Dziś na terenie byłego obozu niemieckiego w Żabikowie mieści się Muzeum Martyrologiczne, które właśnie przygotowało fabularyzowany film dokumentalny pt. Byliśmy strażnikami... Jego scenariusz oparty jest na pochodzącej z 1974 r. pisemnej relacji funkcjonariusza niemieckiej Służby Bezpieczeństwa (Sicherheitspolizei) z czasów II wojny światowej. Był on członkiem załogi najpierw Obozu Fort VII w Poznaniu, a następnie Więzienia Policji Bezpieczeństwa i Wychowawczego Obozu Pracy w Poznaniu-Żabikowie (Polizeigefängnis der Sicherheitspolizei und Arbeitserziehungslager in Posen-Lenzingen). Film zrealizowany jest w formie zainscenizowanego wywiadu, podczas którego opowiada on o swojej służbie, kolegach, przełożonych i powojennych losy. Dzięki temu w krótkich migawkach wspomnień poznajemy epizody z czasów wojny widziane oczyma okupanta. Słowa gestapowca ilustrowane są autentycznymi zdjęciami i fragmentami filmów z tamtego okresu. Widoczne są na nich m.in. przerażające efekty pracy „w służbie ojczyzny” niemieckiej jednostki służby więziennej. To sprawia, że relacja „kombatanta” przestaje być jedynie ciekawą wojenną opowieścią. Po jej obejrzeniu pozostaje natomiast pragnienie poznania historii tego miejsca męczeństwa.
Za podwójnym drutem kolczastym
Więzienie Policji Bezpieczeństwa i Wychowawczy Obóz Pracy w podpoznańskim Żabikowie powstał w kwietniu 1943 r. Przez rok istniał on równolegle z obozem w Forcie VII w Poznaniu, przejmując jego funkcje po likwidacji w kwietniu 1944 r. Dowódcą obozu podległego poznańskiemu Gestapo był komendant Reinhold Hans Walter, członek elitarnej I Dywizji SS Leibstandarte „Adolf Hitler”. Placówka o powierzchni ponad 3,5 ha, obejmująca więzienie policyjne i obóz karny, otoczona była podwójnym ogrodzeniem z drutu kolczastego pod wysokim napięciem oraz wieżyczkami strażniczymi, a warunki pobytu nie różniły się tu od warunków w obozach koncentracyjnych. Jej załogę stanowiło blisko stu esesmanów.
Więzienie Policji Bezpieczeństwa było przejściowym miejscem odosobnienia, skąd więźniów przewożono na brutalne przesłuchania do siedziby Gestapo w Poznaniu. Kierowano tu osoby oskarżone m.in. o działalność konspiracyjną. Przebywało tu np. około półtora tysiąca żołnierzy z Poznańskiego i Pomorskiego Okręgu Armii Krajowej oraz członków Szarych Szeregów, z których część rozstrzelano. Stąd osadzonych deportowano też najczęściej do obozów koncentracyjnych. W sumie z Żabikowa wyszło 28 transportów z więźniami skierowanymi do Auschwitz, Gross-Rossen, Mauthausen, Sachsenhausen i Ravensbrück.
Natomiast w tutejszym obozie karnym przetrzymywano głównie Polaków, także uciekinierów z robót przymusowych. Jego zadaniem było bowiem uczynić z naszych rodaków karnych i posłusznych niewolników Rzeszy. Więziono tu również cudzoziemców: jeńców radzieckich, Niemców – dezerterów z Wehrmachtu, Luksemburczyków, Holendrów, Węgrów, Słowaków czy obywateli USA. Trzeba też zaznaczyć, że wcześniej, od 1941 r., znajdował się w tym miejscu obóz pracy przymusowej dla Żydów.
Nikt nie stanął przed sądem
Kiedy w styczniu 1945 r. zbliżała się już Armia Czerwona, rozpoczęto ewakuację, a następnie likwidację obozu. Część więźniów przetransportowano w głąb Rzeszy. Niezdolnych do drogi rozstrzelano, a ich ciała spalono. Esesmani podpalili także cały obóz i wszelkie dokumenty, również przywiezione tu z centrali poznańskiego Gestapo. „Zgodnie z rozkazem, żaden z więźniów, zwłaszcza politycznych, nie mógł wpaść w ręce wroga. My mieliśmy zniszczyć całą dokumentację. Nie było łatwo pozbyć się takiej ilości papieru. (...) W pewnym momencie zorientowaliśmy się, że nie zdążymy spalić tego wszystkiego. Podlewaliśmy benzyną, używaliśmy nawet granatów, ale wszystko szło strasznie mozolnie. Kompletny chaos...” – wspomina w filmie funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa. Później brał on udział w obronie „Twierdzy Poznań”, a po jej kapitulacji, 23 lutego, trafił do niewoli i został wywieziony w głąb Związku Radzieckiego, gdzie w różnych obozach spędził w sumie 9 lat. W 1954 r. wrócił do Niemiec. Podobnie jak ponad 200 członków załogi poznańskiego Fortu VII i obozu w Żabikowie, pomimo starań podejmowanych już po wojnie przez Polską Misję Wojskową, nigdy nie stanął przed sądem. „Byliśmy zwykłymi strażnikami w Służbie Bezpieczeństwa. Wykonywaliśmy rozkazy. Rzeczywiście, czasem trudne do wykonania, ale nie widzę w tym żadnej osobistej odpowiedzialności” – stwierdza bohater obrazu Byliśmy strażnikami..., dodając, że nikt nigdy nie przedstawił mu żadnych zarzutów. „To są pomówienia!” – kończy wyraźnie już zirytowany gestapowiec.