Świeżo upieczone mamy w niesprzyjających okolicznościach mogą wpaść w niebezpieczną pułapkę toksycznego skoncentrowania się na dziecku. Prowokacyjnie nazwałam to „pułapką macierzyństwa”, ale problem może stać się naprawdę poważny.
Napisała do mnie niedawno zaniepokojona przyjaciółka młodej mamy, która wraz z mężem wyemigrowała z kraju. „Córeczka ma już sześć miesięcy i doskonale się rozwija. Jednak moje przyjaciółka ciągle się nad nią trzęsie, że jest taka malutka, chudziutka, chorowita (mimo zapewnień pediatry, że rozwija się prawidłowo i mimo braku chorób!). Nie śpi z mężem, zorganizowała sobie i córce osobną sypialnię, <>. Tłumaczy, że to naukowo sprawdzona metoda „rodzicielstwa bliskości”. Wpada w szał, jeśli ktoś ją powstrzymuje przed natychmiastowym biegiem do córki, gdy mała zapłacze. Nie dba o siebie, cały czas chodzi w dresie, nie można z nią normalnie porozmawiać, bo jest cały czas skoncentrowana na dziecku. Biedny mąż chodzi jak zbity pies i nawet boi się odezwać, bo wszystko jest nie tak. Nie wiem, jak jej pomóc”.
Zmiany w psychice
Zmiany te zaczynają się już w okresie ciąży. Kobieta zaczyna myśleć o stworzeniu jak najlepszych, bezpiecznych warunków swojemu dzidziusiowi. Nazywa się to wręcz odruchem budowania gniazda. Następnie budzi się instynkt macierzyński, czasem zakłócony przez depresję poporodową. Oznacza to, że biologia pcha nas do całkowitej koncentracji na niemowlaku. Mniej znanym skutkiem macierzyństwa jest przypływ odwagi i gotowość do walki o dziecko. Nawet nieśmiałe z natury kobiety, w sytuacji gdy coś zagraża dziecku, stają się dzielne niczym lwice. Na przykład jedno z niedawnych badań pokazało, że kobiety karmiące piersią są bardziej agresywne niż niekarmiące matki, czy kobiety bezdzietne. Po porodzie pojawia się też burza hormonalna, która sprawia, że wiele z nas jest bardziej skłonnych do płaczu, przejmowania się wszystkim. Problem ze zmianami polega na tym, że możemy na poziomie racjonalnym nawet zdawać sobie sprawę, że reakcje nasze są przesadne. Co z tego, skoro czujemy inaczej?
Kultura „emocji”
Problem pogłębia fakt, że najczęściej powtarzanym sloganem współczesnego marketingu, kierowanego do kobiet jest „idź za sercem” (w domyśle – „nie kieruj się rozumem, a emocjami”). Dzięki temu kobiety kupują mnóstwo produktów. Proszę przy najbliższej okazji przeanalizować sobie reklamy w typowym czasopiśmie dla mam. Bazują na emocjach: niepokoju, poczuciu winy, pokazując rozwiązania, dzięki którym kobieta stanie się świetną matką (konkretne produkty i usługi). A zatem pojawiające się naturalnie silne emocje mające na celu ochronę potomstwa, nie zostają poddane łagodzącej moderacji rozumu, a wzmacniane.
Rodzicielstwo bliskości
Na początek muszę oddać sprawiedliwość. Rodzicielstwo bliskości jest fantastyczną propozycją dla młodej mamy. Noszenie dzieci od niemowlęctwa w chuście rzeczywiście powoduje stworzenie bliższej więzi z dzieckiem. Podobnie działa karmienie piersią na żądanie. Taki sam pozytywny wpływ ma szybkie reagowanie na emocje dziecka. Łatwiej jest wyciszyć płacz niemowlęcia, reagując od razu. Gdy pozwalamy dziecku wypłakać się, licząc na to, że samo się uspokoi, najczęściej sprawiamy, że płacz się jeszcze potęguje. Szybkiemu wyciszaniu płaczu sprzyja na przykład spanie wspólnie z niemowlakiem. Dzięki temu mama reaguje na problem szybciej, niż gdy dziecko śpi w osobnym pokoju. Istnieje wiele badań potwierdzających, że te praktyki sprzyjają wytworzeniu głębokiej więzi i poczucia bezpieczeństwa u dziecka. Problem pojawia się, gdy kobieta zaczyna stosować wytrych pt. „rodzicielstwo bliskości” jako usprawiedliwienie swoich zachowań opartych na negatywnych emocjach. „Nie mogę wyjść do fryzjera, na pływalnię, pobiegać, porozmawiać z przyjaciółką, bo dziecku potrzebny jest jeden stały opiekun”. To, co dla osób z otoczenia jest oczywiste, czyli, że młoda mama kieruje się samo nakręcającym lękiem, niepokojem, sama zainteresowana usprawiedliwia „rodzicielstwem bliskości”.
Toksyczny niepokój
To najbardziej jasny sygnał, że nieprawidłowo radzimy sobie z wyzwaniami początku macierzyństwa. Gdy zamartwiamy się potencjalnymi zagrożeniami (np. że dziecko może przestać znienacka oddychać w czasie snu), odciągamy swoją uwagę od tego, co z dzieckiem dzieje się naprawdę. Zaczynamy żyć w świecie fantazji, a raczej horroru. Za każdym razem, gdy zadamy sobie pytanie „Czy to może się wydarzyć mojemu dziecku?”, odpowiedź brzmi „tak”, ponieważ wszystko może się wydarzyć. O wiele lepszym pytaniem jest „Czy to się wydarzy?” lub – jeszcze lepiej – „Czy to się dzieje?”.
Ludzie martwią się, bo przynosi to pewne korzyści. Niepokój może pomagać nam radzić sobie z rzeczami, na które nie mamy wpływu. Martwienie się pomaga odeprzeć poczucie bezradności, gdyż czujemy, jakbyśmy podejmowali jakieś działanie. Jest to lęk, przez nas podsycany i doskonalony, zamartwianie się jest wyborem. Jeśli jednak ciągle niepokoimy się o dziecko, zabraknie nam sygnałów ostrzegawczych, gdy naprawdę będzie dziać się coś złego. Mieszkając niejako w świecie horroru, możemy przegapić autentyczne zagrożenia.
Co można zrobić z ukłuciami niepokoju? Przeanalizować je – bez rozpamiętywania, powracania, wzmacniania – raz, szybko, rzeczowo: „Czy czuję niepokój w związku z czymś dziejącym się naprawdę czy czymś wyobrażonym?”, „Na czym opieram swoją ocenę? Na racjonalnej wiedzy czy na skojarzeniach (np. opartych na luźnych wspomnieniach)?”, „Jakie mam twarde dowody, że dzieje się lub za chwilę może wydarzyć się coś złego?”. Pamiętajmy, że ani „intuicja” ani „po prostu to czuję” to nie twardy dowód, a właśnie wyobrażenie.
Warto zasięgnąć rady osób z otoczenia – rodziny, przyjaciółek, pediatry. Jeśli tylko ty widzisz niepokojące objawy, to jeden na najlepszych sygnałów, że nakręciłaś spiralę zamartwiania się. Dla dobra dziecka, wyjdź ze świata fantazji.
Twoje dziecko potrzebuje ojca i matki
Jedno z zdań, które wzbudzają największy opór w naszych sfeminizowanych czasach, brzmi: „Mąż jest zawsze najważniejszy”. W sumie to prosty sekret udanego małżeństwa i rodziny, ale można to przeformułować na bardziej strawne przesłanie: „Twoje dzieci potrzebują taty”. Sama mając czwórkę dzieci (w tym bliźnięta, które szczególnie w pierwszym roku ich życia były wybitnie absorbujące), stwierdzam, że bardzo łatwo, zostając matką, totalnie zaniedbać męża. Jeśli śpisz z niemowlakiem, karmisz piersią, nosisz go w chuście, po prostu jesteś zaabsorbowana macierzyństwem, to w takiej sytuacji mąż często zostaje odstawiony na boczny tor. A to zwykle początek kryzysu małżeńskiego. Mężczyzna często nie rozumie zmian zachodzących w psychice swojej żony po zostaniu matką. A kobiety pod wpływem macierzyństwa pięknieją. Łatwo może dojść do tego, że w czasie gdy żona wydaje się najbardziej pociągająca, mąż przestaje w praktyce dla niej istnieć (ewentualnie zostaje zauważany jako dostarczyciel jedzenia i pieluszek). Wiem, że to wyzwanie. Biologia pcha nas do koncentracji na niemowlęciu. Rozsądek jednak podpowiada, że na dłuższą metę, by dobrze to dziecko wychować, potrzebujemy jeszcze dwóch rzeczy – zachować samej zdrowie psychiczne i mieć przy ojca dziecka, by nas wspierał.
Oznacza to, że wbrew instynktom i intuicji potrzebujemy także czasu, by zadbać o swoje zdrowie psychiczne. Może to być uprawianie sportu, np. dwa razy w tygodniu, mogą być to rozmowy z przyjaciółkami, można również zostawić dziecko pod opieką babci czy męża i raz w tygodniu gdzieś wyjść na dwie godziny. (Mówię tu o okresie, gdy dziecko jest karmione piersią, a więc wtedy, gdy najtrudniej znaleźć czas dla siebie). Natomiast jeśli decydujesz się spać z maluchem w osobnym łóżku czy pokoju, zadbaj o intymność w relacji z mężem. U wielu kobiet następuje w tym okresie spadek libido, czyli zainteresowania seksem, co oznacza, że potrzebujecie więcej czasu i wzajemnej cierpliwości. Wskazane są w takim przypadku randki. W tych małżeństwach, w których dziecko zajęło miejsce numer jeden, istnieje tendencja do utrwalania się tego stanu. Gdy dziecko w nocy się już nie budzi, domagając się karmienia, kobieta przy nim jednak pozostaje i nie wraca do sypialni męża, a w którymś momencie zauważa, że mieszka z obcym i emocjonalnie odległym człowiekiem.
Potrzebujesz wsparcia
Ostatnie zagrożenie, dotyczące zwłaszcza osób, które wyemigrowały z Polski czy wyprowadziły z rodzinnego miasta, to zerwanie kontaktów, pozostawienie samej sobie. Jeśli nie mamy obok siebie matki, ciotek, przyjaciółek, na które możemy liczyć, jest nam trudniej zauważyć, że straciłyśmy kontrolę nad swoim życiem. Jeżeli jesteśmy w nowym miejscu, to warto poszukać środowiska, w którym odnajdziemy nowe przyjaźnie. Potrzebujemy innych, ich empatii, ale też słów krytyki i pomocy, by zachować równowagę psychiczną.