Skończyło się Lato, nie grozi nam Potok. Prezesem PZPN na przekór ludziom z betonu został ten, na którego stawiali kibice, media i ludzie dobrze życzący rodzimej piłce. Teraz przed Zbigniewem Bońkiem nie lada wyzwanie – reforma polskiego futbolu.
Jeszcze kilka godzin przed piątkowym zjazdem PZPN – mającym rozstrzygnąć, kto na następne cztery lata przejmie stery piłkarskiej centrali po skompromitowanym Grzegorzu Lacie – dochodziły niepokojące sygnały o tym, że może nim być pułkownik Ludowego Wojska Polskiego, baron łódzkiego ZPN Edward Potok. Pułkownik choć deklarował się jako zwolennik zmian, także tych w postrzeganiu PZPN przez opinię publiczną, to już sposób ich przeprowadzania budził wątpliwości. Wizerunek związku w mediach chciał bowiem ocieplać za pomocą klakierów piszących pod jego dyktando. Reformy? Przecież za kulejące szkolenie młodych piłkarzy odpowiadał pośrednio też i on sam, będąc członkiem zarządu PZPN, odpowiedzialnym za Wojewódzkie Ośrodki Szkolenia Piłkarskiego. Na szczęście dla polskiej piłki jego „gotowość do posługi przewodnika” PZPN na serio wzięło tylko 27 ze 118 delegatów wybierających szefa związkowej centrali. Przeważająca większość (61 głosów w drugiej rundzie) postawiła na zmiany firmowane elokwencją, ogładą i międzynarodowym doświadczeniem byłej gwiazdy reprezentacji Polski, Juventusu i Romy – Zbigniewa Bońka.
Choć początek zebrania tego nie zapowiadał. Przypominał raczej zebrania z kultowego już Rejsu. Tak jak w znakomitym filmie Marka Piwowskiego, delegaci bowiem nie mogli porozumieć się co do wyboru… metody głosowania. Po trzech godzinach doszli do konsensusu… a po kolejnych sześciu wybrali. Sensacyjnie, ale najlepiej, jak mogli. Boniek w pokonanym polu pozostawił jeszcze dwóch „betonowców”; przypominającego jako żywo kaowca prezesa wielkopolskiego ZPN Stefana Antkowiaka („Na początek chciałbym kilka słów o sobie powiedzieć, chociaż myślę, że nie jestem anonimowy”) i usuniętego za zarzut korupcji byłego sekretarza związkowej centrali Zdzisława Kręcinę („Dałem się wypchnąć z sań dla dobra środowiska. Dziś stoję przed wami nie jako przegrany, ale jako pacjent po rekonwalescencji”). Poległ też silnie wspierany przez partię rządzącą były piłkarz Roman Kosecki. Ten ostatni akurat też parł do reform, za co w nagrodę Boniek namaścił go na jednego z sześciu wiceprezesów (ds. szkolenia młodzieży). Co zamierza więc „Zibi”? Poprawę szkolenia, przyjrzenie się sprawom finansowym związku oraz klubów oraz zmianę wizerunku PZPN u kibiców i w środowisku piłkarskim. To ostatnie będzie o tyle prostsze, że Boniek od lat przyjaźni się z kolegą z boiska, obecnie szefem UEFA Michelem Platinim, poza tym w przeciwieństwie do Laty biegle włada kilkoma językami, a na europejskich salonach błyszczy inteligencją. Zarządzać też umie. Jako sprawny menedżer dał się poznać, gdy w latach 1999–2002 jako wiceprezes PZPN doprowadził do podpisania z klubami tzw. kontraktu stulecia dotyczącego sprzedaży praw telewizyjnych. A prywatnie? Właściciel stajni kłusaków, pasjonat tenisa i golfa. Jedno jest pewne: pezetpeenowski beton kruszeje od głowy.