Logo Przewdonik Katolicki

Otwarte akta Jürgena Rotha

Adam Górczewski
Juergen Roth / fot. PAP

Nie jest mu po drodze z PiS, ale jego książka i tak traktowana jest w Polsce jako dowód na zamach. Niemiecki dziennikarz śledczy zna się na swojej pracy, ale nie jest bezbłędny.

– Nie podaję nazwisk zamachowców wskazanych w notatce dla niemieckiego wywiadu. Od kilkudziesięciu lat zajmuję się dziennikarstwem śledczym i nie chcę być celem dla rosyjskich służb – mówi Jürgen Roth. Autor książki Tajne akta S. - Smoleńsk, MH17 i wojna Putina na Ukrainie (polskie tłumaczenie ma się ukazać dopiero w maju) wie kogo się bać. Mnie niemiecki dziennikarz się nie przestraszył i zaprosił na rozmowę do swojego mieszkania.
Reporter śledczy zbytnio się nie chowa. Mieszka w centrum Frankfurtu nad Menem. W położonej niedaleko księgarni, gdzie w dniu premiery pytałem o nową książkę o Smoleńsku, księgarz spojrzał na mnie i zaczął się zastanawiać, dlaczego od dawna nie było u niego spotkania z mieszkającym tak blisko autorem. W dziale politycznym tej księgarni najnowszy tytuł Rotha stanął między Precedensem Ukraina o wartościach w Europie a Czego nie można kupić za pieniądze. Moralne granice rynku. Za pieniądze można za to kupić Tajne akta S.. Kosztują 20 euro. – Tutaj mieszkają ludzie, którzy interesują się polityką. I, co ważne, na polityce się znają – ocenia kierownik księgarni. – To może być wydawniczy sukces. Z powodu tematu i autora.
 
Raz na wozie, raz pod wozem
Autor jest kontrowersyjny. Ma długą listę oponentów, ale bywa też traktowany jako guru politycznego dziennikarstwa śledczego – często występuje w telewizji, o komentarz proszą go najpopularniejsze gazety.
Sprzedał już tysiące książek. Zadebiutował w 1971 r. Biedą w Niemczech. Miał wtedy 26 lat. Rok później napisał Czy Republika Federalna jest państwem policyjnym? i w ten sposób zaczął zmierzać w kierunku swojej głównej obecnie tematyki, pokazywanej przez niego także w telewizyjnych reportażach – tajne służby, korupcja i mafia. Głównie w Niemczech i we wschodniej Europie.
Książki wydaje prawie co roku. Wielokrotnie opierał się na materiałach policji i Bundesnachrichtendienst (BND). Federalna Służba Wywiadowcza (lub Informacyjna) to niemiecki wywiad. Praca z nią to dla dziennikarza ryzyko. Reporter powinien mieć przynajmniej dwa źródła wiedzy, a informacje z BND są często nie do potwierdzenia w innym miejscu. Wiedzą to także sądy, gdzie Roth musiał się wielokrotnie tłumaczyć. Nie zawsze z sukcesem.
Szara eminencja (o korupcyjnych układach na styku polityki, biznesu i zorganizowanej przestępczości) z 1999 r. miała jedno wydanie. Z kolejnych wydawca zrezygnował, po tym jak sąd w Hamburgu wykazał, że Roth zbytnio zaufał policyjnym materiałom i przynajmniej w czterech miejscach nie miał racji. Wydany w 2006 r. Klan w Niemczech: Bezwzględna sieć polityków, menadżerów i prawników poruszył nawet byłego kanclerza Gerharda Schrödera, którego prawnicy domagali się wykreślenia rozdziału dotyczącego podróży tego polityka do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, gdzie – według Rotha – reprezentował interesy rosyjskiego Gazpromu. Sąd nakazał przerobienie odpowiedniego fragmentu. Nie wygrał za to w sądzie bułgarski minister Rumen Petkow. Roth pisał wprost, że szef MSW spotyka się z kryminalistami. W 2008 r. Petkow złożył dymisję, a w sądzie bezskutecznie chciał od niemieckiego dziennikarza odszkodowania za zniesławienie. W „saksońskiej aferze bagiennej” (od bagna korupcji) Roth zarzucał udział w mafii politykom, prawnikom, policjantom i dziennikarzom. Sąd w Dreźnie ukarał reportera za błędy w pracy. Dziennikarze „Frankfurter Allgemeine Zeitung” punktowali Rotha w tej aferze, wykazując, że nie kontaktował się z oskarżanymi osobami. W berlińskiej centrali niemieckiego wywiadu usłyszałem podobny komentarz.
 
Polski rząd, rosyjska bezpieka
– Jürgen Roth nie skontaktował się z nami, by potwierdzić istnienie rzekomej notatki naszego agenta – powiedział Martin Heinemann, rzecznik BND. Federalna Agencja Wywiadowcza po m.in. moim pytaniu kilka razy przeszukała swoje zasoby. Według Heinemanna cytowanej notatki nie znaleziono. Rzecznik BND podkreślił jednak, że teoria zamachu w Smoleńsku nie jest i nie była przez wywiad brana pod uwagę i dlatego taka wersja nigdy nie była też przekazywana rządowi Angeli Merkel, dokąd BND raportuje efekty swojej pracy.
– Miałem trudność przy pisaniu tej książki, bo wiedziałem, że może zostać politycznie zinstrumentalizowana. Nie jest mi po drodze z PiS, ale nie mogę kierować się politycznymi względami przy pokazywaniu faktów. Zdecydowałem, że najważniejszy jest etos dziennikarza i będę pisał o tym, co ustalę – powiedział mi Jürgen Roth. – Nie mówię, że nagle ustaliłem całą prawdę. Możliwe, że ona nigdy nie zostanie ustalona. Chcę jednak te sprzeczności pokazać, by czytelnik mógł sobie wyrobić własny pogląd. Dziennikarz musi pokazywać fakty, a czytelnik musi sam powiedzieć, w co wierzy, a w co nie. Znam źródła informacji agenta BND. To wysocy rangą urzędnicy w polskim rządzie i w rosyjskiej FSB. Nie można tej informacji tak po prostu odrzucić, nawet jeśli niemiecki wywiad mówi teraz, że takiej notatki nie ma albo że jest fałszywa. Ufam mojemu informatorowi.
Roth ma rację – część mu uwierzyła, część nie. Jedni nazywają go kolejnym oszołomem, inni cytują tylko fragmenty o zamachu. A Roth zebrał dowody na wersję zamachu, ale i na tezę o wypadku. Bo szukał we wszystkich źródłach.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki