Ks. Jakub Szałek przesyła Czytelnikom „Przewodnika Katolickiego” pozdrowienia z gorącej Afryki, dziękując za wieloletnie wsparcie. Misjonarz diecezji bydgoskiej pracuje od wielu lat w Czadzie, który znajduje się w samym sercu afrykańskiego kontynentu.
„Pozdrawiam zwłaszcza tych, którzy mnie znają i nie jest im obca nasza misja w Bologo. Bardzo dziękuję za Wasze wsparcie modlitewne, jak i za to konkretne, materialne! Odwdzięczam się modlitwą w Waszej intencji!” – napisał kapłan.
Znak od Boga
Dwie trzecie Czadu to pustynia Sahara, znajdująca się na północy tego kraju. Mieszkańców, rzecz jasna, jest tam niewielu. Natomiast południe tętni życiem, a jest to teren wielkości Polski, gdzie ksiądz Jakub również posługuje. W Czadzie jest siedem diecezji i jedna administratura apostolska. – Nasza diecezja nazywa się Lai i składa się z trzynastu parafii. Przyleciałem do Czadu 14 września 2005 roku, a więc w przyszłym minie dziesięć lat, jak posługuję na misjach. Na początku pracowałem w misji Deressia. To teren odcięty od świata. Otaczają go setki hektarów pól ryżowych. By tam dotrzeć w porze deszczowej, trzeba pokonać piętnaście kilometrów w wodzie – piechotą lub na bryczce ciągniętej przez dwa byki – powiedział duchowny.
Misja Bologo, w której kapłan rozpoczął pracę w 2007 roku, znajduje się tuż obok drogi asfaltowej – jak na razie jedynej w Czadzie – wiodącej z północy na południe. – W Afryce znalazłem się trochę przez przypadek. Byłem nastawiony na wyjazd do Kazachstanu. Jako kleryk odbywałem tam przez trzy lata z rzędu praktyki pastoralne. Prawie wszystko było już sformalizowane i było dla mnie czymś oczywistym, że będę na misjach w Kazachstanie, a nie gdzie indziej. Nie zawsze jednak jest tak, jak sobie człowiek planuje. W wakacje 2003 roku całkiem przypadkowo spotkałem w gnieźnieńskiej katedrze biskupa z Czadu. Był to Hiszpan – Miguel Angel Sebastian Martinez. W południe celebrowaliśmy razem Eucharystię u grobu św. Wojciecha. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że odprawiam Mszę św. z moim przyszłym biskupem. Po zakończonej modlitwie spacerowaliśmy po Gnieźnie. I tak od słowa do słowa... bp Miguel zaproponował mi misje w Czadzie. Kategorycznie odmówiłem, podkreślając, że czekają na mnie w Kazachstanie. Jednak biskup nie dawał za wygraną i kiedy spotkał się z abp. Henrykiem Muszyńskim, wspomniał o mnie. Po kilku dniach usłyszałem, czy nie zamieniłbym Kazachstanu na Czad? To właśnie pytanie odczytałem jako znak dany przez Pana Boga. Zgodziłem się! – dodał.
W 2004 roku misjonarz rozpoczął przygotowanie w Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie, potem przebywał trzy miesiące w Belgii, by podszlifować język francuski, a w roku 2005 nastąpił wylot do Afryki.
Bez wody, prądu i toalet
Pomimo dziewięciu lat pracy w Afryce w sercu ks. Jakuba Szałka nadal istnieje pragnienie wyjazdu do Kazachstanu. Państwo to nazywa „pierwszą misyjną miłością”. – Mówi się, że Czad jest jednym z najbiedniejszych krajów świata. Nie zagłębiając się wcale w ekonomię tego państwa, gołym okiem dostrzega się, że bogato tu nie jest. Ludzie, wśród których posługuję, żyją w warunkach, które trudno nam sobie wyobrazić. Bo jak to – w XXI wieku można żyć bez bieżącej wody, bez prądu i toalety na własnym podwórku? Mieszkają w małych „chatkach” wybudowanych z błota i cegieł. Kto jest bogatszy, tego dach pokryty jest blachą, przeciętny mieszkaniec naszych wiosek ma strzechę pokrytą słomą. I te osoby stanowią większość. Ciągle w użyciu są lampy naftowe, służące jako oświetlenie zagrody. Wodę czerpie się ze studni, których zawsze jest kilka w każdej wiosce. Są jednak takie rejony, gdzie w wiosce nie ma ani jednej. Wtedy kobiety muszą chodzić po kilka kilometrów, by zaopatrzyć się w wodę. Kwestie higieny wyglądają... tragicznie. Stąd tyle chorób, różnych zakażeń – zwłaszcza wśród najmłodszych dzieci – podkreślił.
Codzienne życie ludzi, z którymi spotyka się ks. Jakub, jest dość monotonne. Nie mają wielkich marzeń, pragnień. Cieszą się każdym dniem, a głównym ich zmartwieniem jest to, by mieć co zjeść i w co się ubrać. – Nikt nie przestrzega tutaj obowiązku edukacji szkolnej. Jeśli rodziców na to stać, to posyłają swoje dzieci do szkoły, jeśli nie, to trudno. Często bywa i tak, że niektóre dzieci uczęszczają do szkoły, a inne pracują w polu. To ojciec decyduje o wszystkim. Niestety, również tu jest ciągle modna i mile widziana poligamia. Nie wypada, aby ktoś, kto jest bogatszy lub piastuje funkcję społeczną, miał jedną żonę. Dlatego na terenie naszej parafii mieszkają panowie, którzy mają po kilka, kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt żon. Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale taka jest prawda – powiedział.
Niestety, stan zdrowia mieszkańców Czadu pozostawia wiele do życzenia. Co chwilę ktoś umiera. Przerażające jest to, że rodzicom niezbyt zależy na tym, aby troszczyć się o zdrowie swoich dzieci. – Trudno jest znaleźć takie rodziny, w których nie umarłoby choć jedno dziecko. Bywa tak, że przeżywa tylko połowa. A dzieci rodzi się tutaj bardzo, bardzo dużo. Jak tylko kobieta wyjdzie za mąż, to będzie można ją zobaczyć albo w ciąży, albo z małym dzieckiem na ręku – dodał.
Słowa i czyny
Misjonarze w Czadzie głoszą Ewangelię nie tylko słowem, ale przede wszystkim czynem. Bardzo angażują się w pomoc biednym. – W każdej parafii naszej diecezji jest szkoła podstawowa prowadzona przez misję. W niektórych wspólnotach są już gimnazja i licea. Nasza diecezja ma też swój szpital i kilka przychodni zdrowia. Między innymi przy naszej misji funkcjonuje jedna z nich. Część leków przechowuję w domu, bo ciągle ktoś przychodzi, aby opatrzyć ranę czy zmienić opatrunek. Najwięcej wykorzystuje się bandaży, przylepców, gazy, kompresów, gazików. Ludzie często lekceważą małe skaleczenia, ukąszenia przez różnego rodzaju węże. Przychodzą do nas często już z taką zainfekowaną raną, owinięta zwykłą szmatką, od kilku tygodni niewypraną. Wówczas leczenie trwa miesiące, a czasami nawet rok – podkreślił ks. Jakub Szałek.
Przy każdej misji istnieje komitet zajmujący się chorymi na AIDS. Biskup miejsca, w którym pracuje kapłan diecezji bydgoskiej, szuka funduszy i dzięki temu każdy może przyjść zrobić sobie badanie zupełnie za darmo. A ci, którzy są już zakażeni, mogą leczyć się, nic za to nie płacąc. – Jako Kościół bardzo mocno angażujemy się w te dwie dziedziny życia miejscowych ludzi: edukację i ochronę zdrowia. Na tym właśnie polega nasze głoszenie Ewangelii. To jest miłość bliźniego – troszczyć się o jego zdrowie, opatrywać rany w dosłownym tego słowa znaczeniu i uświadamiać miejscowych wiernych, że warto posyłać dzieci do szkoły. A taka placówka jest w misji, co prawda w trakcie budowy, ale już funkcjonuje – powiedział.
Być w pełni oddanym
Mimo nieustannych problemów i codziennego trudu ks. Jakub czuje się w Czadzie bardzo dobrze. Podkreśla, że „prawie jak u siebie”. – Nie mam większych problemów z nawiązywaniem dobrych relacji z ludźmi, kuchnia mi odpowiada. Choć czasem lepiej nie pytać, co się je. Dlatego że tutaj konsumuje się wszystko: psy, koty, szczury i inne zwierzęta, które da się upolować – stwierdził. Misjonarzowi jest najtrudniej wtedy, gdy choruje na malarię lub gorączkę tyfoidalną. – Niestety, nie da się tego uniknąć, a trzeba odchorować! Najgorsze jest to, że nie ma gdzie się porządnie zbadać. Najczęściej trzeba leczyć się samemu, biorąc dawki leków „na oko” lub korzystając z pomocy naszych sióstr zakonnych z Kongo, które są pielęgniarkami. Poza tym do naszego szpitala mam aż 160 kilometrów. Jednak póki nie muszę, wolę z publicznych placówek służby zdrowia nie korzystać – dodał.
Gdyby ks. Jakub Szałek miał w kilku zdaniach określić, czym jest dla niego posługa misyjna w Czadzie, uczyniłby to, cytując papieża Franciszka i jego adhortację apostolską Evangelii gaudium. – Ojciec Święty mówi, że „misjonarz w pełni oddany swojej pracy doświadcza przyjemności bycia źródłem, które rozlewa się i orzeźwia innych. Misjonarzem może być tylko ten, kto czuje się dobrze w szukaniu dobra bliźniego, kto pragnie szczęścia innych. To otwarcie serca jest źródłem szczęścia, ponieważ więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu. Aby dzielić życie z ludźmi i dać siebie ofiarnie, musimy także uznać, że każda osoba jest godna naszego poświęcenia. Niezależnie od jakichkolwiek pozorów każdy zasługuje na naszą miłość i nasze poświęcenie. Stąd jeśli uda mi się pomóc żyć lepiej jednej jedynej osobie, to już wystarczy, aby uzasadnić dar mojego życia”. Nie chciałbym się tutaj przechwalać, ale mam tę świadomość, że moja posługa misyjna w Czadzie pomogła z pewnością już niejednej osobie żyć lepiej. Ośmielę się nawet powiedzieć, że są tych osób dziesiątki, a nawet setki. I za to jestem Panu Bogu i tym wszystkim ludziom, którzy mnie wspierają, bardzo wdzięczny. Dziękuję w tym miejscu wszystkim, myślę o parafiach, „Ogniskach misyjnych”, szkołach oraz pojedynczych ludziach, którzy regularnie wspierają naszą misję w Czadzie. Niech Bóg Wam błogosławi – zakończył misjonarz.