„Widzę wyraźnie, iż jest wolą Boga, abyśmy jeśli chcemy podobać się Bogu i otrzymywać odeń wielkie łaski, otrzymywali je za pośrednictwem Najświętszego Człowieczeństwa Chrystusa, w którym nieskończony Bóg, jak sam powiada, znajduje upodobanie” (Ż 22, 6).
Pieluchy
Przekonanie Teresy z Àvila zawarte w Księdze życia w Boże Narodzenie brzmi jakoś szczególniej i wyraźniej. Zapewne dlatego, że widzimy to Człowieczeństwo poowijane w pieluchy i nie wolne od wszystkiego, co ze zmienianiem pieluch się wiąże. Dobry punkt wyjścia do zastanawiania się nad życiem duchowym: brudne pieluchy. Przypomina się od razu o. Michał Czartoryski, który zapowiadając adeptom życia zakonnego, że teraz wprowadzi ich w fundamenty duchowości, prowadził ich do WC. Tam wręczał im szczotkę klozetową i kazał wyszorować porządnie muszlę. Niejeden młodzian w tempie ekspresowym przekonywał się dzięki temu prostemu zabiegowi, że nie będzie miał nigdy porządku w głowie i w sercu, kto nie umie o niego zadbać w klozecie. Wracajmy jednak do pieluch. Uświadamiają nam one z całym realizmem, że człowieczeństwo Boga jest jak najbardziej dosłowne.
Przełom
Dzięki tej dosłowności dokonał się wielki przełom: ustał wszelki spór o to, czy w centrum świata ma stać Bóg czy człowiek. Dzięki rozpoznaniu w Chrystusie Boga Człowieka chrześcijaństwo wzniosło się ponad dyskusje o antropocentryzmie czy teocentryzmie, zostawiając ją podręcznikom. Oto w samym centrum rzeczywistości objawia się Bóg Człowiek, jednając wszystko w sobie. Zarówno prometejscy buntownicy, upominający się u Boga o „prawa człowieka”, którym podobno On zagraża, jak i nabożni zeloci, tropiący wszelkie uchybienia wobec Bożego panowania, pozostali bezrobotni. Nie trzeba się więcej lękać ani o miejsce należne Bogu, ani człowiekowi. Dzięki Chrystusowi i Bóstwo, i człowieczeństwo są na najpocześniejszym miejscu – w samym centrum świata, którym jest Bóg Człowiek.
Droga
Odkrycie tej wielkiej nowości, którą zwiastują nam nie chóry aniołów, ani nawet zastęp betlejemskich pasterzy, lecz czekające na upranie pieluchy, pozwala nam zobaczyć niezwykłą szansę każdego człowieka. Tę mianowicie, że przez samo swoje człowieczeństwo ma już z Bogiem Człowiekiem coś wspólnego. Nie musi szukać czegoś, co dopiero pozwoliłoby mu wyruszyć w drogę ku Bogu, ale już to ma: jest człowiekiem! Wystarczy, że zrobi z tego właściwy użytek i w świetle przyniesionym przez Boga Człowieka spojrzy na swoje człowieczeństwo. I – co bardziej istotne – będzie chciał nad swoim człowieczeństwem popracować, by się w tym świetle przemieniało. Wreszcie – co jeszcze ważniejsze, może najważniejsze: nie poprzestanie na zajmowaniu się swoim człowieczeństwem, lecz posłuszny radom matki Teresy z Àvila skupi się na Najświętszym Człowieczeństwie Chrystusa. Od tego wszystkim adeptom duchowych zmagań (a nimi zawsze pozostaniemy!) polecała rozpoczynać: „przyuczać się powoli do coraz gorętszego rozmiłowania się w świętym Jego Człowieczeństwie” (Ż 12, 2). Z pamięcią o tym patrzmy na bożonarodzeniowe szopki. Podczas gdy inni roztrząsać się będą jeszcze nad obecnością (bądź nieobecnością!) wołu i osła, my skupmy się na Świętym Człowieczeństwie, które dla nas stało się drogą do Boga.
To co ludzkie
A jeśli samo nasze człowieczeństwo otwiera nas na Boga, który objawia się w swoim Najświętszym Człowieczeństwie, to zapala się dla nas jeszcze jedno światło: drogą ku Bogu może stać się także to, co najprawdziwszego i najpiękniejszego człowiek potrafi stworzyć. Nasz papież Benedykt przypomniał o tym przed ponad czterema laty w katechezie o św. Romanie Melodosie: „Ikony również dziś przemawiają do serc wierzących, nie są czymś należącym do przeszłości. Katedry nie są monumentami średniowiecza, lecz domami życia, gdzie czujemy się jak w domu: spotykamy Boga i spotykamy się ze sobą nawzajem. Również wielka muzyka – chorał gregoriański, Bach czy Mozart – też nie jest czymś z przeszłości, lecz żyje witalnością liturgii i naszej wiary. […] Twórczość […] i obecność całego dziedzictwa kulturalnego w żywotności wiary nie wykluczają się, lecz stanowią jedną rzeczywistość; są obecnością piękna Boga oraz radości, że jesteśmy Jego dziećmi” (21.05.2008). Rzeczywiście: także dzieła ludzkiego geniuszu, najpiękniejsze znaki człowieczeństwa, mogą otwierać na wiarę i stać się początkiem drogi ku Bogu. W świecie solidnie zaimpregnowanym na Bożą obecność jest to jakaś szczególna (może nawet ostatnia, jaka pozostała!) szansa spotkania Go. Żadne to zresztą odkrycie. Czyż nie muzyka wzbudziła płacz nowo ochrzczonego Augustyna? Czy nie od lektury jednej książki zaczęło się nawrócenie Edyty Stein? Czyż nie od zwiedzania kościołów Palermo rozpoczął swą wielką drogę John Henry Newman? Nie inaczej i nas nasze człowieczeństwo może doprowadzić do odkrycia Najświętszego Człowieczeństwa Chrystusa, a przez Nie do odkrycia samego Boga. I pomyślmy: wszystko dzięki tym czekającym na upranie pieluchom z Betlejem.