Logo Przewdonik Katolicki

Nadal wierzę w Opatrzność

Ks. Piotr Gąsior
Fot.

Takiego świętowania uroczystości Piotra i Pawła ks. Michał nie mógł się spodziewać. O takim świętowaniu apostołów męczenników żaden z księży z pewnością nie marzy.

Takiego świętowania uroczystości Piotra i Pawła ks. Michał nie mógł się spodziewać. O takim „świętowaniu” apostołów męczenników żaden z księży z pewnością nie marzy.

 

– Wieczór 29 czerwca zapowiadał się jak najbardziej spokojnie. Po Mszy św. w intencji powołań kapłańskich miałem rozmowę z jednym z naszych lektorów – wspomina proboszcz parafii św. Marii Magdaleny w Krakowie-Kokocicach ks. Michał Maciejczyk. – Potem wróciłem na plebanię. Usłyszałem dzwonek do drzwi i się zaczęło…

 

Ciągle się uśmiechał

Zerknąłem przez wziernik. Zobaczyłem twarz uśmiechniętego chłopca. Może w wieku ok. 15–16 lat. Wzbudzał zaufanie, więc otworzyłem. Na dworze było ciągle całkiem jasno. Niczego nie podejrzewałem. Tymczasem on, gdy tylko uchyliłem drzwi, rzucił się na mnie z pięściami. Nic nie powiedział. Uderzył mnie w twarz. Nie pamiętam ile razy. Póki jeszcze coś widziałem, patrzyłem na jego ciągle uśmiechniętą buzię. Potem oczy zalała mi krew. Nie bił mnie gołymi rękami. Miał założone czarne rękawiczki z kolcami. Jak się potem zorientowałem, to właśnie chyba tym ciosom zawdzięczałem rozcięcie głowy w okolicach prawego oka. Odruchowo próbowałem się bronić. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że byłem praktycznie bez szans. To wszystko działo się tak szybko.

 

Do łazienki z nim

Moja walka była skazana na przegraną. W drzwiach pojawił się drugi mężczyzna. Szamotaliśmy się chwilę we trójkę. Próbowałem się oswobodzić. Za wszelką cenę uciec. Byle tylko dobiec do wyjścia, zanim zostanę zamknięty we własnym domu jak w pułapce. Ale wówczas okazało się, że pojawił się jeszcze ktoś trzeci. Krew brocząca z ran przysłaniała mi całkiem pole widzenia. Poczułem wyraźnie, że jest o wiele mocniejszy od swoich koleżków. Pochwycił mnie i rzucił mną o ziemię. Wszyscy trzej zaczęli mnie obezwładniać. Ręce wygięto mi do tyłu, lecz nie związano mnie sznurem. Mieli ze sobą coś w rodzaju samozaciskowej taśmy o szerokości jednego centymetra. Ust mi nie zakneblowali. Nogi też nadal miałem swobodne. Nic mi to jednak nie dawało. Wrzucili mnie bowiem do ubikacji. I zaczęło się przesłuchanie…

 

Chyba mnie zabiją

Dobrze wiedzieli, że nikt mnie nie usłyszy. Mieszkam na plebanii sam. Abym nie próbował się wydostać i wołać o ratunek, wyrwali zamki z łazienki. Drzwi zatrzasnęli. Wcześniej mnie jeszcze raz bardzo mocno obili. Kopali. Byłem praktycznie do pasa cały siny. Wołali o pieniądze, złoto i laptop. Inne rzeczy ich nie interesowały. Kiedy mnie wreszcie zostawili samego, słyszałem, jak plądrują dom. Buszowali po pokojach prawie dwie godziny. Złota nie mogli znaleźć, bo go nie mam. Ukradli jedynie parę stówek. Wiem, że wyszli dopiero przed godz. 21. Wiem, bo słyszałem bicie zegara. Liczyłem te uderzenia z trwogą. Obawiałem się, że za chwilę do mnie wrócą i mnie zabiją. Już wcześniej straszyli mnie nożem. Spodziewałem się najgorszego.

– Ale co wtedy ksiądz myślał konkretnie – dopytuję najdelikatniej jak potrafię i słucham, jak ks. Michał z drżeniem w głosie kontynuuje…

 

Wstaw się za mną

Byłem przygotowany na śmierć. Zacząłem się modlić do Pana Jezusa. Zwróciłem się także do bł. Jana Pawła II. W duchu mówiłem do niego mniej więcej tak: „Ty mnie, Ojcze Święty, wyświęciłeś na kapłana. [ks. M. Maciejczyk jest kapłanem od 1974 r. – przyp. autora]. Jeśli mam jeszcze na tej ziemi coś do zrobienia, to proszę, wstaw się za mną do Boga, abym żył”.

Właściwie wiedziałem, że co ma być, to będzie. Nie mogłem tylko znaleźć odpowiedzi na pytanie o powód. „Dlaczego mnie to spotkało?” – tłukło się mi po głowie. I wtedy olśniła mnie taka intuicja: Dużo mówisz o krzyżu. To może właśnie to jest ten krzyż, który masz podjąć? Poza tym dostrzegłem – ale zaznaczam, że nie chciałbym w tym momencie popełnić jakiegoś grzechu pychy – pewne podobieństwo do tego, co uczyniono ze mną i z Jezusem, gdy Go związanego trzymano w ciemnicy…

 

Blisko 15 godzin

Moja noc była bardzo długa. Nie byłem w stanie zasnąć. Ciśnienie krwi miałem chyba bardzo wysokie. Ale najgorsze było to, że krew nie dochodziła do zaciśniętych rąk. Starałem się jakoś uwolnić albo przynajmniej poluzować taśmę. Bez skutku. Nie mogłem także sforsować zaryglowanych drzwi. Mijały kolejne godziny. Na ratunek czekałem ok. 900 minut.

Czy się bałem? Nie, strach w pewnym momencie mija. Męczyło mnie tylko to uporczywe szukanie powodu, dlaczego mnie to spotkało. Sprawcy napadu się pomylili. Oni myśleli, że jak kościół parafialny wygląda na zadbany, to proboszcz ma pieniądze. Tymczasem my wszystko robimy własnym wysiłkiem. Ludzie się cieszą, że ich ofiary są przeznaczane na upiększenie świątyni, z której są szczerze dumni. Dlatego też, gdy się rozeszła wieść, co się stało, to był to dla nich prawdziwy szok...

 

Szok i płacz

Odnaleziono mnie dopiero na drugi dzień przed 10 rano. Jeden z parafian przyszedł na plebanię w jakiejś sprawie i zauważył przymknięte, ale nie zamknięte na klucz drzwi wejściowe. Zaczął mnie szukać. A ja krzykiem dałem mu znak, gdzie jestem. Policja przyjechała natychmiast. Uwolniono mnie. Rozcięto więzy. Ręce były całe spuchnięte. Napęczniały jak banie. Nie byłem w stanie samodzielnie sprawować Eucharystii. Pomogli księża z sąsiedztwa. Po kilku dniach na specjalnej Mszy św. dziękczynnej zebrało się co najmniej tysiąc osób. Niektórzy ludzie płakali. Wszyscy myślą teraz, jak mogą mnie chronić.

– A ksiądz – pytam – co im po tej dramatycznej sytuacji powiedział?

– Bardzo prosto, że właściwie to mogło spotkać każdego. I dlatego każdy z nas musi być przygotowany na śmierć.

Tak szczere, a zarazem mocne słowa zaczęły wywoływać prawdziwie Boży efekt. Raz po raz zgłaszają się od tamtej pory do ks. Michała osoby, które proszą go o specjalną spowiedź. Chcą uporządkować swoje życie duchowe. Wśród proszących są między innymi ludzie młodzi. Bo jak mówią: „Coś przez to wydarzenie, które spotkało księdza oni też zrozumieli”. A ksiądz proboszcz? – Wiesz, Piotrze – zwraca się do mnie z nieukrywanym wzruszeniem – mamy to samo kapłaństwo i ja chcę ci powiedzieć, że nadal i jeszcze bardziej wierzę w Opatrzność Bożą.

Podaję mu rękę na pożegnanie. Uważam tylko, żeby nie uścisnąć za mocno. A ks. Michał, już na odchodne, dodaje: „My, księża, jesteśmy chyba pod szczególną opieką. Mam na to wiele dowodów. Stamtąd – wskazuje palcem na niebo – płynie nasza szczególna siła…”.

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki