Nauczyciel nazywał się Walenty Szwajcer, a owa wieś to Biskupin. W tym roku tamtejsze Muzeum Archeologiczne świętuje 80-lecie prac archeologicznych, które doprowadziły do epokowych odkryć i które małą wieś rozsławiły na cały świat.
Pan Walenty przeczuwa
Walenty Szwajcer był absolwentem seminarium nauczycielskiego w Wągrowcu i nauczycielem w Żninie. Żeby zachować pracę, w 1932 r. musiał się przenieść do pobliskiego Biskupina, jako kierownik tamtejszej szkoły. Biskupin był wówczas małą, nikomu nieznaną wsią, niewyróżniającą się niczym szczególnym pośród innych wsi pałuckich. Pobliski półwysep miejscowi nazywali grodziskiem. Dorośli przychodzili tam rzadko, obawiając się krążących tu duchów, więc grodzisko należało głównie do dzieci, które mogły się tu bawić, pasąc przy okazji kozy. Kiedy pan Walenty zaczął uczyć w wiejskiej szkole, zainteresował się tym, jak jego podopieczni spędzają wolny czas. Uczniowie opowiedzieli mu wtedy o grodzisku. Ciekaw świata, pan Walenty sam zaczął przychodzić na półwysep, zwłaszcza że od zawsze był miłośnikiem legend, pobliska Wenecja ze swoim „Krwawym Diabłem” rozbudzała jego apetyt na tajemnice, a miejscowi lubili opowiadać, że duch owego „diabła” lubi zapuszczać się na biskupiński półwysep.
Zdarzyło się akurat, że właśnie w tym czasie zaczęto regulować bieg rzeki Gąsawki, więc wody jeziora wokół półwyspu się obniżyły. Pan Walenty zauważył, że pomiędzy trzcinami, niedaleko brzegu, zaczynają wystawać z wody czarne, sterczące kołki. Przypuszczał, że są to po prostu części dachów dawnej wsi, ale że był po kursach dotyczących ochrony wykopalisk, rozpoczął uważną obserwację tego miejsca. Myślał o samodzielnym naukowym opracowaniu dotyczącym znaleziska, a potem o powiadomieniu o tym fakcie archeologów, co w konsekwencji przyczyniłoby się do zyskania przez niego sławy. Plany pokrzyżował miejscowy rolnik Antoni Jercha, który na swojej części półwyspu zaczął kopać torf. Szwajcer widział, jak wydobywa z ziemi przedmioty z gliny, brązu i rogu, a także drewniane podłogi, które potem rąbie na drobne kawałki. Ludzie szybko przekonali się, że drewno od Jercha po osuszeniu dobrze się pali. Pan Walenty zrozumiał, że nie można czekać, że trzeba szybko wszcząć alarm, zanim znalezisko przepadnie. Miejscowe władze niezbyt kwapiły się do jakichkolwiek działań. W starostwie odesłano go na posterunek policji, posterunkowy, by mieć święty spokój, dał panu Walentemu adres pochodzącego z Węglewa prof. Józefa Kostrzewskiego. Ten w październiku 1933 r. przyjechał do Biskupina.
Pan Józef bada
Prof. Józef Kostrzewski bardzo poważnie potraktował informacje od wiejskiego nauczyciela. W swoim pamiętniku zanotował: „Jesienią 1933 r. doniósł mi Walenty Szweitzer, kierownik szkoły powszechnej w Biskupinie pod Gąsawą w powiecie żnińskim o odkryciu przez siebie dachów zatopionych domów na półwyspie jeziora biskupińskiego. Przybywszy na miejsce stwierdziłem, że nie są to oczywiście zatopione domy, lecz pale wbite ukośnie w dno jeziora dla umocnienia brzegu, czyli falochron”.
Profesor nie od początku wiedział, że ma do czynienia ze znaleziskiem, które zmieni naukę. Był w Biskupinie już wcześniej, prowadził powierzchniowe badania, znajdując fragmenty naczyń, żywił więc nadzieję, że na półwyspie znajdzie pochodzący z wczesnego średniowiecza gród wczesnopiastowski. Teraz szybko zorientował się, że znalezisko jest dużo starsze, że oto ma przed sobą obiekt o naprawdę wyjątkowej klasie.
Józef Kostrzewski urodził się w 1885 r. w Węglewie. W szkole sukcesów nie odnosił – zbyt wiele go interesowało, świat był za bardzo ciekawy, żeby zajmować się nauką. Angażował się w działalność konspiracyjną i w ruch przeciwalkoholowy, jeszcze przed maturą opublikował – anonimowo – swój pierwszy artykuł poświęcony germanizacji. Maturę zdał w Gnieźnie. Zaczął studiować medycynę. W 1909 r. w Krakowie rozpoczął z kolei studia z prehistorii, potem zapisał się na archeologię w Berlinie. Swoje pierwsze wykopaliska prowadził w 1912 r., a w 1914 uzyskał w Berlinie doktorat.
Po I wojnie światowej Kostrzewski zaangażował się w tworzenie Uniwersytetu Poznańskiego. W czasie II wojny został wpisany na listę wrogów III Rzeszy, ukrywał się pod zmienionym nazwiskiem, ścigany przez Gestapo. Niemcy nie mogli znieść głoszonej przez niego teorii o obecności Słowian w Polsce jeszcze przed wczesnym średniowieczem – nie pasowała ona do ich ideologii. Mimo wojny zdołał napisać kolejnych pięć naukowych książek.
W swojej pracy prof. Kostrzewski zajmował się przede wszystkim epoką brązu i wczesnym średniowieczem, poza Biskupinem prowadził również prace archeologiczne w Gnieźnie i w Poznaniu.
Bezrobotni z łopatkami
Historyczne badania rozpoczynały się skromnie. W czerwcu 1934 r. do Biskupina na sześć tygodni przyjechało sześciu naukowców, którzy zamieszkali w rozbitym na miejscu prowizorycznym obozie. Do kopania zatrudniono dwudziestu bezrobotnych z Gąsawy i Biskupina. Kopali małymi łopatkami. Obiady serwował im pan Maciejewski, który jednocześnie prowadził badania i fotografował znaleziska. I właśnie ta garstka ludzi odkryła „polskie Pompeje”: znakomicie zachowane ulice, domy, części wałów, falochron.
Odkrycie Szwajcera i Kostrzewskiego zauważyła nie tylko Polska, ale cały świat. Nieczęsto przecież zdarza się odnaleźć tak wyraźne ślady przodków sprzed prawie trzech tysięcy lat: z czasów, kiedy założono Rzym i kiedy Homer kończył swoją Iliadę i Odyseję. Nazwa małej wsi na Pałukach pojawiła się we wszystkich encyklopediach. Do Biskupina przyjeżdżali dziennikarze z całego świata.
Do wybuchu II wojny światowej wykopaliska zdążyło odwiedzić ponad 400 tys. turystów. Później Niemcy zasypali część stanowisk, zniszczyli dwa odbudowane domy, zginęły aparaty i mikroskopy. Po wojnie prace trzeba było zaczynać od nowa – ale tym razem wszyscy wiedzieli już, że naprawdę warto.
Polskie Pompeje
Choć wyobrażenie o tak odległych czasach mamy niewielkie, a żyjący w dawnych czasach ludzie wydają nam się prymitywni, konstrukcja Biskupina świadczy o ich wielkiej inteligencji. W przeciwieństwie do nas swoją osadę projektowali w całości, bez doklejania poszczególnych elementów czy zdawania się na wątpliwe często upodobania pojedynczych mieszkańców. Osada jest konsekwentnie zrealizowanym projektem, postawionym w krótkim czasie: trzynaście równoległych ulic, ulica okrężna, wał, pomost, wieża.
Wewnątrz chat zaskakuje funkcjonalność. Podłogi, współcześnie zapewne niewygodne dla pań lubiących buty na szpilce, umożliwiały łatwe odprowadzanie wody. Strzecha chroniła przed zimnem i upałem. Miejsce pracy i wypoczynku było oddzielone. W zasadzie można by tam zostać na wakacje i nie narzekać specjalnie na ciasnotę czy na prymitywne warunki. Ciekawe jest również to, że w Biskupinie trudno jest doszukiwać się jakichkolwiek oznak różnic społecznych: wszystkie mieszkania są takie same, nie ma chat bogatszych i uboższych, nie ma świątyni, nic nie świadczy o tym, gdzie mógł mieszkać szef plemienia czy inny przywódca społeczności.
Co się stało, że Biskupin przestał istnieć? Włoskie Pompeje zalała lawa z wulkanu, polskie – woda. Gród wzniesiony był tylko około metra nad poziomem jeziora. Gdy na skutek zmian klimatycznych wody zaczęły się podnosić, obrona przed nią stała się niemożliwa. Mieszkańcy opuścili swoje domu, muł i torf stopniowo zaczęły przykrywać ulice i domy, zasłaniając je na długie wieki przed ludzkim wzrokiem, a jednocześnie chroniąc je dla potomnych.