Logo Przewdonik Katolicki

Rzeźbię, bo kocham

Ks. Piotr Gąsior
Fot.

Nie każdy ma szansę spotkać współczesnego Michała Anioła. I nie każdy może odczuć, co urzeźbiarza znaczą biblijne słowa i stało się. Nam się chyba udało.

Nie każdy ma szansę spotkać współczesnego Michała Anioła. I nie każdy może odczuć, co u  rzeźbiarza znaczą biblijne słowa „i stało się”. Nam się chyba udało.

Po prostu siedzi

Zanim podjedziemy na Rolę Golcową, zatrzymujemy się przy kościele parafialnym pw. Matki Bożej Królowej Polski w Tenczynie. Dowiadujemy się bowiem, że właśnie tutaj można zobaczyć część prac miejscowego artysty rzeźbiarza Andrzeja Szczepańca. I faktycznie, znajdujemy je zarówno we wnętrzu, jak i na zewnątrz świątyni. Naszą uwagę skupiają m.in. duże postaci św. Jana Pawła II, św. Ojca Pio, poszczególne stacje Drogi Krzyżowej i wyjątkowa figura siedzącego Pana Jezusa. Naprawdę robi wrażenie. Jest wielkości dorosłego mężczyzny. Mówiono nam, że przy wieczornym podświetleniu odczucie bliskości i swoistej emanacji jest jeszcze większe. Chwilę stoimy w zadumie. Nasze myśli biegną nad Jordan, gdzie Chrystus na pewno niejednokrotnie musiał tak przysiadać. Wyobraźnia zaczyna pracować... I w końcu zadajemy sobie pytania: Kim jest osoba, która w ten sposób rzeźbi? Kogo za chwilę spotkamy?

Wysiadamy z auta na zwyczajnym domowym podwórku. Gospodarz wychodzi na powitanie. Wymieniamy kilka słów pozdrowienia i gestów życzliwości. Czujemy się oczekiwani. Żona pana Andrzeja, Barbara, z uśmiechem zachęca do wejścia. Poczęstunek już czeka. Ale my jesteśmy lekko osłupiali. Tu również siedzi sobie ten sam Jezus. Nie można przejść obok Niego obojętnie. Pan Andrzej tłumaczy, że są pewne różnice między tymi dwoma figurami, to znaczy tą z parafii i tutejszą. Dla nas, mówiąc szczerze, nie jest to jednak aż tak istotne. Liczy się wymowa. Być może sąsiedzi i ich znajomi już się jakoś z figurą oswoili. My znów chcemy chwilę popatrzeć. Żeby nie mówić górnolotnie, wręcz pokontemplować. I dopiero wtedy ulegamy sympatycznym naleganiom właścicieli, by pójść na herbatę.

 

Być żoną artysty

Jak to jest być małżonką artysty? Pani Basia podejmuje pytanie i śmiejąc się, opowiada: „Czasami moja rola sprowadza się do bycia konsultantem. Innym razem mam oceniać. Zawsze mówię mężowi prawdę o tym, co czuję, patrząc na powstającą postać. Bywam krytyczna, ale chyba on to lubi, bo widzę, że liczy się z moimi uwagami. Nieraz ja już bym odpuściła, ale Andrzej jeszcze coś dopracowuje. Najzabawniejsze są sytuacje, kiedy wstaje w nocy, bo właśnie wtedy coś go natchnęło i chce nad jakimś elementem swojego dzieła popracować. Cóż mam rzec? Wiedziałam, że wychodzę za mąż za rzeźbiarza”. Słuchając jej, czujemy, że jest dumna z męża. Wraz z nim przeżywa radość tworzenia. Pewnie nie na wszystkich niuansach się zna i na pewno ma własne spojrzenie, ale piękna jest ta jej umiejętność towarzyszenia. My odbieramy małżonków, że nadają – jak się to mówi – na jednej fali.

Pan Andrzej  najpierw był uczniem Liceum Sztuk Plastycznych w Zakopanem. Następnie studiował na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Dyplom uzyskał w pracowni prof. Stanisława Słoniny. Tym niemniej najważniejsze było chyba to, co przekazał mu sam Pan Bóg. Talent przeszedł na niego niejako w genach. Bo jak się dowiadujemy, jego ojciec również zajmował się rzeźbą. Różnica jest tylko taka, że pracował w kamieniu, a on wybrał drewno i metal. Piękną sprawą jest fakt, że ta artystyczna żyłka będzie najprawdopodobniej kontynuowana również w następnym pokoleniu. O tym jednak nie dyskutujemy. Lepiej nie zapeszyć. Po prostu czas pokaże.

 

Przerywnik

Gospodyni domu częstuje nas pysznym ciastem. A chwilę potem wykorzystuje moment i zaprasza do obejrzenia miniarchiwum prac wykonanych przez męża. Okazuje się, że dzieła Andrzeja Szczepańca „wywędrowały” praktycznie na cały świat. Zamówienia, między innymi dzięki stronie internetowej www.andrzejszczepaniec.com, spływają z wielu krajów i ośrodków kultury. Do owej „propagandy” artystycznej przyczyniły się także liczne wystawy i konkursy, w których pan Andrzej brał udział. Jego prace podziwiane były na przykład w Niemczech, Danii czy Holandii. W diecezji krakowskiej słynna jest rzeźba Ojca Świętego Jana Pawła II i kard. Stanisława Dziwisza w Rabie Wyżnej zaprojektowana i wykonana w całości w glinie przez Marka Szalę. Jednak niewielu wie, że odlewu w brązie tegoż monumentu podjął się z sukcesem właśnie Andrzej Szczepaniec.

 

Nie za bardzo się śpieszę

Jesteśmy pod wrażeniem. Kogoś z nas interesuje, skąd przychodzą pomysły i jaka jest geneza poszczególnych dzieł. Ktoś inny nieśmiało pyta, czy przysłowiowego Kowalskiego w ogóle stać na takie cacka. Czy zawsze jesteśmy skazani na produkcje masową odlewaną z formy i  sprzedawaną w przydrożnych „galeriach”? Mnie z kolei zżera ciekawość, jak wygląda pracownia rzeźbiarza i jak się to wszystko po kolei tworzy. Okazuje się, że muszę się uzbroić w cierpliwość, bo najpierw pan Andrzej spokojnie odpowie na wcześniejsze zapytania. „Lubię przyrodę – mówi – i dlatego wiele z moich prac to niejako obserwacja dzieł natury. Drzewa, zwierzęta – każde jest nieco inne. Lubię także figurki postaci grające na rozmaitych instrumentach muzycznych. Tych zrobiłem chyba najwięcej. Czasami wykonuję coś na konkretne zamówienie z okazji np. jakiegoś jubileuszu. Całkiem osobną dziedziną są rzeźby sakralne. W tym wypadku mam pewne pole do popisu, ale wcześniej trzeba wszystko skonsultować z zamawiającą parafią czy zakonem. Oprócz ołtarzy, figur, krzyży wykonuję również płaskorzeźby czy relikwiarze. Choćby ten, który nie tak dawno peregrynował po domach rodzin należących do Domowego Kościoła. Chodzi o relikwie bł. Zeli i Ludwika Martin – rodziców św. Tereski od Dzieciątka Jezus.

A koszty? To fakt, że nie są one takie małe. Rzeźby nie powstają ot tak w pięć minut. I dość drogi jest materiał. Tym niemniej na mniejsze figurki można sobie pozwolić. Nieco większe są dla bogatszych. A te znacznych rozmiarów to najczęściej fundacje kościołów lub stowarzyszeń. Wydatek jednak nie jest tutaj kwestią najważniejszą. Radość posiadania czegoś wyjątkowego jest nie do przecenienia. I pewnie – jak tylko będzie spokój na świecie – to przetrwa to przez wieki. Mam taki cykl – dopowiada artysta – który tworzę bardzo powoli. Umówiłem się z Panem Bogiem, że nie może mnie odwołać z tej ziemi, zanim nie skończę ostatniej tajemnicy różańcowej. Wykonałem ich dopiero kilka. A tu jeszcze Jana Paweł II – śmiejemy się – dołożył tajemnice światła, więc pewnie mi się życie wydłuży. W każdym bądź razie z tymi odlewami nie będę się śpieszył – mówi pan Andrzej – mrugając przy tym do nas znacząco okiem. – Zaczekajcie chwilę to którąś z gotowych scen wam pokażę. Kupców już na nie miałem, ale jeszcze nie chcę się z nimi rozstawać.

 

Z dreszczykiem emocji

No i nareszcie wchodzimy do dużej pracowni – osobnego budynku przeznaczonego wyłącznie na ten cel . Tu jest jak w innej rzeczywistości. Narzędzia, kleje, farby, roztwory. Duży piec, jakieś drabiny i schody. Nawet piaskarka. Nad nami anioły. Na półkach fragmenty nóg, rąk i całe głowy.  Kompletnie nie wiemy, do czego mogą służyć niektóre przyrządy, a przecież na pewno wszystkie są potrzebne. Ponieważ zostaliśmy przekonani, że to właśnie tutaj powstanie coś również na nasze zlecenie (kiedyś pewnie przyjdzie odpowiedni moment, by o tym napisać), z ciekawością słuchamy, jak będzie wygląd proces tworzenia tej rzeczy. Okazuje się, że niemal za każdym razem jest to nieco inna ścieżka. A zatem taki artysta jak np. pan Andrzej, to nie tylko ktoś, kto ma wenę twórczą, lecz również prawdziwy mistrz technologii wykonania w materii tego, co zrodziło się w głowie. Droga od pomysłu, zdjęcia czy szkicu do cokołu lub półki ściennej w czyimś pokoju wcale nie jest krótka. Podziwiamy. Pełny szacunek. – Detale są najważniejsze i bardzo pracochłonne, zwłaszcza przy małych rzeźbach. Z kolei duże figury, stojąc w pracowni, wydają się postronnym obserwatorom jakby o niewłaściwych proporcjach. Bo trzeba sobie umieć wyobrazić, gdzie będą docelowo wyeksponowane i jak wtedy będzie się na nie patrzeć. Ja muszę to przewidzieć – tłumaczy pan Andrzej – a zamawiający musi zaufać. Dlatego też instalacja i oficjalne odsłonięcie dla wielu z nas będzie zawsze czymś intrygującym.

 

Z wypiekami na twarzach opuszczamy królestwo pracy twórczej pana Andrzeja. Teraz choć trochę rozumiemy panią Basię, że faktycznie ma za męża człowieka z pasją. A ich całą rodzinę polecamy św. Klaudiuszowi Rzymskiemu – patronowi rzeźbiarzy i życzymy, aby zawsze byli pod jego opieką.

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki