptować dziecko, sześcioletnią wówczas Mulatkę, Halimkę. Przyjechała do nich z Łodzi. – To dziecko nic nie miało – wspomina pani Ala. – Nie potrafiła się przytulać, nie potrafiła mówić o swoich emocjach. Po pół roku zauważyliśmy, że poczuła się pewniej. Przytulała się. Zaczęła mówić „mamo” i „tato”. Zaczęliśmy myśleć o powiększeniu rodziny. Mogliśmy adoptować kolejne dziecko, ale pomyśleliśmy o tych dzieciach, które na adopcję nie mają szans. Wtedy okazało się że do umieszczenia w rodzinie zastępczej przygotowywane jest rodzeństwo, chłopiec i dwie dziewczynki. Dla Halimki była to prawdziwa rewolucja! Potem dołączył do nas jeszcze Adaś: dostaliśmy go na dwa, trzy miesiące, kiedy miał 23 dni. Teraz ma 10 miesięcy i już z nami zostanie.
– Ja jestem z małej rodziny, ale mój mąż z wielodzietnej. Nie wyobrażam sobie, żeby moje dzieci wychowywały się w małej rodzinie, nam brakowało rodzeństwa. To piękne, kiedy w domu jest dużo dzieci. Staramy się uczyć ich miłości, szacunku, cierpliwości i wyrozumiałości dla siebie nawzajem. Dzieci wiedzą, że są przybranym rodzeństwem, ale najważniejsze jest, żeby się kochały.
Kiedy padło słowo „mama”? – Młodsze dzieci uczyły się mówić już w domu pani Ali, więc „mama” pojawiła się naturalnie. – Gosia po dwóch tygodniach u nas przyszła do mnie, akurat na kolanach szorowałam podłogę – wspomina pani Ala. – Ciociu, mogę o coś zapytać? – No mów, Gosiu. – Czy mogę od jutra mówić do ciebie „mamo”? – Gosiu, możesz mówić tak, żebyś ty się z tym dobrze czuła. – Mama to jest ta, która kocha i która się opiekuje. Ty będziesz moją mamą!
– Innego dnia Halima, która zwykle mówi niewiele, woli siedzieć, słuchać i myśleć, odezwała się nagle ni stąd, ni zowąd: – Wiecie? Marzyłam o takiej rodzinie. – To jest nasza największa nagroda, nic więcej – mówi pani Ala.
 
Szkoła dla rodziców
Pani Agnieszka poznała Klaudię, kiedy dziewczynka miała trzy tygodnie, a ona sama pracowała w domu dziecka. – Klaudia nie miała nikogo – wspomina pani Agnieszka. – Inne dzieci miały rodzeństwo, przychodził do nich ktoś z rodziny, a ona była zupełnie sama. Po ślubie zaczęliśmy z mężem myśleć o byciu dla niej rodziną zastępczą. Klaudia trafiła do nas, kiedy miała dwa lata. Gdy zaczynaliśmy szkolenie, niezbędne do bycia rodziną zastępczą, było mi strasznie przykro: my tu musimy przechodzić jakiś długi, mozolny proces, trwający blisko rok, a ona w tym czasie pozostaje sama w domu dziecka. Teraz widzę, że to było potrzebne: żebyśmy do tego dorośli, żebyśmy byli naprawdę gotowi. Biologiczni rodzice też mają czas, całe dziewięć miesięcy na to, żeby przygotować się na przyjęcie dziecka. Ten czas jest potrzebny tym bardziej, że nie wiemy, jakie problemy będzie dziecko stwarzało, z jakim bagażem doświadczeń do nas trafi. Uważam, że wszyscy rodzice powinni takie szkolenia przechodzić, nie tylko rodziny zastępcze. Bardzo dużo można się przy okazji dowiedzieć o sobie, można zmierzyć się z problemami własnego dzieciństwa i je rozwiązać, zanim zacznie się wychowywać dzieci. Inaczej własne problemy na dzieci się przeleje.
W Gnieźnie około 40 rodzin zastępczych należy do Stowarzyszenia Rodzicielstwa Zastępczego. Jego celem jest nie tylko organizowanie szkoleń i spotkań tematycznych, ale przede wszystkim tworzenie grup wsparcia, środowiska, w którym rodziny zastępcze mogą porozmawiać o swoich trudnościach i radościach.
– Nasze dzieci są bardzo różne, ale są też i kłopoty, które pojawiają się u wszystkich rodzin – mówi pani Agnieszka. – Cenne jest dla nas, że możemy usłyszeć od innych, jak łagodniej przejść przez jakiś trudny okres. Pani Ala dodaje z kolei: – Spotkań w stowarzyszeniu, wspólnych wyjazdów na basen czy do kina potrzebują też dzieci. One spotykają tam dzieci znajdujące się w podobnej sytuacji. W ten sposób ich życie staje się normalne.
 
Heroiczni?
– Rodzin zastępczych zawsze będzie za mało – mówi Elżbieta Pilarczyk, kierownik działu pieczy zastępczej Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Gnieźnie. – Według obowiązujących przepisów dzieci poniżej 10. roku życia nie mogą trafiać do domów dziecka. Choć szkolimy co roku kilkanaście osób, nie wszystkie podejmują się bycia rodziną zastępczą. Podchodzimy do tego ze spokojem: szkolenia mają też uświadomić, że dla kogoś może być to zadanie zbyt trudne. Rodziną zastępczą może być małżeństwo lub osoba samotna. Niechętnie patrzymy tylko na związki nieformalne, zawsze pozostaje pytanie, dlaczego chce trwać w związku, który jest czasowy, i czy nie będzie się to wiązało dla dziecka z kolejnym stresem.
– Ludzie wzdychają czasem, patrząc na nas: jacy to wy jesteście heroiczni, bo zajmujecie się tymi dziećmi! – śmieje się pani Agnieszka. – Tymczasem to jest tak, że to dzieci dają nam więcej, niż my im. Pięknie jest patrzeć, jak rosną i się rozwijają. I przerażająca jest myśl, że mogłyby gdzieś zostać, w jakiejś instytucji. Jeśli jest się naprawdę otwartym na dzieci i na wszystko, co one ze sobą niosą, to mimo wszelkich trudności ma się poczucie spełnienia. Wiemy, że dobrze przeżyliśmy ten dzień i możemy działać dalej.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki