Ludzie bez prądu
Jeśli podróż w czasie, to tylko tu. Jeśli nie tylko w czasie, ale i do miejsc, w których żyli ludzie, to tylko tu. Dziesięć tysięcy lat historii w jednym miejscu: witamy w Muzeum Archeologicznym w Biskupinie.
Kasy, tory kolejki wąskotorowej, drewniana brama, potem skręcamy w lewo, żeby dojść do miejsca, w którym wszystko się zaczęło: po tym, jak skończyła się epoka lodowcowa. Jakieś kompleksy, że nasza historia jest taka krótka, że gdzieś tam daleko Abraham, Mojżesz, prorocy, a tu cisza? Niepotrzebnie. Ruszamy w drogę, proszę za mną.
Z krzemieniem na łowy
Epoki dostają swoje nazwy od tego, co pozostawili po sobie żyjący w nich ludzie. Tu do dyspozycji mieli jeszcze niewiele, to znaczy kamień. Najbardziej przydatny był krzemień: świetny jako narzędzie, bo podczas kruszenia pozostawały na nim ostre krawędzie. Wystarczyło oprawić go w zwierzęcy róg i voilà – najważniejsze narzędzie gotowe.
Cóż, człowiek mógł zrobić takim narzędziem? Taką na przykład dłubankę. Proszę spojrzeć na wodę. Ta, która w niej leży, ma już kilka lat. Ta druga, tuż przy szałasach, zaczęła powstawać niedawno. Aby była gotowa – od ścięcia drzewa po zwodowanie, potrzeba około trzech, czterech tygodni. Proszę uważać, żeby się nie pobrudzić, są tam jeszcze ślady wypalania pnia żarem, warstwa po warstwie. Dziób na razie jest tylko smętnie poskubany. To chyba nie było najłatwiejsze zadanie, a na pewno wymagające więcej czasu. Zgoda, dziś jest trudniej, bo panowie zamiast w lipie, jak ludzie z mezolitu, musieli dłubać w topoli, ale trudno dziś o tak dużą lipę. Ile osób mogło tym płynąć? Trzy? Pięć? Pewnie z pięciu mężczyzn by się zmieściło, a może i więcej, jeśli wziąć pod uwagę, że byli od nas niżsi. Wyporność takiej dłubanki to około 350 kg, ale tylko nierozsądny człowiek płynąłby na połów albo na dalsze polowanie dłubanką po brzegi wypełnioną myśliwymi. Bo jak wtedy dostarczyć do obozowiska upolowaną zwierzynę?
Oczywiście kto chce, może zajrzeć do obozowiska, zapraszam. To wizualizacja tego, jak żyli ludzie osiem tysięcy lat temu. Ślady podobnego znaleziono na wydmie w pobliżu Jeziora Biskupińskiego. Jak widać są tu i szałasy, zwykle okryte jeszcze skórami zwierząt, i palenisko, a wszystko tanie, lekkie i łatwe do transportu, kiedy w tym miejscu człowiekowi zabraknie jedzenia albo po prostu uzna, że ciekawiej jest gdzie indziej. Tu go nic nie trzyma, w każdej chwili może iść w świat.
Udomowieni
A tu, proszę Państwa, mamy pole. Z pozoru niewinne rośliny, ale to one wywołały największą rewolucję w dziejach ludzkości. Nie zaczęło się to tutaj, ale i tu owa rewolucja z terenów Żyznego Półksiężyca dotarła – rewolucja nazywana rolniczą albo neolityczną, od nazwy nowej epoki, której dała początek. Proszę sobie wyobrazić zbieracza-łowcę, który przynosi do szałasu znalezione w lesie ziarna dzikich roślin. Są smaczne. Ale oj! W miejscu, w którym upadły, zaczynają wyrastać następne! Może warto zatem nie pakować jeszcze skór z szałasu, ale poczekać, aż rośliny dojrzeją? A może jeśli przyspać je lekko ziemią i podlać, urosną szybciej? Nie wiadomo, jakimi drogami szło ludzkie myślenie, ale faktem jest, że człowiek, który dotąd za jedzeniem biegał po lasach, postanowił swoje siły poświęcić pielęgnowaniu jedzenia „na miejscu”. Jeden ze współczesnych filozofów ewolucji powie, że to nie człowiek udomowił pszenicę, ale pszenica udomowiła człowieka: ona rozeszła się na cały świat, a on osiadł w domu i cierpieć zaczął na choroby kręgosłupa i kolan, bo te przystosowane były do gonienia jeleni, a nie uprzątania z ziemi kamieni, pielenia chwastów i dźwigania ciężkich naczyń z wodą.
Właśnie: naczyń. Rewolucja niosła ze sobą wyraźne zmiany. Człowiek nie tylko mógł szybciej się rozmnażać (jako zbieraczka-łowczyni kobieta rodziła raz na trzy, cztery lata, długo karmiła piersią, bo mięsa nawet mezolityczne niemowlęta nie trawiły – a jako rolniczka przestawiała je na papki i kaszki i mogła rodzić kolejne), ale też zaczął wytwarzać nowe narzędzia. Wymyślił sierp: proszę spojrzeć, nacięty wzdłuż zwierzęcy róg, a w nim jeden obok drugiego wetknięte krzemienie. Wymyślił gliniane naczynia, wypalane w ogniu. Miał len, więc nauczył się splatać jego włókna tak, by tworzyły tkaninę. I miał zwierzęta, bo i je zdążył oswoić, a one oprócz mięsa i skór dawały wełnę, więc człowiek nauczył się prząść. Taki warsztat tkacki, takie wrzeciono z przęślikiem, to był proszę Państwa cywilizacyjny skok.
Domy pełne pytań
O domy rolników Państwo pytają? Skoro już musieli osiąść, żeby pilnować pól i zwierząt, zaczęli budować domy. Dokładnie taki znaleziono w tym miejscu. Postawili go tu ludzie jakieś cztery tysiące lat temu. Przypomnę Państwu, że Abraham wychodził z Ur do Kanaanu około tysiąca ośmiuset lat przed naszą erą – czyli od tych domów dzieliło go tyle, co nas od Jezusa. „Długich domów” było w okolicy kilkadziesiąt, w każdym z nich mogło mieszać nawet do trzydziestu osób: cały klan plus zimą, kiedy robiło się chłodniej, również zwierzęta. Szerokie wejście od południa wpuszczało dużo światła i ciepła. Nawet jeśli zimy były dużo łagodniejsze, dodatkowe ciepło się przydawało, bo ognia w domu pierwsi rolnicy nie palili.
Te skóry, które tu leżą? To proszę Państwa skóry świń. Nie żartuję. To wprawdzie lekka stylizacja dla Państwa wyobraźni, ale przecież jeśli ówczesne świnie wypasano w lasach, to nic dziwnego, że przypominały bardziej dziki: nie było najmniejszych przeszkód, żeby się krzyżowały.
O groby Pani pyta? Proszę bardzo. Trzy groby archeolodzy znaleźli w pobliżu długiego domu. Groby są skarbnicami wiedzy. Ludzie neolitu na Pałukach, ludzie z kultury cyklu wstęgowego, z grupy brzesko-kujawskiej chowali swoich zmarłych w pozycji embrionalnej, kobiety na lewym boku, a mężczyzn na prawym. Zmarli otrzymywali biżuterię i dary w naczyniach. Jedni podejrzewają, że ciała były wiązane z obawy przed ich powrotem z zaświatów. Ale czy jeśli się kogoś boimy, chowamy go w pobliżu domu? Inni przekonują, że pozycja embrionalna miała być symbolem powtórnych narodzin dla Matki Ziemi. Ale czy możemy mieć pewność, że tamci ludzie wiedzieli, że taka jest pozycja płodu w ciele matki? Archeologia jest nauką pełną pytań…
Od miedzi do brązu
Jeśli o grobach mówimy, niech one przeprowadzą nas do epoki brązu. Brąz to jak wiadomo miedź, znana już pierwszym rolnikom i zbyt miękka, by zrewolucjonizowała pracę – ale miedź zabrudzona, być może ten pierwszy raz przez przypadek, domieszką cyny. Taki stop jest twardy, a wykonane z niego narzędzia trwalsze i skuteczniejsze. Ale do brązu wrócimy, groby są teraz ważniejsze. To było jakieś 1500 lat przed naszą erą. W całej Europie zmienił się sposób chowania zmarłych. Zaczęto ich palić, a prochy w glinianych popielnicach zakopywać w ziemi. Powstały wówczas ogromne pola popielnicowe. Dwieście lat później owa kultura odnotowana już była na Pałukach. Ludzie z kultury pól popielnicowych, z jej odmiany łużyckiej, zaczęli budować tu osady. To był mniej więcej ten czas, kiedy Mojżesz wyprowadzał lud wybrany z Egiptu. Kilkaset lat później ludzie kultury łużyckiej postanowili zbudować gród na półwyspie – oczywiście, dobrze Państwo rozpoznają, to jest właśnie ten widok, który zna cała Polska z biskupińskich widokówek.
Przemyślany projekt
Podejdźmy bliżej. Proszę spojrzeć. Wał obronny, falochron, łamacze kry. Te czarne paliki wystające z ziemi to resztki oryginalnego wału z czasów istnienia grodu, mogą pochodzić z lat 747–722. To mniej więcej wtedy, kiedy głosił prorok Izajasz.
Brama, ulice wymierzone na szerokość wozu, trzynaście rzędów chat ułożonych tak, by we wszystkich o tej samej porze znikało zachodzące słońce. Proszę się dobrze rozejrzeć: nie ma tu śladu po nikim, kto mógł być wyjątkowy. Żadna chata nie jest większa, żadna nie jest bogatsza albo przynajmniej urządzona inaczej, w żadnej nie znaleziono najmniejszych oznak władzy. A przecież wyraźnie widać, że potrzebny tu był przemyślany projekt, konkretna wizja! Jest spójna całość i szeregowe budownictwo: prawie jak u nas, czyli po to, żeby było szybciej, taniej, cieplej, a tam na dodatek jeszcze stabilniej w obliczu wiejących wiatrów i grząskiej ziemi na półwyspie.
Zapraszam do środka domu. Proszę uważać na nogi, podłoga zbudowana jest z belek. Wtedy im było wygodniej, wylepiali ją gliną, ale chodzi o to, żeby Państwo widzieli jej konstrukcję. Że niechlujna? Nie oceniajmy pochopnie: kiedy taka belka przegnije, co jest łatwiej wymienić – krótki, pozornie niechlujny fragment, czy wielką, porządną, biegnącą przez całą chatę belkę? No właśnie. Proszę spojrzeć do góry. Tam jest dymnik, czyli otwór, którym wydobywać się mógł dym z paleniska. Dymników mogło nie być. Archeolodzy prowadzą eksperymenty, w części chat ich nie ma. Kiedy rozpalić tam ognisko, dym przez trzcinowy dach ucieka równie szybko, jak tutaj, a przy okazji jest cieplej i bardziej sucho.
Historia na dotyk
Proszę poznać pana Tomka, który od lat zajmuje się garncarstwem na terenie osady. Pokaże Państwu, jakie znaleziono tu naczynia. To najmniejsze, to największe, pięknie zdobioną miskę z biskupińskim jelonkiem, łyżeczki do karmienia niemowląt i ludzi starszych oraz gliniane ptaszki – takie, którymi bawiły się dzieci i które mogły dorosłym służyć do odpędzania złych duchów. Tu można, jeśli ktoś nie boi się ubrudzić rąk, ulepić sobie garnek. To nie takie proste, jak się Państwu wydaje: ludzie nie znali tu koła garncarskiego, więc robili to metodą wałeczkowo-paseczkową. O tak, dokładnie jak dzieci, przyklejając turlane wałeczki coraz wyżej i wyżej. Pan Tomek świadkiem, że warto: bo turyści wracają i opowiadają, że w takim ulepionym przed laty kubku do dziś trzymają długopisy.
Obiecałam, że wrócimy do brązu. W kolejnej chacie zatem brązownik opowie Państwu, jak wyglądała produkcja narzędzi z tego stopu. Metody były dwie. Ta zwana muszlową przypomina trochę robienie wielkanocnych baranków z masła, tyle że zamiast drewnianej forma była kamienna, a zamiast masła wlewało się do niej płynny brąz. Metoda wosku traconego była nieco trudniejsza: trzeba było zrobić narzędzie z wosku, potem okleić je gliną, zostawiając mały otwór, potem wypalić w ogniu, żeby glina stwardniała, a wosk w z wnętrza wypłynął – wreszcie do tak przygotowanej glinianej formy wlać brąz. Było warto, narzędzia były precyzyjne, a ozdoby misterne.
Tu obok rezyduje pan Piotr. Tylko wygląda groźnie, proszę się bać, żaden z tych łuków nie zostanie wymierzony w Państwa kierunku. Pan Piotr jest krzemieniarzem, potrafi robić groty strzał, zna się również na łucznictwie, organizuje turnieje. Tu się Państwo skarżą, że nigdy im się nie udało za pomocą krzemienia wykrzesać ognia. Pan mówi nawet, że z harcerstwa został za to wyrzucony. Niesłusznie, bo samym krzemieniem ognia wykrzesać się nie da, będzie tylko zapach i mała iskra. Żeby był ogień, potrzebny jest krzemień i krzesiwo, czyli kawałek żelaza, uformowanego tak, by łatwo było go trzymać. Słusznie Pani podpowiada: w ten sposób płynnie przechodzimy do epoki żelaza.
Dokładnie jak oni
Jesteśmy proszę Państwa w średniowieczu. Nie kojarzy się ono z Biskupinem, ale przecież jeszcze przed Mieszkiem był tu wczesnośredniowieczny gród, potem wieś Starzi Biskupici wymienia papieża Innocentego II w Złotej Bulli Gnieźnieńskiej. Osada, w której jesteśmy, powstała jako pomocnicza dla grodu na półwyspie. Mają Państwo ochotę na spotkanie z mincerzem? Zapraszam, pani Anna pokaże Państwu, jak wyglądał denar Chrobrego, na którym po raz pierwszy pojawia się napis „Polonia”, i opowie, jak przebiegał proces produkcji monet. Proszę sobie wyobrazić, że srebro, skrupulatnie wymierzone mincerzowi z książęcego skarbca, musiał on rozbić na cienką blaszkę, a potem ręcznie nożycami wycinać każde kółeczko, żeby w końcu wybić obustronną pieczęć.
Tak, słusznie przyciąga Państwa ten dźwięk. To pan Paweł, średniowieczny bard, który Biskupin zna od dziecka, bo pomagał tu tacie pracującemu przy zwierzętach. Już wtedy robił pierwsze ceramiczne bębenki. Teraz zrywa przy drogach czarny bez, od myśliwych zbiera kości zwierząt i robi z nich instrumenty. Proszę posłuchać, jak brzmi szałamaja. Kozi róg też jest ciekawy. I gwizdek z poroża, może nie najpiękniejszy, ale dokładnie taki, jaki znaleziono w Biskupinie.
Jeszcze tu musimy się zatrzymać. Pan Sławomir to pasjonat, który zajął się rogownictwem, kiedy dla jego grupy rekonstrukcyjnej nie miał kto zrobić rękojeści do noża. Ta pierwsza była prosta, wycinana piłką do metalu i wiertłem do drewna. Potem pan Sławomir uczył się, czytał, eksperymentował. Kwas zmiękcza kości? Super! Ocet? Oni octu nie mieli. Działa, ale śmierdzi. Kwaśne mleko? Działa, na dodatek mniej agresywnie, ale latem szybko rodzi się w nim życie. To może lepiej zostać jednak przy occie i wietrzyć?
Nieporadni
– Pokazywanie turystom minionych epok w sposób namacalny jest czymś zupełnie innym niż dawanie teoretycznego wykładu – mówi Piotr Dmochowski, krzemieniarz. – Każdy pokaz praktyczny przemawia bardziej niż same słowa: czy to będzie strzał z łuku, czy odbicie krzemienia. Chcemy, żeby historia tu była bardziej żywa, nie oglądana wyłącznie w gablotach. Z perspektywy dwudziestu pięciu lat kontaktu z turystami widzę, jak do nas wracają, spędzają tu coraz więcej czasu, zadają coraz bardziej wymagające pytania: a to znaczy, że nasza praca i to miejsce zmusza ich do refleksji.
Prymitywni i prości ludzie? Tomasz Prosianowski, garncarz, uśmiecha się, kiedy o to pytam. – To raczej o nas można by tak powiedzieć – odpowiada. – Oni musieli wszystko odkrywać od początku. My tylko korzystamy z tego, co zostaje nam podane na tacy. Ale wystarczy, że ktoś wyłączy nam prąd i natychmiast zaczniemy się gubić. Telefony komórkowe się rozładują, mięso w zamrażalniku się zepsuje i wpadniemy w panikę, bo nie będziemy wiedzieli, skąd wziąć jedzenie. W porównaniu do ludzi z dawnych wieków jesteśmy nieporadni i w pewien sposób uzależnieni od cywilizacji.
Przecież już stara łacińska sentencja mówi, że to historia magistra vitae est.