Zdarza się jednak, że nasza radość ze zmartwychwstania Jezusa jest jakby niepewna i zabarwiona ukrywanym czasem samemu przed sobą pytaniem – „i co z tego?” Znamy oczywiście odpowiedź – to przez misterium paschalne Chrystusa mamy odpuszczone grzechy, dostęp do Ojca i obietnicę życia wiecznego. Wstydliwe „co z tego?” dotyczy raczej teraźniejszości i jest pytaniem o to, jakie to wszystko ma znaczenie dla nas dzisiaj.
Kropla zmartwychwstania
Słowo Boże przypomina jednak, że to, co się stało z Jezusem z Nazaretu, ma dla nas znaczenie; że Jego zmartwychwstanie jest tajemniczo związane z naszym życiem, dotyka go mimo dzielącej nas od niego przestrzeni i czasu. W Liście do Efezjan czytamy: „Bóg, będąc bogaty w miłosierdzie, przez wielką swą miłość, jaką nas umiłował, i to nas, umarłych na skutek występków, razem z Chrystusem przywrócił do życia” (2, 4–5). Wtóruje mu List do Kolosan: „Jeśliście więc razem z Chrystusem powstali z martwych, szukajcie tego, co w górze, gdzie przebywa Chrystus…” (3, 1). Dodajmy jeszcze słowa św. Jana w podobnym duchu: „My wiemy, że przeszliśmy ze śmierci do życia, bo miłujemy braci…” (1 J 3, 14). Więc nie tylko czekanie na „swoją kolejkę” przy zmartwychwstaniu umarłych, ale coś, co już się zaczęło… Ta możliwość tajemniczego wpływu zmartwychwstania Pana na ludzi w jakimkolwiek miejscu i czasie bywa opisywana przez obraz kropli kolorowej farby wpuszczonej do szklanki z wodą. Woda zabarwia się w całej swej objętości, choć kropla dotknęła tylko jednego miejsca na powierzchni – podobnie zmartwychwstanie Jezusa, choć miało miejsce w konkretnym punkcie przestrzeni i czasu, dotyka całej „objętości dziejów”, wszystkich czasów i miejsc.
Żeby zbliżyć się do tej tajemnicy rozpoczętego już dla nas zmartwychwstania, sięgnijmy jeszcze raz do Pisma Świętego, jednak nie do opisów ukazywania się Pana Jezusa uczniom po zmartwychwstaniu, lecz do przypowieści o synu marnotrawnym, czy też o miłosiernym ojcu i dwóch synach.
Historia martwych synów
Czytając tę historię, zwykle patrzono przede wszystkim na młodszego, „marnotrawnego” syna. Współcześni komentatorzy tego tekstu zwracają jednak uwagę, że dramat dotyczy relacji obu synów z ojcem. Jeśli ojciec mówi po powrocie młodszego: „Ten mój syn był umarły, a znów ożył” (Łk 15, 24), to o starszym mógłby właściwie powiedzieć to samo…
Młodszy syn zrywa z ojcem jawnie, przedwcześnie żądając wydania spadku, by wyjechać gdzieś daleko, gdzie zmarnuje rodzinne dobra i odrzuci Boże przykazania. Sytuacja starszego syna jest mniej oczywista, ale czy wiele lepsza? Pozostaje w rodzinnym domu i wypełnia obowiązki, ale jego serce stało się oschłe. Jego postawa ujawnia się w momencie powrotu młodszego brata. Wtedy „wybija na powierzchnię” jego gorzki osąd wobec swego brata i rozżalenie wobec ojca: „Oto tyle lat ci służę i nigdy nie przekroczyłem twojego rozkazu; ale mnie nie dałeś nigdy koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi. Skoro jednak wrócił ten syn twój, który roztrwonił twój majątek z nierządnicami, kazałeś zabić dla niego utuczone cielę...” (Łk 15, 29–30). W tych słowach starszy syn ukazuje się jako ktoś, kto przeżywa swoją relację z ojcem w perspektywie prawa i zapłaty, jakby był najemnikiem. Ponadto widzimy, że w swojej twardej postawie nie jest w stanie razem z ojcem ucieszyć się powrotem brata. Nie przechodzi mu nawet przez gardło słowo „brat”, zwracając się do ojca mówi tylko: „twój syn”… Jeśli to miłość przyjmiemy za kryterium „życia”, o którym mówi ojciec w przypowieści („ten mój syn był umarły, a znów ożył”…), to jasno widać, że starszemu bratu także potrzeba „zmartwychwstania”. Nie wiemy, czy ono nastąpiło, bo przypowieść kończy się w zawieszeniu – widzimy ojca, jak stara się przekonać swego starszego syna, by wszedł do domu i dołączył się do rodzinnej radości. Wiemy za to ze słów ojca, że młodszy syn „ożył”, ale już wcześniej, niemal w samym środku tej przypowieści, natrafiamy na odnoszący się do niego czasownik „powstać” (gr. anistamai), który czasami opisuje zmartwychwstanie Chrystusa (np. w 1 Tes 4, 14). Czytamy, że młodszy syn „wstał więc i wrócił do swojego ojca” (Łk 15, 20, tłum. ekumeniczne).
Trzeci brat?
Ta historia „duchowego powrotu do życia” może mieć (i miała w historii Kościoła) rozmaite interpretacje – starszy i młodszy syn byli odczytywani jako obraz faryzeuszów i grzeszników, do których zwracał się Chrystus, lub Żydów i pogan, czy wreszcie chrześcijan rygorystów i tych, którzy upadli, a chcieliby powrócić do Boga. Ten ostatni punkt był jasny – ojciec z przypowieści jest obrazem Boga – kochającego, gotowego przyjąć na nowo, wielkodusznego i cierpliwego.
Niektórzy, interpretując tę historię, „dopowiadają” do niej postać „trzeciego brata”. Byłby nim sam Chrystus, który po zmartwychwstaniu mówi o uczniach „bracia” (Mt 28,10). On jest Tym, który, stając się człowiekiem, wyrusza z domu Ojca do „dalekiego kraju”, żeby ratować swojego młodszego brata, a kiedy go odnajdzie, powraca do Ojca. Chrystus jest też tym, kto daje przykład starszemu bratu. Zamiast mentalności najemnika widzimy w Jezusie postawę kogoś, kto od młodości jest całkowicie przejęty „sprawami Ojca” (por. Łk 2, 49) i wie, że wszystko, co należy do Ojca, jest też Jego (por. Łk 15, 31 i J 13, 3). Jest kimś, kto nie odrzuca młodszego brata, ale przyjmuje go z radością, w pełni podobny w tym do Ojca, tak że może powiedzieć: „kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca” (J 14, 9).
Patrząc w ten sposób, widzimy Chrystusa przychodzącego ratować braci, tzn. wszystkich, którzy oddalają się od Boga jawnie („młodszy brat”) lub których serce staje się twarde pomimo pozorów zewnętrznej wierności („brat starszy”). To dzięki przyjściu Chrystusa i tajemnicy Wielkiej Nocy dokonuje się „duchowe zmartwychwstanie” Jego braci i odnowienie ich relacji z Ojcem i pomiędzy sobą. Między sobą także, bo wiemy, że relacje te są ze sobą powiązane – „kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi” (1 J 4, 20).
Nasz powrót
To właśnie w tym miejscu zaczyna się historia naszego „powrotu do domu”. Wejście Chrystusa w świat swoich braci i sióstr, gdzie „grzech przynosi śmierć” (por. Jk 1, 15), przyjęcie tej śmierci na siebie i zwycięstwo nad nią otwiera nam drogę do innego świata, do rzeczywistości, którą rządzą inne prawa. Zwycięstwo Chrystusa „przenosi nas do Jego królestwa” (por. Kol 1, 13), w którym synowie i córki są blisko Ojca, a dla siebie nawzajem są kochającym się rodzeństwem.
Tak można też odczytać cytowane na początku fragmenty o już rozpoczętym dla nas zmartwychwstaniu. Rzeczywiście, „wiemy, że przeszliśmy ze śmierci do życia, bo miłujemy braci” (1 J 3, 14).
W praktyce oznacza to, że ze zmartwychwstania Jezusa płynie moc, która umożliwia nam to, co wcześniej wydawało się niemożliwe: wyjście z powtarzającego się w naszym życiu grzechu, przebaczenie doznanej krzywdy, miłość braci (lecz także nieprzyjaciół!), radość z miłości Ojca. To, co niewykonalne o własnych siłach, staje się możliwe, kiedy spotykając Chrystusa, mamy dostęp do tego niewyczerpalnego „źródła duchowej energii”, którym jest Jego męka i zmartwychwstanie.
Czy tylko moralność?
Wobec takiej interpretacji można sobie wyobrazić zarzut, że przedstawia ona zmartwychwstanie Pana Jezusa zbyt jednostronnie jako „źródło moralnej odnowy” człowieka. Czy tylko po to się ono dokonało, żebyśmy nauczyli się „być grzeczni”? Dlaczego, mimo że jesteśmy w zmartwychwstanie Chrystusa włączeni przez wiarę, chrzest i inne sakramenty, nie dotyczą nas jeszcze inne jego owoce, które widzimy w chwalebnym ciele Jezusa, a zwłaszcza wolność od cierpienia i śmierci?
Św. Tomasz z Akwinu, kiedy zastanawiał się nad owocami chrztu, wskazywał na to, że działa on stopniowo. Grzech pierworodny Adama i Ewy dotknął najpierw tylko osoby pierwszych rodziców, a przez nie całą ludzką naturę. Chrystus leczy jego skutki uzdrawiając najpierw osoby, które przyjmują Jego łaskę, uwolnione zostają od grzechu i uzdolnione do miłości. Na poziomie ludzkiej natury nie usuwa to jednak od razu wszystkich skutków grzechu, a zwłaszcza nie usuwa cierpienia i śmierci. Człowiek zbawiony stanie się od nich wolny dopiero przy zmartwychwstaniu umarłych, kiedy ostatecznie zostanie uzdrowiona także jego natura.
Inaczej mówiąc, Bóg udziela nieśmiertelności i pełni życia w ten sposób, że najpierw „ożywia serce” człowieka, „zapala” je (por. Łk 24, 32), daje mu „serce z ciała” (por. Ez 36, 26). Dla człowieka w ten sposób przywróconego do życia razem z Chrystusem i podobnego do Niego śmierć fizyczna zaczyna tracić swoją grozę, traci swój „oścień”, jak pisze o tym św. Paweł (por. 1 Kor 15, 55). Najlepiej widać to po postaciach świętych, dla których staje się ona przejściem „z życia do życia”, dlatego że już są „żyjący” z Chrystusem. Pamiętają, że „sprawiedliwość nie podlega śmierci” (Mdr 1, 15). Tym bardziej nie podlega jej miłość.
Taka jest też droga dla nas, którzy wierzymy w zmartwychwstanie Pana. I w to, że kochając, przechodzimy ze śmierci do życia.