Choć wciąż nie jest znana data premiery, to już można być pewnym, że to kolejny sukces Jana Ołdakowskiego, dyrektora Muzeum Powstania Warszawskiego, pomysłodawcy i producenta filmu. Przede wszystkim genialny i całkowicie nowatorski jest sam pomysł: stworzenia filmu fabularnego ze starych dokumentalnych zdjęć filmowych, które zarejestrowały sceny z powstania 1944 r.
Sześć godzin z powstania
Nie miała to być jednak niema i czarno-biała kronika, archiwalne zdjęcia trzeba było więc pokolorować, dodać głosy aktorów, napisać dialogi, co łączyło się z odczytaniem z ust anonimowych bohaterów tego, co mówią. Na pierwszy rzut oka wszystko to wydaje się zupełnie niemożliwe – jednak po nieprawdopodobnym wysiłku wielu ludzi, ten niezwykły projekt niedługo ujrzy światło dzienne. Bohaterowie powstania warszawskiego przypadkowo kręceni przez dokumentalistów z Biura Informacji i Propagandy AK ożyją na nowo. Powstał dziewięćdziesięciominutowy obraz z niezwykłym realizmem pokazujący powstanie warszawskie – to przecież najprawdziwsze zdjęcia. Rekonstrukcja na taką skalę jeszcze na świecie nie powstała.
Sześć godzin oryginalnych kronik z powstania warszawskiego przetrwało do dziś. To dzieło pracowników Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej Związku Walki Zbrojnej – Armii Krajowej. BIP został utworzony na przełomie marca i kwietnia 1940 r., a jego zadaniami było informowanie polskiego społeczeństwa o działaniach rządu w Londynie, dokumentowanie działań okupanta i walka z niemiecką propagandą. Dział Informacyjno-Filmowy BIP-u prowadził tajne szkolenia fotoreportażu i reżyserii. Pracowali dla niego operatorzy i montażyści: Antoni Bohdziewicz, Wacław Kaźmierczak, Leonard Zawisławski, Seweryn Kruszyński oraz reżyserzy: Jerzy Gabryelski, Jerzy Zarzycki, Andrzej Ancuta, Roman Banach, Ryszard Szope, Henryk Vlassak, Antoni Wawrzyniak. Wszystkie te nazwiska znajdują się na liście twórców – to autorzy rekonstruowanego materiału.
Losy powstańczych kronik
Po wojnie sami filmowcy nawet nie byli w stanie oszacować, ile godzin materiału ostatecznie nakręcili, wiadomo, że znacznie więcej, niż przetrwało do naszych czasów. Komplet filmów liczył 122 kręgi taśmy filmowej. Filmowe rolki zawinięte w rulony umieszczono w gazogeneratorach samochodowych, które przykryto szczelnymi pokrywami i owinięto papą, a na końcu umieszczono w pojemnikach. Zrobili to żołnierze z Oddziału „Chwaty” przed upadkiem powstania w piwnicy domu przy ul. Wilanowskiej 1. Pojemniki zostały odnalezione w 1946 r., taśmy poddano konserwacji, a później zmontowano na taśmie 35 mm w jeden film pt. Warszawa walczy. Wkrótce jednak ten cały materiał w tajemniczy sposób zaginął na kilka lat, a kiedy znów ujrzał światło dzienne w roku 1956, był już pocięty na części i chaotycznie posklejany bez żadnej chronologii. Teraz, po latach, z ocalałych fragmentów została stworzona nowa historia – historia dwóch braci operatorów dokumentujących przebieg powstania warszawskiego. „Twórcy nie chcieli, by był to film jedynie o wydarzeniu historycznym, ale przede wszystkim o ludziach, którzy je tworzyli. Powstańcy pojawiają się na ekranie, ale zbyt krótko, by opowiedzieć swoją historię. Stąd idea, by bohaterem filmu uczynić osobę, której w ujęciu nie widać, ale której obecność, emocje, działanie utrwalane są na taśmie operatora kamery” – opowiada Milenia Fiedler, montażystka. Bracia więc są bezpośrednimi świadkami walki powstańczej i marzą o sfilmowaniu „prawdziwej” wojny. Pracują oczywiście dla Biura Informacji i Propagandy AK. Najpierw dokumentują życie cywilne mieszkańców stolicy, bo takich materiałów oczekuje od nich dowódca. Kronika przez nich nakręcona ma być wyświetlana w kinie „Palladium”. Bracia szukając odpowiednich ujęć, dołączają w końcu do jednego z oddziałów powstańczych i idą z nim na akcję. Wojna okazuje się czymś znacznie potworniejszym, niż myśleli. Rejestrują wydarzenia koszmarne, znajdują świat jakby po apokalipsie, dociera do nich, że ich prawdziwą misją jest udokumentowanie tego koszmaru i ocalenie taśmy z materiałem. Autorami scenariusza są Jan Ołdakowski, Piotr Śliwowski i Jan Komasa.
Pokazać przeszłość
Liczby mówią same za siebie: sześć godzin oryginalnych kronik z powstania, sześć miesięcy pracy, zespół konsultantów do spraw militariów, ubioru, architektury, poza tym urbanistów, varsavianistów i historyków, tysiąc godzin konsultacji kolorystycznych, tysiąc dwieście ujęć, ponad tysiąc czterysta godzin koloryzacji i rekonstrukcji, ponad sto tysięcy wybranych klatek, niemal dwadzieścia trzy miliony megabajtów danych. Aby ten projekt wyglądał tak, jak chcieli jego dzisiejsi twórcy, trzeba było wspomóc się najnowszymi technologiami dostępnymi na świecie wykorzystywanymi do postprodukcji. Prace przebiegały w kilku etapach. Najpierw więc Muzeum Powstania Warszawskiego zorganizowało konkurs na koloryzację i postprodukcję kronik powstańczych. Jury pod przewodnictwem prof. Witolda Sobocińskiego, wybitnego polskiego operatora filmowego, który współpracował m.in. z Andrzejem Wajdą i Romanem Polańskim, wybrało Studio Produkcyjne Orka. Cały proces postprodukcji pochłonął ogromną ilość czasu i tylko częściowo możemy pojąć, na czym polegał. Przede wszystkim trzeba było zacząć od stabilizacji – polegało to na odnalezieniu w miarę stałych lub poruszających się w przestrzeni w przewidywalny sposób punktów odniesienia i wyrównania całego trzęsącego się obrazu do tych punktów. Wtedy trzeba było usunąć tzw. worpy, czyli wszystkie nienaturalne odkształcenia taśmy, które zaburzały naturalną geometrię klatki filmowej. Dopiero teraz wiele ujęć nabrało zupełnie nowego wymiaru, na przykład, że legitymowanej kobiecie trzęsą się ze strachu ręce. Kolejnym krokiem był restoring, czyli ręczne usuwanie zanieczyszczeń i uszkodzeń taśmy. Także niwelowanie rys czy dziur w taśmie. Takie naprawy nie dość, że są czasochłonne to jeszcze wymagają znalezienia tzw. złotego środka: jak usunąć jak najwięcej uszkodzeń i jednocześnie nie doprowadzić do powstania zniekształceń obrazu.
Dodać kolor i dźwięk
Poza tym materiały pochodziły z różnych źródeł, więc trzeba było doprowadzić je do takiego stanu, w którym wyglądałyby jak spójny film. Prawdziwym wyzwaniem było „kolorowanie” filmu. Zanim się zabrano do tej pracy, przygotowano bazę liczącą kilka tysięcy fotografii broni i uzbrojenia, umundurowania, ekwipunku, ubrań cywilnych, infrastruktury miasta, tablic informacyjnych, kilkaset zdjęć różnych rodzajów bruku, płyt chodnikowych. Nad stroną merytoryczną tego przedsięwzięcia czuwali między innymi historycy Muzeum Powstania Warszawskiego, konsultanci ds. urbanistyki i architektury, varsavianiści i konsultanci ds. broni i uzbrojenia współpracujący z Muzeum. Prawidłowe pokolorowanie nie dość, że było procesem wyjątkowo długotrwałym to jeszcze stanowiło wielkie wyzwanie – stąd ta ogromna liczba konsultantów i fotografii, dzięki którym można było odnaleźć ten prawdziwy kolor, historycznie wierny. Film kolorowano, używając unikalnego oprogramowania wymyślonego i stworzonego w Hollywood. Było wiele takich momentów, że trudno było dobrać i uzyskać właściwy kolor, a to ze względu na niezbyt przecież dobrą jakość materiału wyjściowego. Każde ujęcie wymagało po wstępnym pokolorowaniu dokładnego opisu i wielu godzin pracy konsultantów historycznych. Koloryzacja trwała pół roku, a potem korekcji koloru podjął się znany operator filmowy Piotr Sobociński jr. – jest odpowiedzialny za „uwiarygodnienie” i ujednolicenie naniesionych w postprodukcji barw. Film zyskał nie tylko barwy, ale i dźwięk. Jan Ołdakowski mówi, że pomagali przy tym policyjni specjaliści do odczytywania ruchu warg, dzięki nim możemy dowiedzieć się, co mówili przed kamerą powstańcy. Reżyserem całości jest Jan Komasa, dialogi napisali Joanna Pawluśkiewicz i Michał Sufin, głosów użyczyli aktorzy: Maciej Nowicki, Michał Żurawski, Kamilla Baar, Mirosław Zbrojewicz, Antoni Królikowski.
Rozpoznaj
Czarno-białe nieme ujęcia filmowe z powstania warszawskiego towarzyszą nam od kilkudziesięciu lat, wykorzystywane w filmach dokumentalnych, prezentacjach historycznych. To, co zrobili twórcy filmu Powstanie Warszawskie to całkowita rewolucja, to nieprawdopodobne, jak kolor i dźwięki może zmienić odbiór tych samych obrazów. Nagle wydarzenia zapisane na taśmie filmowej niemal 70 lat temu stają się żywe, a my zostajemy wrzuceni w sam środek historii, jesteśmy jej autentycznymi świadkami. Historia staje się rzeczywistością, nie mitem. Biorą w niej udział ludzie z krwi i kości, namacalni. Jak mówił Norwid: przeszłość staje się dniem dzisiejszym „tylko cokolwiek dalej”. Wystarczy obejrzeć zwiastun filmu, żeby poczuć wielkie wzruszenie, które ściska za gardło, to wrażenie nie do opisania. Jeszcze nigdy wcześniej nie dopuszczono nas tak blisko historii. Bohaterowie, których widzimy na ekranie, są coraz mniej anonimowi dzięki akcji Muzeum Powstania Warszawskiego „Rozpoznaj”. Część z osób już została odszukana, jak na przykład ten młody uśmiechnięty mężczyzna z CKM-em w dłoni. To Witold Kieżun, ekonomista, któremu zdjęcie zrobiono po zdobyciu przez powstańców PAST -y.