Logo Przewdonik Katolicki

Złamać posła

Łukasz Kaźmierczak
Fot.

Rozmawiałem niedawno z dwójką posłów: pierwszy twierdził, że zakaz aborcji eugenicznej to barbarzyństwo, a drugi przekonywał mnie, że zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej jest… niekatolickie. W obu przypadkach mamy do czynienia z kompletnym pomyleniem pojęć.

 

Rozmawiałem niedawno z dwójką posłów: pierwszy twierdził, że zakaz aborcji eugenicznej to „barbarzyństwo”, a drugi przekonywał mnie, że zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej jest… „niekatolickie”. W obu przypadkach mamy do czynienia z kompletnym pomyleniem pojęć.

 
Mówić trzeba tym głośniej, im bardziej machina partyjna zaczyna łamać poselskie sumienia
Na szczęście są jeszcze nadal parlamentarzyści, dla których prawdziwym barbarzyństwem jest aborcja, a nie jej zakaz, zaś obowiązek ochrony życia ludzkiego – w każdym przypadku i bez względu na okoliczności – wynika w sposób jasny i jednoznaczny z nauki Kościoła.
I choć w niedawnym głosowaniu większość posłów odrzuciła projekt Solidarnej Polski, zakazujący przerywania ciąży ze względu na upośledzenie lub nieuleczalną chorobę płodu, teraz widać przynajmniej dzięki temu, kto rzeczywiście jest prawdziwym obrońcą życia.
Ale debata wokół tego projektu uświadomiła jeszcze jedną rzecz: jak bardzo w kwestiach dotyczących życia i śmierci dominują dziś bieżące racje polityczne i jak mała jest w istocie rzeczy samodzielność poselska, tam gdzie w grę wchodzi wolność sumienia i swoboda własnych przekonań.

 

Strach przed proboszczem

Ostatnie zamieszanie wokół projektu ustawy antyaborcyjnej to nie pierwszy przypadek,  kiedy kwestie polityczne zaczynają narzucać konkretny sposób wypowiadania się i głosownia na Wiejskiej w sprawach światopoglądowych. Nigdy jednak do tej pory partyjne imadło nie ściskało poselskich sumień z taką mocą, nigdy wcześniej też zjawisko to nie przybierało tak masowej i zorganizowanej formy.

Sprawa stała się głośna, kiedy kilkudziesięciu posłów Platformy Obywatelskiej, wbrew nieformalnej sugestii władz klubu parlamentarnego, zagłosowało w pierwszej chwili za dalszymi pracami nad projektem ustawy zaostrzającej warunki dopuszczalności aborcji. W klubie PO zawrzało. I to do tego stopnia, że za zmiękczanie poselskich sumień zabrały się osobiście partyjne władze. Najdalej posunęła się w tym działaniu posłanka Iwona Katarasińska-Śledzińska, rzeczniczka dyscypliny partyjnej w PO, która stwierdziła, że przeciwko aborcji eugenicznej głosowało „trochę konserwatystów, trochę koniunkturalistów, a trochę tchórzy”. Ta sama Katarasińska-Śledzińska, która już wcześniej nieraz sugerowała, że jej konserwatywnymi kolegami partyjnymi rządzi „strach przed księdzem proboszczem”.

Do tego doszedł jeszcze potężny ostrzał ze strony salonowych mediów, lewicowych „autorytetów” i zwolenników specyficznie pojmowanej, liberalnej „wolności wyboru”, głośno argumentujących, że taka partia jak PO nie powinna narzucać nikomu „antyaborcyjnego piekła”.

W końcu głos w całej sprawie zabrał także sam premier Donald Tusk, który podczas spotkania z parlamentarzystami PO zażądał od nich natychmiastowego „naprawienia sytuacji”. Podobną opinię wyraził również prezydent Bronisław Komorowski, który zaapelował o utrzymanie dotychczasowego, historycznego Frontu Jedności Kompromisu Aborcyjnego.

 

Nieoczekiwana zmiana zdania

 

Takie dictum dało oczywiście parlamentarzystom PO materiał do bardzo głębokich przemyśleń: „konserwatywna część PO dostała informację, że od ich sumień ważniejsze jest sumienie partii” – słusznie zauważył Mariusz Dzierżawski z Fundacji PRO – Prawo do Życia.

Efekt? Natychmiastowa zmiana frontu większości „niepokornych” posłów PO, czego najlepszym potwierdzeniem jest ewolucja zachowania w tej sprawie posła Johna Godsona.

Ten jeden z najbardziej nieprzejednanych obrońców życia w szeregach Platformy, najpierw zagłosował za dalszymi pracami nad zaostrzeniem ustawodawstwa antyaborcyjnego, po czym niespodziewanie oświadczył, że popełnił „błąd” i że kompromisu aborcyjnego nie należy ruszać. Ostatecznie, w decydującym głosowaniu Godson wstrzymał się od głosu. Cóż jednak takiego zdarzyło się w ciągu zaledwie kilkudziesięciu godzin, że zdeklarowany przeciwnik aborcji, zmienił swoje zdanie? Czyżby dokonał jakiejś nagłej światopoglądowej wolty? To akurat jest raczej wątpliwe.

Wydaje się, że zmiana stanowiska części konserwatystów z PO wynika po prostu ze zwykłej politycznej kalkulacji i ze strachu przed partyjnymi konwencjami. Nieprzypadkowo lewicowe media głośno sugerowały, że wyniki głosowania mogą być brane pod uwagę przy układaniu przyszłych list wyborczych, a premier na pewno „zapamięta sobie” tych, którzy zagłosowali wbrew woli większości klubu PO. Przy takim postawieniu sprawy liczba „konserwatywnych radykałów” – jak określiły ich liberalne media – sprzeciwiających się aborcji eugenicznej stopniała w ostatnim głosowaniu do ledwie 14 osób.

 

Nie łamcie sumień

Na ową bezprzykładną próbę wywierania nacisków na posłów podczas prac Sejmu nad

nowelizacją ustawy antyaborcyjnej zwróciło także uwagę prezydium Konferencji Episkopatu Polski (KEP). „Kościół nie stanowi prawa w Polsce, ale domaga się pełnego poszanowania wolności sumienia parlamentarzystów w głosowaniach. Wyraża też wdzięczność wszystkim, którzy bronili i będą bronić życia od poczęcia do naturalnej śmierci” – napisali biskupi w specjalnym liście. Te słowa wywołały oczywiście natychmiastową reakcję – w salonowej prasie pojawiły się oskarżycielskie tytuły sugerujące, że „biskupi zaglądają posłom w sumienia”, zajmują się walką polityczną i wywierają presję na głosujących posłów. Co ciekawe. Takie sądy formułowali ci sami ludzie, którzy chwilę wcześniej z niezwykłą napastliwością atakowali konserwatywnych posłów za ich antyaborcyjną postawę.

Odgrzewanie starych kotletów spod znaku „kleru wtrącającego się w politykę” jest tutaj zresztą tym bardziej nie na miejscu, że akurat w kwestii ochrony życia ludzkiego Kościół, jak mało kto, ma pełne prawo wypowiadać się publicznie i bronić swojego stanowiska. A taki głos jest naprawdę potrzebny – choćby po to, żeby niektórzy posłowie nie głosili więcej publicznie, że popieranie obecnego kompromisu aborcyjnego jest stanowiskiem z ducha „katolickim”. Dla katolika niedopuszczalna jest także argumentacja Jarosława Gowina, lidera konserwatystów w PO, przekonującego, że choć osobiście popiera argumenty przeciwników aborcji eugenicznej, to jednak przekonania moralne nie mogą podważać stabilności ustrojowej państwa.

Stanowisko Kościoła jest tutaj naprawdę jednoznaczne. Oddajmy raz jeszcze głos prezydium KEP: „Dzieci ze schorzeniami genetycznymi mają prawo do tego, by – tak jak wszyscy inni ludzie – urodzić się i żyć wśród nas, by kochać i być kochanymi”.

 

Młodzi, wykształceni, konserwatywni?

Debata wokół aborcji eugenicznej nie kończy się jednak wraz z przegranym przez obrońców życia głosowaniem, przeciwnie – dopiero teraz możemy spodziewać się prawdziwej dyskusji na ten temat. A mówić trzeba tym głośniej, im bardziej machina partyjna zaczyna łamać poselskie sumienia. Pojawiają się bowiem wśród polityków głosy, które całkiem poważnie sugerują, że poselska wierność własnemu sumieniu powinna być podrzędna wobec lojalności partyjnej. W takim momencie muszą już zapalić się w głowie wszystkie lampki ostrzegawcze.

Podobnie zresztą jak przy dzisiejszym trendzie sondażowego podchodzenia do kwestii ochrony życia. To prosty mechanizm: rządzący coraz częściej odkładają na bok swoje osobiste przekonania w tej sprawie, kierując się jedynie doraźnymi kalkulacjami politycznymi czy spodziewanymi wynikami sondażowego „głosu ludu”.

Choć akurat w tym przypadku mogą przejechać się w swoich rachubach niczym Zabłocki na mydle. Z badań przeprowadzonych w styczniu br. na zlecenie Centrum Myśli Jana Pawła II i „Rzeczpospolitej” wynika, że aż 80  proc. Polaków uważa, że życie ludzkie powinno być chronione od poczęcia do naturalnej śmierci „zawsze i niezależnie od okoliczności”. A jeszcze pięć lat temu uważało tak 70 proc. ankietowanych. Co więcej, wzrost postaw pro-life jest najbardziej widoczny w grupie respondentów między 20. a 29. rokiem życia oraz między 30. a 39 r. ż., a także wśród kadry kierowniczej i osób z wyższym wykształceniem. Całkiem możliwe więc, że słynni „młodzi, wykształceni, z dużych miast” mogą okazać się bardziej konserwatywni niż dzisiejsze salonowe elity myślą. A wtedy być może nasi rządzący dokonają kolejnej doraźnej wolty światopoglądowej…

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki