Logo Przewdonik Katolicki

Poznałem papieża w autobusie

Kamila Tobolska
Fot.

Z ks. dr. Francisco Ameriso, o spotkaniu z przyszłym papieżem, pobożności rodaków Franciszka i nowej ewangelizacji po argentyńsku

  
Argentyńczycy nie oczekiwali chyba, że to z ich kraju wyjdzie papież?
− Myślę, że tego nikt się nie spodziewał. Tym bardziej że w naszym kraju w ostatnich latach dochodziło do napięć w relacjach państwo–Kościół, szczególnie w kwestiach moralnych. W czasie niedawnych dyskusji wokół planów legalizacji narkotyków czy wcześniejszego wprowadzenia ustawy o legalizacji małżeństw osób tej samej płci (Argentyna wprowadziła ją w 2010 r. jako pierwszy kraj południowoamerykański – przyp. red.), nie podobało się także zdecydowane „nie” kard. Bergoglia. Ale teraz argentyńskie media donoszą, że 90 proc. moich rodaków jest dumnych z tego, że papieżem jest jeden z nas.
 
Zapewne były jednak osoby, które zakładały taką ewentualność?
− Pamiętam rozmowę podczas spotkania kapłanów z Opus Dei naszego regionu Europy, które odbyło się tuż przed konklawe. Był tam, oprócz mnie, także inny Argentyńczyk posługujący w Estonii, który stwierdził, że następny papież powinien być z Ameryki. Na co wikariusz generalny z Litwy dodał, że przecież mógłby być on z Argentyny. Sądziłem, że chodzi mu o kard. Sandriego, bo spodziewałem się, że zostanie wybrany ktoś młodszy, a sam typowałem przedstawiciela Afryki. Duch Święty wiedział jednak lepiej...
 
A w jakiej sytuacji zastała Księdza sama informacja o wyborze papieża Franciszka?
– Kończyliśmy właśnie rekolekcje dla mężczyzn we Wrocławiu. O tym, że z komina nad Kaplicą Sykstyńską unosi się biały dym, dowiedzieliśmy się tuż przed wystawieniem Najświętszego Sakramentu. Po zakończeniu adoracji usłyszałem, że papieżem został Argentyńczyk Franciszek. W pierwszej chwili zdziwiłem się, bo przecież nie mamy kardynała o takim imieniu, ale już po kilku sekundach sprawa się wyjaśniła. Bardzo się ucieszyłem, że to kard. Bergoglio i oczywiście zaraz opowiedziałem uczestnikom rekolekcji historię o tym, jak go spotkałem.
 
Domyślam się, że było to jeszcze w Argentynie?
− Tak, Bergoglio był wówczas arcybiskupem Buenos Aires. Przyjechałem kiedyś do tego miasta. Żeby tam dotrzeć, pokonałem 500 kilometrów autobusem, po czym przesiadłem się na dworcu na kolejny, tym razem miejski. Ciekawostką dla Polaków może być to, że w Argentynie księża w stroju duchownym mogą podróżować nimi za darmo. Autobus jadący do centrum wypełniony był robotnikami, bo akurat były to godziny, w których kończą oni pracę. Jeden z nich chciał mi odstąpić swoje miejsce, ale podziękowałem. Wówczas zaproponował je innemu, stojącemu nieco dalej, trochę starszemu księdzu, którego w tym momencie dostrzegłem w autobusie. Ów ksiądz zapytał, skąd jestem, więc wyjaśniłem, że nie pracuję w parafii, tylko jestem z Opus Dei. Ucieszył się i powiedział, że zna w Buenos Aires wikariusza generalnego Opus Dei i jeszcze innych kapłanów, dodając, że są sympatyczni. Bardzo miłe było to, że okazał mi taką życzliwość i podtrzymywał ze mną rozmowę w tym obcym dla mnie mieście. Trwało to tylko kilka minut, ale wyraźnie odczułem, że to bardzo otwarty człowiek. Kiedy zapytałem go, z jakiej jest parafii, powiedział, że ze wszystkich, bo jest tutaj arcybiskupem. Nie ukrywam, że mnie to zaskoczyło. Ta sytuacja pokazuje, że spontaniczność, którą papież Franciszek już trochę pokazał po wyborze, jest dla niego czymś naturalnym.
 
Ta życzliwa spontaniczność to taka typowo argentyńska cecha?
− Zasadniczo tak, choć trzeba pamiętać, że Argentyna to kulturowa mozaika. W miastach duży procent stanowią potomkowie migrantów, nie tylko z Europy, ale i z Azji. Są wśród nich także Polacy. Ja sam chodziłem w moim rodzinnym Rosario, które jest ponadmilionowym miastem, do klasy z czterema Polakami. Choć większość Argentyńczyków zamieszkuje w miastach, to migranci mieszkają również na prowincji razem z żyjącymi tu od wieków Indianami. Kiedy Argentyńczycy opowiadają o sobie, żartują, że są najlepsi w Ameryce. Za to inni mieszkańcy kontynentu jako naszą pierwszą cechę wymieniają pychę.
 
Na Argentynę skierowane są teraz oczy całego świata, a Europejczycy tak naprawdę niewiele o niej wiedzą.
− Warto im uświadomić, że w ostatnich latach w naszym kraju zaszły ogromne zmiany kulturowe i światopoglądowe. W wielu kwestiach rządzący, którzy wywodzą się z liberalnej lewicy, nie zgadzają się z nauką Kościoła i stanowiskiem Watykanu. W tej kwestii Argentyna bardzo przypomina mi Europę. Ale ma też ona cechy typowe dla Ameryki Łacińskiej: fascynację piłką nożna czy muzyką, a w szczególności twórczością Astora Piazzolli, kompozytora tanga argentyńskiego.
 
A jak wygląda religijność Argentyńczyków?
− Jest ona trochę inna niż europejska. Wprawdzie we Mszach św. zazwyczaj uczestniczy mniej osób niż w Polsce, ale na przykład w pielgrzymkach do sanktuariów maryjnych, a szczególnie do Lujan, które jest taką argentyńską Częstochową, do Matki Bożej przybywają miliony osób. W Argentynie jest zresztą dużo sanktuariów maryjnych. Maryjność to specyfika naszej pobożności. W prawie każdym domu jest wizerunek Maryi, a wielu ludzi modli się na Różańcu.
Bardzo też sobie cenię to, że w Argentynie ludzie szanują księży. Kiedy rok temu, po długiej nieobecności, byłem w moim rodzinnym kraju, wsiadając do autobusu, tak na wszelki wypadek, chciałem kupić bilet u kierowcy. On powiedział na to, że biletu nie trzeba, ale że mam go pobłogosławić. O to samo poprosiła jedna z pasażerek. Kiedy wysiadłem i mijałem robotników wykonujących jakieś prace ziemne, ci również, gdy mnie zobaczyli, poprosili o błogosławieństwo. To charakterystyczne w religijności Argentyńczyków, że od kapłana oczekują modlitwy w swojej intencji, nawet jeśli nieregularnie chodzą do kościoła.
 
A co, zdaniem Księdza, z tej argentyńskiej pobożności i mentalności papież Franciszek przeniesie do Watykanu i Kościoła powszechnego?
− Na pewno spontaniczność. Podczas pierwszych przemówień było widać, że nie miał ich przygotowanych na piśmie, a jeśli miał, to dodawał dużo od siebie. Z pewnością zachowa także swoją osobistą pokorę, naturalność i bliskie, bezpośrednie relacje z ludźmi. Ta jego prostota w sposobie bycia na co dzień, którą możemy obserwować, nie jest na pokaz, choć niektórzy mogą tak sądzić, a innych może nawet męczyć czy wręcz razić.
Sam papież stwierdził, że chciałby ubogiego Kościoła dla ubogich. Sądzę więc, że będzie starał się zmienić w tym duchu wiele struktur w Kościele. Bardzo wymowne jest też to, że na przykład przed inauguracją swojego pontyfikatu zachęcał Argentyńczyków, żeby nie przyjeżdżali do Rzymu, ale pieniądze, które wydaliby na podróż, przeznaczyli dla potrzebujących.
Myślę, że jego postawa związana jest z tym, czego doświadczył jako arcybiskup Buenos Aires po kryzysie, który dotknął Argentynę, a w którym najbardziej ucierpieli ubodzy. W tym mieście są całe dzielnice biedy z uderzającą nędzą ich mieszkańców. Tam też działa wiele sekt. Kiedy nasze duszpasterstwo jest niewystarczające, mają one większe możliwości i wypełniają ogromną pustkę duchową, jaką ludzie mają w sercach. Kard. Bergoglio zachęcał więc do podejmowania specjalnego duszpasterstwa wśród ubogich. Wierzę, że będzie to widoczne także i w jego pontyfikacie.
 
Na czym konkretnie polega to specjalne duszpasterstwo, które podjął też kard. Bergoglio, czyli – jeśli można tak powiedzieć – nowa ewangelizacja po argentyńsku?
− W mieście Mar del Plata, gdzie zamieszkałem po święceniach kapłańskich, arcybiskupem był José Maria Arancedo, który współpracował z Bergoglio. Miał on w sercu wielką potrzebę misji. Przez kilka lat przygotowywał nas do ich przeprowadzenia, a potem posłał do ogromnej dzielnicy, abyśmy chodzili od domu do domu i rozmawiali z ludźmi o Bogu. To było pierwsze miasto w Argentynie, w którym przeprowadzono taką misję. Jak się później dowiedziałem, dzięki niej wielu ludzi wróciło do Kościoła. Z doświadczeń Mar del Plata w takiej formie ewangelizacji czerpało potem Buenos Aires. Kard. Bergoglio zachęcał w tym mieście, aby księża wychodzili do ludzi, a nie czekali na nich w kościołach.
 
Jakie jeszcze słowa arcybiskupa, a potem kard. Bergoglia utkwiły Księdzu szczególnie w pamięci?
− Pamiętam, jak kiedyś Bergoglio z wielką mocą mówił do ludzi pracujących w Caritasie, że nie mogą spotykać się z biednymi, a potem wracać do swoich domów, jak do innego, odizolowanego świata. Muszą dostosować swoje życie do ubogich. Często też podkreślał piękno Ewangelii, zwracając księżom uwagę, że nie powinni podejmować innych tematów, na przykład politycznych, ale mówić ludziom o Jezusie.
 
Ks. dr Francisco Javier Ameriso, urodził się w 1960 r. w Rosario w Argentynie. Studiował na Wydziale Prawa na Uniwersytecie Katolickim w San Miguel, a następnie w seminarium prałatury Opus Dei w Rzymie, gdzie w 1991 r. przyjął święcenia kapłańskie. Od prawie 12 lat mieszka w Polsce, jest kapelanem poznańskiego ośrodka akademickiego „Sołek”. Ma pięcioro rodzeństwa.

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki