Kolejne wydarzenia związane z ks. Wojciechem Lemańskim niestety nie pozostawiają większych wątpliwości. Afera wokół niego będzie się nadal kręcić, a on sam – choć zdecydował się oddać parafię w ręce administratora – nie zaprzestał szkodliwej dla Kościoła działalności.
Ks. Wojciech Lemański, stając się dobrowolnym zakładnikiem mediów, wyrządził wielką szkodę Kościołowi, którego jest kapłanem i który – jak deklaruje – <>, oraz wywołał poważną dezorientację i niepokój w szerokich kręgach polskiego społeczeństwa” – czytamy w specjalnym komunikacie kurii warszawsko-praska. I niestety, trudno się nie zgodzić z tą opinią. Ks. Lemański nie przestał także biegać do mediów (choć nie ma na to zgody swojego arcybiskupa). Wywiad dla „Tygodnika Powszechnego”, kolejne medialne wystąpienia, a także twórczość blogowa nie pozostawiają większych wątpliwości co do tego, że duchowny nie ma najmniejszego poczucia winy i żywi przekonanie, że jest niemal „zbawcą” polskiego Kościoła. Kimś, kto może oznajmiać, iż jest jak „miłosierny ojciec z Jezusowej przypowieści”, i dlatego nie będzie zatrzymywał odchodzących z Kościoła, po tym, jak biskup odwołał go z funkcji proboszcza (swoją drogą, gdyby po każdej decyzji administracyjnej ludzie odchodzili z Kościoła, to nikt by już w nim nie został), ale za to „przy tym progu ojcowskiego domu będzie na nich czekał”.
Tyle że niestety wcale tak nie jest. Jego działalność nie tylko szkodzi Kościołowi w całości, nie tylko podważa autorytet Kościoła, rozmywa jego jednoznaczne nauczanie, ale także szkodzi dialogowi chrześcijańsko-żydowskiemu, a także parafianom z Jasienicy. Te mocne zarzuty formułuję w pełnej świadomości tego, że sam duchowny może nie mieć tego świadomości, że może mu się wydawać, że jego działania przynoszą korzyści. Tak jednak nie jest. A najlepszym tego dowodem jest kryterium ewangeliczne – otóż nie widać pozytywnych owoców jego działania. Owoców, które umacniałyby wiarę. Odejścia z Kościoła, przed którymi zresztą ks. Lemański nie ostrzega i od których nie odwodzi, trudno uznać za pozytywne owoce. Jest za to wiele skutków negatywnych.
Zniesławiony arcybiskup
Pierwszą ofiarą działalności medialnej ks. Lemańskiego stał się abp Henryk Hoser. I to na bardzo różnych poziomach. To proboszcz z Jasienicy zaczął bowiem oskarżać go o niewyjaśnioną przeszłość z Rwandy, który to wątek natychmiast – i to wbrew faktom – podchwyciły liberalne media, kreując arcybiskupa, którego zresztą w czasie rzezi w Rwandzie nie było, niemal na głównego odpowiedzialnego za straszliwą zbrodnię. Ks. Lemański również postawił abp. Hoserowi – poprzez zgrabnie sformułowaną insynuację – zarzut molestowania seksualnego. I wcale nie jest prawdą, że gdy tylko zorientował się, że tak będą jego słowa odczytywane, to się z nich wycofał. Już bowiem dwie godziny po pierwszym oświadczeniu odwołującym się do kard. O'Briena w mediach rozpoczęły się spekulacje, których nie przerwało nawet oświadczenia Zbigniewa Nosowskiego, zaprzeczającego, by wydarzenie, do którego odwoływał się ks. Lemański, miało jakikolwiek podtekst seksualny. A co w tym czasie robił sam sprawca zamieszania? Otóż dokładał jeszcze do pieca, wygłaszając opinie, że „nie można wymagać od osoby zgwałconej, by opowiadała o gwałcie”. I tak przez dwa kolejne dni, bo jasne sprostowanie nastąpiło dopiero trzeciego dnia. O natychmiastowej reakcji trudno tu więc mówić.
A potem pojawiły się oskarżenia o charakterze antysemickim (choć nawet jeśli pytanie, na które powołuje się ks. Lemański, padło, to można je uznać co najwyżej za nieroztropne, a najprawdopodobniej można je potraktować jako żartobliwe zwrócenie uwagi na przesadne zaangażowanie w działania, które nie są najważniejszym zadaniem proboszcza w wiejskiej parafii). I znowu wcale nie jest pewne, że miały one cokolwiek wspólnego z rzeczywistością. Kuria zaprzeczyła im bowiem, a ja sam wiem, że ks. Lemański ma pewne problemy z rzetelnym przedstawianiem wydarzeń. Gdy na przykład zaproponowałem mu spotkanie, do którego zresztą nie doszło (z przyczyn niezależnych ode mnie, choroby dzieci i mamy), to kilka tygodni później dowiedziałem się, że to on zaprosił mnie do Jasienicy i że miałem się tam spotkać z sołtysem i mieszkańcami, a nie porozmawiać z nim. I mam niestety coraz silniejsze przekonanie, że podobnie może być z relacjami księdza na temat kolejnych krzywd wyrządzonych mu przez arcybiskupa czy pracowników kurii.
Podzielony Kościół
Oszczerstwa i oskarżenia ks. Lemańskiego bardzo podzieliły także Kościół. I nie chodzi tylko o opinię publiczną (tu bowiem często – choć nie zawsze – jest tak, że podział idzie po prostu między niewierzącymi obrońcami ks. Lemańskiego a wierzącymi zwolennikami posłuszeństwa), ale także o środowiska kościelne, w których „katolicy otwarci” opowiedzieli się niemal jednogłośnie, i kompletnie wbrew logice Kościoła i reszcie katolików, po stronie buntownika (niezależnie od wszystkich różnic jednym głosem mówiły Radio Maryja, Telewizja Republika, „Gazeta Polska” i portal poświęcony Fronda.pl).
Najboleśniejszy jest jednak podział w samej parafii ks. Lemańskiego. Wbrew bowiem narracji mediów i samego księdza wcale nie jest tak, że wszyscy parafianie opowiedzieli się po jego stronie. Działania proboszcza z Jasienicy od dawna dzieliły także jego parafian, a jednym z powodów odebrania mu misji kanonicznej do nauczania katechezy w szkole był ostry konflikt z dyrektorką szkoły, który zakończył się wytoczeniem jej procesu przez księdza. Sam duchowny chwalił się także tym, że części wiernych nie odwiedza po kolędzie. Jego przeciwników nie ma jednak w mediach i wszyscy milczą o podziale w samej parafii.
Media nie pokazują także jasno, że bunt części parafian przeciwko decyzjom biskupa dowodzi klęski misji proboszcza. Ten ostatni powinien bowiem uświadomić ludziom, że jest kapłanem i proboszczem jedynie z misji biskupa, że bez tej misji nie może sprawować swoich funkcji i że posłuszeństwo jest cnotą, a nie wadą w Kościele. Tego wszystkiego jednak zabrakło i wierni ks. Lemańskiego (to wcale nie oznacza wszystkich wiernych z tej parafii) uznali, że to oni, a nie biskup są „następcami apostołów” i że to oni decydować będą o tym, kto będzie ich proboszczem. Pomysł to bardzo mało katolicki.
Niszczony dialog i rozmywana doktryna
Działania ks. Lemańskiego przyniosły także szkodę dialogowi chrześcijańsko-żydowskiemu w Polsce. Uczynienie z niego bowiem zakładnika interesów jednego księdza niezwykle mu szkodzi. A to właśnie zrobił proboszcz z Jasienicy, kiedy nie tylko użył antysemickiej karty do oskarżania swojego arcybiskupa, ale też zaczął przedstawiać cały konflikt jako zorganizowany wokół dialogicznego zaangażowania księdza. A tak wcale nie było. Z komunikatu kurii, ale także wypowiedzi samego ks. Lemańskiego jasno wynika, że spór dotyczył nie tyle zaangażowania, ile zmian w prezbiterium (których zwyczajnie nie wolno przeprowadzać bez zgody kurii), a także umieszczania w nich symboli żydowskich. Dialog nie usprawiedliwia tego typu działań, bowiem z szacunku dla judaizmu nie może wynikać uznanie, że jest on taką samą religią jak chrześcijaństwo. A nawet mocniej, szacunek ten zakłada świadomość różnic i nierozmywanie – także w przestrzeni liturgicznej – ani doktryny chrześcijańskiej, ani żydowskiej.
Tego jednak nie był w stanie przyjąć do wiadomości ks. Lemański. Dla niego rozmywanie doktryny Kościoła (nie tylko w kwestiach żydowskich, ale także bioetycznych) stało się jednym z ulubionych zajęć. A usprawiedliwione było potrzebą dialogu. Problem polega na tym, że dialog musi odbywać się w prawdzie, a nie w niedopowiedzeniach. Szacunek zaś dla rozmówcy zakłada, że nie udajemy, że myślimy inaczej, żeby tylko go nie urazić.
Wszystkie te zarzuty razem pokazują, niestety, niezwykle jednoznacznie, że ks. Lemański szkodzi Kościołowi. A kolejne jego medialne wypowiedzi świadczą o tym, że z drogi tej nie zamierza on zawrócić. To zaś może oznaczać, że decyzje administracyjne nie będą ostatnimi, jakie w jego sprawie zapadną.