Ciemnia przy kuchni
– Dostałem wtedy od taty aparat i fotografowałem wszystko. Swoje pierwsze zdjęcie zrobiłem w szkole, w czasie meczu piłki ręcznej – wspomina. – Zdjęcia musiałem sam wywołać, a im więcej się uczyłem, tym większą sprawiało mi to radość. Mieszkaliśmy wtedy w kamienicy na ulicy Chrobrego, naprzeciw Urzędu Stanu Cywilnego. Obok kuchni była mała skrytka, ledwo się w niej mieściłem, ale właśnie tam urządziłem swoją pierwszą ciemnię. Tak naprawdę wtedy zdecydowana większość pracy fotografa odbywała się w ciemni – wychodziło się z niej tylko na chwilę, żeby zrobić zdjęcie.
Sztuki fotografii pan Mirosław uczył się w Poznaniu, u Maksymiliana Myszkowskiego, jednego z najwybitniejszych fotografików polskich, wszechstronnego mistrza fotografii artystycznej. Później musiał zdać egzamin czeladniczy i mistrzowski – takie były w wówczas warunki uzyskania zgody na prowadzenie własnego zakładu. W swojej karierze pan Mirosław ma również pracę reportera prasowego. Dziś w Poznaniu uczy studentów dziennikarstwa trudnej sztuki fotografii.
Sprzęt nie ma znaczenia
– Fotografia spowszedniała, stała się rodzajem sztuki ludowej – mówi pan Mirosław. – To dobrze, że sprawia radość całej rzeszy amatorów. Szkoda, bo to, co w życiu przychodzi zbyt łatwo, nie jest cenione. Mało kto ceni dziś fotografię. Przywozimy tysiąc zdjęć z wakacji i obejrzymy je raz, może nawet wcale. Trzeba dziś proponować ludziom, żeby raczej zrobili tych zdjęć mniej, ale choćby kilka przenieśli na papier. Swoim studentom mówię, że taka fotografia jest śladem, czasem wręcz jedynym śladem obecności człowieka na ziemi. Młodzi patrzą na mnie, jakbym głosił im jakieś herezje. A ja parę lat temu pojechałem z żoną, kuzynem i matką chrzestną do Czerniejewa, żeby tam, na tle pałacu, zrobić rodzinne zdjęcie. Kiedy po trzech latach na nie spojrzałem, na tym świecie był już tylko pies. Wszyscy inni odeszli.
Co trzeba zrobić, żeby być dobrym fotografem? – To tak, jak z pytaniem, jak się dostać do filharmonii: trzeba dużo ćwiczyć! – śmieje się pan Mirosław. – Bycie twórcą wymaga wielu lat pracy i doświadczenia. Owszem, zdarzają się czasem świetne zdjęcia, robione przypadkiem. Ktoś jest świadkiem czyjegoś skoku z wieżowca. Ktoś na meczu bokserskim robi zdjęcia w trybie 10 klatek na sekundę. Jest wielka szansa, że choć jedno z takich zdjęć będzie genialne, ale przecież sam autor nie wie, że takie zdjęcie właśnie powstaje! Naprawdę dobra fotografia zależy od jej autora. Sprzęt nie ma tu znaczenia, to nie sprzęt robi zdjęcie, ale człowiek. Są przecież nawet dziś fotografowie, którzy fotografują za pomocą camera obscura, pierwowzoru dzisiejszych aparatów, przypominającego pudełko do zapałek z małym otworkiem…
Umierające groby
Ulubione tematy pana Mirosława to Gniezno i gnieźnieńskie cmentarze. – Zrobić dobre zdjęcie ładnej, siedemnastoletniej dziewczynie to żadna sztuka – mówi fotograf – to potrafiłby zrobić nawet człowiek niewidomy. Sztuką jest sfotografować staruszkę. Z Gnieznem jest podobnie. Nie jest ono specjalnie urodziwe, a jednak udało mi się zrobić o nim już osiem albumów. Absorbują mnie też bardzo cmentarze, zwłaszcza to, co nazywam „umierającymi grobami” – groby stare, którymi już nikt się nie opiekuje. Idę tam z żoną, często w nocy. Mam w głowie pomysł, ale od pomysłu do wykonania droga jest daleka. Im więcej będzie materiału do wykorzystania, tym lepiej – jeśli już na cmentarz nocą idziemy, to nie po to, żeby zrobić jedno zdjęcie, które na dodatek przy powiększeniu okaże się nieostre. Kiedyś zasiedzieliśmy się mocno po północy i okazało się, że brama jest już zamknięta. Dobrze, że mieliśmy krzesło, mogliśmy z jego pomocą wyjść z cmentarza przez płot!
Twarz Chrystusa z kościoła św. Piotra pan Mirosław fotografował pół nocy. Miała być porażająca – i udało się osiągnąć zamierzony efekt. Ten sam Chrystus patrzył z ołtarza na papieża Jana Pawła II w czasie jego pielgrzymki do Gniezna w 1997 r.
Drewniana figurka na opuszczonym grobie dziecka rozpadła się w rękach pana Mirosława – stara i zmurszała zatrzymana została na swojej ostatniej fotografii.
Pan Mirosław o każdym zdjęciu opowiedzieć może historię. Sam mówi, że fotografowanie czyni go szczęśliwym człowiekiem, jest lekarstwem pomagającym wrócić do zdrowia po operacjach, mobilizuje go do działania.
Ale przecież nawet kiedy historii nie opowiada autor zdjęć, mówią one same…