„Nie dajemy na WOŚP” – napisałam rok temu na swoim profilu na Facebooku. Napisałam w imieniu swoim i męża – że Nowakowie nie dają. Wystarczyło, żeby wyrzucić mnie z grona znajomych i posądzić o podżeganie do obyczajowej rewolucji.
A napisałam, bo wielu nas pytało: „Dajecie? Nie? A jak uciekacie przed tymi puszkami? Przecież są wszędzie. Nakładacie kaptur, żeby sąsiedzi nie widzieli, że nie dajecie?”. Kiedy więc zgodnie z prawdą powiedzieliśmy, że „Nie dajemy na WOŚP”, wylało się na nas wiadro pomyj. „Nie dajesz? A jak twoja córka będzie umierać, to nie pozwolisz jej ratować sprzętem, który kupił Owsiak?! Ciekawe, czy wtedy będziesz taka mądra” – czytałam złośliwe, pełne agresji komentarze i nie wierzyłam, bo przecież nawet nikt nie zapytał o nasze argumenty. Czy o niewątpliwym fenomenie Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy nie można rozmawiać spokojnie i rzeczowo, analizując po inżyniersku „za” i „przeciw”?
Ze skrajności w skrajność
Jerzy Owsiak ma wielu zwolenników. Za organizacją inicjatywy na tak wielką skalę (WOŚP gra przecież nie tylko w Polsce) muszą stać zastępy ludzi. Finały i koncerty gromadzą społeczności mieścin i wielkich miast. Samych wolontariuszy zrzeszonych w sztabach są już tysiące. W zbiórkę angażują się dorośli, młodzież i dzieci, przedsiębiorcy, nauczyciele, samorządowcy, a czasem nawet księża. Wszyscy czują, że robią dobrze. Że to szlachetne – pomagać niewinnym dzieciom, które bez zakupionego dzięki pieniądzom z Orkiestry sprzętu być może by umarły. Z dumą przyklejają więc czerwone serduszka, są hojni i wspaniałomyślni, dopóki nie spotkają kogoś bez naklejki. Bez reszty oddani „sprawie Owsiaka” uważają tych drugich za nieczułych sknerusów albo katolickich oszołomów. Ich bogiem, przynajmniej na czas WOŚP-owego grania, jest pan Jerzy.
Z drugiej strony, mamy coraz liczniejszą grupę przeciwników WOŚP. Ich zdaniem Owsiak to wcielony diabeł, złodziej, sprzedawczyk i cwaniak. Z politowaniem patrzą na dzieci z podstawówki, które po Mszach św. zbierają przed kościołem datki do puszek. Zamiast pójść na koncert, przeczesują internet w poszukiwaniu haków na „króla żebraków”. Krytykują wszystko: od wyglądu Owsiaka i jego jąkania, przez antykościelne nastawienie, po brak przejrzystości finansowej lub mocniej – defraudację datków na prywatne cele jego i jego żony. Dowodzą, że nie sztuką jest nakupić sprzętu, skoro potem szpitale nie mają środków na jego utrzymanie. Złotówki wrzucane do puszek uważają za kolejny podatek, tyle że dobrowolny i nad wyraz chętnie płacony. W ogóle samo wyręczanie państwa w zakupie sprzętu medycznego jest złe, bo to przecież jego obowiązek. I tak dalej… Żeby nie było, że tylko narzekają, a sami nie mają lepszego pomysłu na dobry uczynek, zachęcają do wspierania Caritas. Udowadniają, że Owsiak to tylko mały pionek, a jego miliony to pyłek w porównaniu z ogromem miłosierdzia, które szerokim strumieniem wylewa się z każdej plebanii.
Czy jest trzecia droga, coś po środku?
Zasługi Owsiaka
Nie uważam Jerzego Owsiaka za diabła, a jego Orkiestry za największe zło tego świata. Faktem jest, że zwrócił uwagę na absurdy polskiej służby zdrowia – choćby to, że w szpitalach brakuje inkubatorów dla noworodków (!). Przez 22 lata działalności zebrał ogromne środki finansowe, które przeznaczył na zakup sprzętu do ratowania zdrowia i życia dzieci. Kiedy urodziły się moje córki, do każdej z nich w drugiej dobie życia przyszła pielęgniarka z małym pudełeczkiem. Dzięki Owsiakowi miałam pewność, że moje dzieci słyszą.
Co jeszcze? Dzięki WOŚP więcej mówi się również o pomocy dla seniorów. Na nic artykuły, raporty, rządowe prognozy demograficzne – dalej mieliśmy o tym problemie marne pojęcie. Gdy jednak Orkiestra zagrała także dla staruszków, oswoiliśmy się ze słowem „geriatria”.
Trzeba też przyznać, że wielu ludziom Owsiak pomógł pomagać. Szczególnie osobom starszym, które może i by chciały, ale nie wiedzą, komu i czego potrzeba. Jego sukcesem jest i to, że oderwał ludzi od telewizorów oraz zaktywizował wiele lokalnych społeczności – najpierw do wspólnej pracy, a potem do wspólnej zabawy. W czasach mojego dzieciństwa finały WOŚP były w małym miasteczku, z którego pochodzę, jednymi z lepszych imprez, i gdy się kończyły, przez długie miesiące nic się w gminie nie działo. Sama formuła imprezy jest bardzo udana. Zamiast smętnego snucia się po ulicy ze skarbonką mamy celebrytów dających Orkiestrze swoje twarze, energetyczne koncerty, aukcje, pokazy pierwszej pomocy i kolorowe studia telewizyjne, a w nich Owsiaka, który najpierw drze się w niebogłosy, a po południu już tylko macha rękoma, bo gardło odmawia mu posłuszeństwa.
To wszystko jest pozytywne i warte zauważenia. Mimo to Nowakowie nie dają na Owsiaka. Dlaczego?
Gąszcz wątpliwości
Inicjatywom charytatywnym pana Jerzego towarzyszy letni festiwal muzyczny Woodstock ze swoim przesłaniem „Róbta, co chceta”. Czy chcemy, aby w duchu takich wartości wychowywane były nasze dzieci?
Razi nas brak przejrzystości finansowej. To temat-rzeka, wspomnę więc tylko, że we wrześniu 2014 r. Jerzy Owsiak przegrał proces, który wytoczył blogerowi Piotrowi Wielguckiemu, piszącemu pod pseudonimem Matka Kurka. Wielgucki stwierdził, że Owsiak przywłaszcza sobie pieniądze z Orkiestry. Sędzia uznał, że bloger „nie przekroczył granic prawdy”. Zaskakujące było to, że Owsiak odmówił sądowi wglądu do dokumentacji finansowej WOŚP.
Poza tym media wiele razy pisały, że zakupiony sprzęt się marnuje i nie trafia tam, gdzie jest najbardziej potrzebny – czyli pomoc nie jest dobrze celowana.
Mamy też wątpliwości, czy to etyczne wymagać od społeczeństwa (pod groźbą towarzyskiego linczu) zrzucania się na sprzęt, za który i tak płacę co miesiąc, o czym każdorazowo przypomina mi kartka od wypłaty i rubryczka „składki”.
Z tych powodów nie dajemy na WOŚP. Ale też nie robimy na siłę szumu wokół Caritas, bo po co budować na antagonizmach? Zamiast tego regularnie wspieramy inne inicjatywy charytatywne. Cieszymy się z tego i dziękujemy Panu Bogu, że mamy taką szansę. Lubimy pomagać konkretnym ludziom, co do których mamy pewność, że dobrze wykorzystają ofiarowaną im pomoc. Ubiegły rok miał dla nas twarz walczącej z nowotworem Natalki, dla której w swoim ogródku organizowaliśmy wakacyjne przyjęcie i aukcje charytatywne.
Chwalę się? Nie. Po prostu nie rozgrzeszam się z pomagania bliźnim jedną, wrzuconą do serduszkowej puszki złotówką.