Logo Przewdonik Katolicki

Zbiory prywatne do digitalizacji

Marcin Kuberka
Fot.

Muzeum pamięci komunizmu z prawdziwego zdarzenia Polska nie doczekała się do dziś. Warszawa zrezygnowała z budowy, a działający bez politycznej poprawności oddział Muzeum PRL-u w Krakowie nie spodobał się krakowskim elitom i został rozwiązany. Kustoszem pamięci staje się internet.

Muzeum pamięci komunizmu z prawdziwego zdarzenia Polska nie doczekała się do dziś. Warszawa zrezygnowała z budowy, a działający bez politycznej poprawności oddział Muzeum PRL-u w Krakowie nie spodobał się krakowskim elitom i został rozwiązany.  Kustoszem pamięci staje się internet.

„Stoi na placu oddział milicji/Silny i zwarty, pełen ambicji/Bój się milicji!” – to pierwsze wersy Zomotywy nieznanego autora. Ta pochodząca z lat stanu wojennego, napisana na maszynie i odbita na powielaczu  parafraza słynnej Lokomotywy Juliana Tuwima, to jeden z eksponatów przyniesionych w Poznaniu do digitalizacji  czy inaczej mówiąc do  cyfryzacji. Tak nazywa się dziś zrobienie zdjęcia archiwalnego przedmiotu, skanu dokumentu czy nagrania kamerą i umieszczenie w internecie efektu tego działania, by było dostępne dla każdego w każdej chwili. Tak więc przedmioty i pamiątki z okresu realnego komunizmu już niedługo będzie można obejrzeć w internecie dzięki inicjatywie Europeana 1989.

 

Co to jest cyfryzacja

Europeana 1989 to projekt uruchomiony przez największą europejską bibliotekę, muzeum i archiwum cyfrowe Europeana, którego celem jest udokumentowanie przemian, które miały miejsce w Polsce i krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Projekt digitalizacji jest w pełni finansowany przez holenderską fundację Europeana z grantu Komisji Europejskiej Europeana Awareness. Ile akcja kosztuje w Polsce? – Trudno powiedzieć, ponieważ wielu partnerów z Polski i Europy w ramach grantu wykonywało różne rzeczy od obsługi informatycznej, a na działaniach public relations kończąc – mówi Karolina Czerwińska z Narodowego Instytutu Audiowizualnego (NInA), organizatora akcji. „Historia to nie tylko eksponaty w muzeum czy dzieje zapisane w książkach, to także niesamowite historie zwykłych ludzi” – powiedziała Jill Cousins, dyrektor zarządzająca Europeana. Oczywiście jest to akcja, której celem jest mówienie i przypominanie roku 1989, jako punktu centralnego w najnowszej historii Europy Środkowej. Digitalizowane są więc teraz  niechronione prawami autorskimi fotografie, nagrania dźwiękowe i wideo, a także plakaty, listy i inne przedmioty. Wszystkie pamiątki są zwracane ich właścicielom. – Materiały przyniesione przez darczyńców będą udostępnienie na zasadzie licencji creative commons [czyli „pewne prawa zastrzeżone” – pozwala ona twórcom zachować własne prawa i jednocześnie dzielić się swoją twórczością z innymi  – przyp. red.]. Jeśli ktoś będzie chciał używać zbiorów do własnych celów, jest zobowiązany do podpisywania materiałów nazwiskiem autora – wyjaśnia Karolina Czerwińska. Ci, którym nie udało się przybyć osobiście na miejsce zbiórek w pierwszych dniach czerwca  w Warszawie, Poznaniu czy Gdańsku mogą zarejestrować się na www.europeana1989.eu i przesłać zdigitalizowane przedmioty wraz z historiami, które się z nimi wiążą.

Nietypowe eksponaty

Już pierwsze przyniesione do digitalizacji eksponaty wyzwalają emocje i pokazują, jak łatwo za ich pomocą przenieść się w dawne lata. To pierwsza myśl, która przychodzi mi do głowy, gdy w poznańskim Pałacu Działyńskich,  na miejscu zbiórki przedmiotów do digitalizacji  spotykam 40-letniego Szymona Cichonia. – W 1989 r. miałem 15 lat. Przeżywałem wtedy bunt, a z drugiej strony byłem świadkiem ważnych wydarzeń – wspomina. Jak wtedy mogli kontestować system uczniowie szkół podstawowych, poza uczestniczeniem w subkulturach punkowych lub metalowych? – Działałem wtedy w Federacji Młodzieży Walczącej i kolportowałem ulotki. Współpracowałem z poznańską „Solidarnością Walczącą” i nieżyjącym już jej liderem Maciejem Frankiewiczem. W 1990 r. na demonstracji na ul. Kochanowskiego w Poznaniu paliliśmy kukłę Jaruzelskiego. Chodziło nam o możliwość wejścia na teren urzędu Służby Bezpieczeństwa i zabezpieczenie archiwum. Nie udało się nam – przypomina pan Szymon. Przyglądam się przyniesionym przez niego pożółkłym numerom „Tygodnika Solidarność” i gipsowej czaszce. W połowie lat 80. „czachy” obok gumowych kościotrupów, wampirzych zębów i fałszywych dolarów jako kartek notesów to były prawdziwe hity rodzącej się prywatnej inicjatywy. Jednak mało kto by pomyślał, że te zabawki mogły służyć za przedmioty przypominające o największym tabu komunistycznej Polski, czyli kłamstwie katyńskim. Szymon Cichoń na tej plastikowej czaszce napisał słowo „Katyń”, w oczodoły wkleił sowieckie czerwone gwiazdy, a na politycy zrobił ślad po kuli. – Wywodzę się z rodziny, która zawsze interesowała się historią i mówieniem o niej prawdy. Napis i dekoracja wynikała z tego, żeby podkreślić historyczną prawdę. Gwiazdy wykorzystałem z mojej drugiej pasji, czyli modelarstwa. Kupowało się modele plastikowe, które miały kalkomanię. A dzięki kółkom plastycznym nauczyłem się, czym jest plakatowa symbolika i skrót – opowiada o swoim dziele. „Katyńska czaszka” została obfotografowana z każdej strony,  zrobiła duże wrażenie wśród organizatorów akcji. Podobne wielkie wrażenie zrobił na nich malutki… opornik, typowy element zwyczajnych układów elektrycznych. W czasach stanu wojennego nosiło się go w klapach kurtek jako symbol oporu przeciwko komunistom. Za to uczniowie mieli obniżany stopień ze sprawowania, a w skrajnych przypadkach byli z nich usuwani.

Dokumentowane są przedmioty użytku codziennego, zabawki takie jak misie pluszowe, ubrania, a nawet auto. Słowem to, co było elementem dnia codziennego w PRL-u.

Archiwizacja przedmiotów to także dobry moment na wspomnienie historii łączących pokolenia. Kolekcję takich unikatów  przyniósł Marcin Patan. Swoistą ozdobą jego kolekcji jest talon na zakup… papieru toaletowego, wyjątkowo deficytowego towaru w czasach komunistycznych. – Dostawało się go w zamian za oddanie do skupu odpowiedniej ilości makulatury – wspomina pan Marcin, absolwent podstawówki z lat 80. przy ul. Michała Drzymały w Poznaniu. W jego kolekcji można znaleźć również znaczki Towarzystwa Przyjaciół Dzieci, których wykupienie pozwalało odebrać świadectwo. Ich wykup polegał na praktykowanej do dziś metodzie wymuszenia instytucjonalnego. – Niby kupował tylko ten kto chciał, ale bez tego nie  dostałoby się świadectwa, więc i tak każdy musiał to zrobić – przypomina Marcin.

Wśród eksponatów pana Marcina znajduję podniszczony Katechizm podstawowy. – Żeby przystąpić do Pierwszej Komunii Świętej, co miesiąc mieliśmy spotkania z proboszczem Mikołajczakiem w parafii na Sołaczu. Katechizm… przechodził z rąk do rąk. Trzeba było na blachę wykuć pytania i odpowiedzi. Padał numer pytania i recytowałeś. Trzy błędy i wylatywałeś – wspomina. A kto z Państwa pamięta i posiada w swoich archiwach świadectwa z religii wydawane przez parafie? Ja, choć byłem ministrantem, dopiero pierwsze świadectwo z oceną z religii dostałem, gdy wróciła ona do szkół. Wśród zbiorów pana Marcina są też świadectwa z religii jego siostry. Ostatnie jest z roku 1990. Ocena z „nauki religii” rozbita jest na trzy: uczęszczanie i zachowanie na lekcjach oraz z wiadomości religijnych.

Ocalić przed zapomnieniem

Marcin Patan pytany o motywy przyjścia wyjaśnia, że siostra Ania pracuje przy projekcie Europeana jako fotograf. – Uchowałem przed żoną część zbiorów w kartonach. Ciągle powtarzała, żebym wyrzucił. Ale tyle lat leżało na strychu, to przyniosłem i może się komuś przydać – z dumą podkreśla zachowane archiwum. W Poznaniu zbieraczami są przeważnie mężczyźni. Znając poznańskie umiłowanie do „porzundku” i praktyczności – zwłaszcza wśród kobiet – to chlubne wyjątki. Jednym z wyjaśnień, poza oczywistym sentymentem, mógł być czas peerelowskiego niedostatku, który uczył szanowania przedmiotów oraz sprzyjał ich gromadzeniu.  Dziś to właśnie one okazują się najbardziej wymownymi śladami epoki, z której pochodzą. Prawdziwym kustoszem własnego archiwum jest na przykład Piotr Bratek, który przyszedł „digitalizować zbiory” razem z żoną. Okazuje się, że jest on laureatem nagrody za dokumentację fotograficzną w konkursie „Widziałem Powstanie” organizowanym przez „Przewodnik Katolicki ” w 50. rocznicę Czerwca’ 56. Wśród jego zbiorów podziwiam zdjęcia wykonane na moście Uniwersyteckim w Poznaniu, zrobione „spod kurtki” i samodzielnie wywołane. Na fotografiach dobrej jakości zrobionych krótko po stanie wojennym widać tyralierę milicjantów, blokującą ówczesną ul. Armii Czerwonej.

W Warszawie miało miejsce symboliczne zdarzenie, które może mieć konsekwencję. – Emerytowana nauczycielka przyniosła donosy pisane na nią przez innych kolegów z pracy w latach 80. Chciała podzielić się dokumentami zebranymi przez IPN – opowiada mi Monika Adamczewska, z agencji TBWA PR. Jeśli młoda przedstawicielka marketingu i PR, ze swobodą i bez uprzedzeń opowiada o materiałach, o które przez całe lata toczyła się zaciekła wojna, to znaczy, że to zupełnie inne pokolenie.  To dla nich przede wszystkim powstaje ta internetowa, obrazkowa historia. Tak, by ludzie żyjący w XXI wieku (a może i później) wiedzieli, jak wyglądał wiek XX. By mogli zrozumieć tamte czasy i postawy ludzi, którzy wtedy żyli. To także takie niewielkie, ale jednak „memento” dla tych, którzy nigdy nie ponieśli żadnej kary za swoje rządy czy ówczesne działania. Można mieć bowiem nadzieję, że cyfryzacja i internet nie pozwolą zapomnieć o ich uczynkach już nigdy.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki