Logo Przewdonik Katolicki

Wyciągnij Smienę z szuflady

Natalia Budzyńska
Fot.

Czy w czasach, kiedy fotograficzny świat jest co rusz zaskakiwany nowym i doskonalszym modelem cyfrówki, fotografia analogowa może jeszcze kogoś interesować? Okazuje się, że na świecie istnieje całkiem spora społeczność, dla której robienie zdjęć starymi modelami wcale nie jest wstydem. Wręcz przeciwnie.

 

Moda na fotografie retro wcale nie ogranicza się do odpowiednich programów komputerowych przeznaczonych do obróbki zdjęć. Chociaż w iPodach czy w Androidach sukces odnoszą aplikacje udające zdjęcia sprzed stu lat albo stylizujące na kolorowe odbitki ORWO z lat 70., to przecież nie to samo, co pstrykanie na prawdziwym analogowym aparacie sprzed lat. Pamiętam swoją wycieczkę do Paryża, kiedy tata zaopatrzył mnie w swój aparat Zenit. Przed wyjazdem dał mi krótką lekcję ustawiania przesłony i dwa filmy 35 mm. Był koniec lat 80. i w Paryżu można było spotkać mnóstwo Japończyków z lekkimi „stupid camerami”, plastikowymi aparacikami z małym obiektywem, w których nic nie trzeba było ustawiać. Ja ze swoim ciężkim przedpotopowym Zenitem po prostu paliłam się ze wstydu. Dziś chodziłabym z podniesioną głową, choć nawet Zenit jest już zbyt nowoczesny. Dość szybko nadeszła era cyfrówek i zupełnie zapomnieliśmy, jak to jest robić zdjęcia i z ciekawością czekać na odebranie od fotografa odbitek. Niedawno znów miałam taką okazję. Otóż przyjaciółka, w czasie naszych tegorocznych wakacji, zrobiła zdjęcia podczas nurkowania. Użyła do tego kupionego naprędce aparatu na film do zdjęć podwodnych. Z jednej strony niemożność natychmiastowego podglądnięcia, „co wyszło”,  była nie do zniesienia, z drugiej strony oczekiwanie na niespodziankę przywodziło na myśl dawną magię fotografowania. Dzisiaj wiele osób wraca do starych aparatów, a nawet do początków fotografii, szukając nowych wrażeń. Ponieważ najczęściej są to amatorzy, więc przy okazji poszerzają wiedzę, która w dobie fotografii cyfrowej stała się po prostu zapomniana. Po co dzisiaj komukolwiek informacje dotyczące przesłony czy światłoczułości filmu? I pomyśleć, że jeszcze 30 lat temu bez takiej wiedzy nie zrobilibyśmy żadnego zdjęcia.

 

Przez dziurkę

Początki fotografii sięgają wręcz czasów starożytnych. Ale to Leonardo da Vinci opisał urządzenie nazwane camera obscura. Jeśli w przedniej ściance szczelnie zamkniętego pudła zrobi się niewielki otworek, to na przeciwległej ściance utworzy się odwrócony obraz przedmiotu, na które pudło „patrzy”. Wiadomo, że camera obscura była stosowana już w średniowieczu, Leonardo zastosował ją do określania perspektywy. Oczywiście wciąż nikomu nie przychodziło do głowy, że ten odwrócony obraz można utrwalić. Dopiero w 1837 r. dwóch Francuzów odkryło, że da się „zatrzymać wizerunek bez pomocy rysowania”. Dwa lata później opublikowano szczegóły wynalazku, który nazwano wówczas dagerotypią. Początkowo zdjęcia robiło się na metalowych, posrebrzanych płytkach, a naświetlanie trwało nawet pół godziny. Sole srebra są czułe na światło do tego stopnia, że gdy padnie na nie promień światła, zabarwiają się na ciemno. Emulsją światłoczułą zawierającą sole srebra można pokryć metalową lub szklaną płytkę, a także taśmę przezroczystego celuloidu. Trzeba to jednak zrobić w całkowitej ciemności. Potem umieszcza się uzyskaną błonę na tylnej ściance pudełka z dziurką – także w ciemności. Zatyka się dziurkę i oto mamy pierwszy aparat fotograficzny gotowy do zrobienia zdjęcia. Kiedy nastawimy camera obscura na interesujący nas obiekt, otwieramy dziurkę i czekamy, aż promienie światła padną na emulsję i „wyrysują” na niej obraz. Stare dzieje? Owszem, ale przecież na tej zasadzie działa każdy aparat fotograficzny. Zwykłą dziurkę zastąpił system soczewek, które skróciły czas naświetlania. A najdziwniejsze jest to, że dziś, po tylu latach od tych pierwszych kroków, ruszyła produkcja „aparatów z dziurką”. Tak naprawdę można je zrobić samemu i nie brakuje takich miłośników majsterkowania. Okazuje się, że zdjęcie można zrobić wszystkim. Niedawno ktoś przesłał mi zdjęcie zrobione przez pewnego amerykańskiego fotografika. Funkcje aparatu spełniał… kosz na śmieci. Niektórzy demontują w swoich starych analogowych aparatach obiektyw, zaklejają miejsce po nim i robią tylko małą dziurkę. Na szczęście w sklepach wciąż są dostępne filmy do aparatu. Jeszcze niedawno nikt ich nie używał i nie kupował. Dziś coraz więcej osób chce się przekonać, co można na nich utrwalić. Szczególnie, jeśli są przeterminowane.

 

Przeterminowane filmy, czyli LOMO

W zabawie analogowymi aparatami chodzi o to, że nigdy nie wiadomo, co uzyskamy. Stare aparaty wymagają przynajmniej podstawowej wiedzy z zakresu fotografii, dopiero kiedy je znamy, możemy poeksperymentować. Mój znajomy posiada kilka aparatów sprzed kilkudziesięciu lat i jedna nową camera obscura, którą robi bardzo ciekawe zdjęcia: fotografia otworkowa ma niewielkie, ale wciąż poszerzające się grono miłośników, którzy publikują swoje zdjęcia w internetowych galeriach. Tacy zapaleńcy wiedzą, że fotografie wykonane aparatem Practica czy Smiena różnią się od siebie. Okazuje się, że ciekawe efekty daje użycie przeterminowanego filmu – a wiele takich możemy kupić po obniżonej cenie w sklepach. Eksperymentować można właściwie na wszystkim: nakładające się zdjęcia, lekko prześwietlone, na podczerwień. Najważniejsza jest wyobraźnia i całkowita twórcza wolność. To najważniejsze przesłanie społeczności lomograficznej, której początki sięgają lat 90. Zaczęło się od przypadku. Grupa studentów z Wiednia podczas wycieczki po Pradze odkryła w jednym z komisów radziecki aparat fotograficzny o nazwie LOMO, produkowany w latach 80.  Kupili go i pstrykali nim zdjęcia, dokumentując swoją podróż. Po powrocie do domu wywołali film, a efekt ich zaskoczył i zachwycił. Powstały fotografie niezwyczajne, czasem nieostre, jaskrawe, jakby „od niechcenia”. W ten sposób rozpoczęła się moda na takie traktowanie fotografii. Powstało Towarzystwo Lomograficzne, które dzisiaj skupia około miliona członków z całego świata i ma na pewno o wiele więcej ukrytych miłośników. Dla profesjonalnych fotografików każdy kadr musi być przemyślany i określony wieloma zasadami. Ostrość, idealne oświetlenie, wielogodzinne sesje w celu uzyskania jak najwierniejszego obrazu – w lomografii to wszystko nie ma takiego znaczenia. Fotografia lomograficzna opiera się na całkowitej wolności, a oto jej kilka złotych zasad: „Zawsze miej aparat lomograficzny ze sobą! Lomografia nie może być zaplanowana, wszystko musi odbywać się naturalnie. Bądź gotowy i nigdy nie zostawiaj swojego aparatu w domu! Nawet nie wiesz, w którym momencie nadejdzie chwila warta sfotografowania. Nie myśl! Kieruj się instynktem i emocjami. Zapomnij o regułach, zasadach i konwencjach. Nie zastanawiaj się i nie analizuj. Uwolnij swe zmysły i pstrykaj jak tylko zechcesz! Rób zdjęcia o każdej porze dnia i nocy! 24 godziny na dobę twój aparat powinien być gotowy do działania. Zapomnij o technice i oświetleniu – po prostu pstrykaj!”.

  

Zapomniana Smiena

Moda na lomografię rozwinęła się do tego stopnia, że powstał cały rynek fotograficzny. Produkowane są specjalne aparaty lomograficzne o ciekawym designie, wzorowane oczywiście na swoim radzieckim prototypie. Interes kręci się doskonale, bo każdemu miłośnikowi lomografii potrzebne jest też mnóstwo akcesoriów. Można kupić aparaty z czterema obiektywami i czterema fleszami, aparat z obiektywem, na który nakłada się specjalne kolorowe filtry, aparaty przystosowane do robienia zdjęć pod wodą czy takie o szerokim kącie widzenia. Lomografią zarazili się znani i bogaci, jak Robert Redford, Brian Eno czy Moby. Centrum nowego trendu to Nowy Jork, Berlin i Tokio: tam organizuje się najwięcej wystaw. W Polsce bardzo dużo do powiedzenia w tej dziedzinie ma Łódź. Czy jednak drogi aparat spod znaku lomo i stosowanie się do zasad lomografii sprawi, że staniemy się świetnymi fotografami? Niezupełnie. Fotografia analogowa może stać się świetną zabawą nawet bez tej całej modowej otoczki. Wystarczy przejrzeć szafy najstarszych członków rodziny, może w jednej z nich znajdziemy jakąś zapomnianą Smienę lub Zenit? Za niewielkie pieniądze można aparat oczyścić i podreperować, kupić film i pstrykać zdjęcia jak za dawnych czasów. Taka fotografia oprócz swoich oryginalnych walorów estetycznych ma w sobie ową magię nieprzewidywalności, bowiem na jej efekty trzeba czekać do momentu wywołania filmu. No i możemy powrócić do starych dobrych albumów ze zdjęciami, bo – bądźmy szczerzy – kto wywołuje zdjęcia robione cyfrówką? Już od dawna zdjęcia z wakacji oglądamy na monitorze. Fotografia analogowa oferuje wielką przygodę, a przecież można jeszcze zrobić z łazienki ciemnię.



 

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki