Sprawa kary śmierci powraca w dyskusji publicznej co kilka, kilkanaście lat. Temat wywołuje wielkie emocje; padają argumenty „za” i „przeciw”. Nigdy jednak nie można przywrócić do życia tych, których owa kara dosięgła, choć później uznano ich niewinność i krzywdę. Gorszące mordy sądowe zdarzały się niestety i w naszej historii lokalnej.
Książka historyka Zdzisława Biegańskiego W smudze kainowego cienia ukazała się drukiem ponad 10 lat temu, ale warto ją przypomnieć w jak najbardziej współczesnym kontekście. Autor przypomina i analizuje przypadki skazanych na śmierć przez stalinowskie Sądy Wojskowe na obszarze dawnego województwa bydgoskiego w latach 1945–1954. Ówczesny wymiar sprawiedliwości dopuszczał się czynów, o których nigdy nie powinno się zapominać. Poznaliśmy procesy pokazowe, zbiorową odpowiedzialność, surowość na pokaz, sądowy terror. W imię rzekomej sprawiedliwości – mordowano.
Bierut nie lubił prawa łaski
W publikacji W Smudze kainowego cienia znajdziemy wiele nazwisk i dramatycznie – drakońskim wyrokiem stalinowskiego sądu – przerwanych biogramów. Kilka szczególnie jaskrawych spraw, procesów i śledztw opisano oddzielnie, ukazując manipulację i ideologiczną zawziętość wojskowych trybunałów, bezlitośnie zwalczających nie tylko poakowską zbrojną partyzantkę, ale tropiących rzekomych „sabotażystów” w przemyśle, czy nawet ludzi po prostu szydzących z komunistycznych władz. Autor opisuje m.in. wyrok śmierci, o orzeczeniu którego przesądził fakt wywieszenia przez oskarżonego portretu Stalina w toalecie czy swoisty „brutalny rekord” bydgoskiego trybunału, wydającego jednego tylko dnia 13 najwyższych wyroków w pokazowym procesie „żołnierzy wyklętych”. Lokalne niesprawiedliwości sądowe pierwszej instancji nieczęsto były korygowane w ramach apelacji, a już na pewno swe krwawe i cyniczne oblicze objawił wobec skazanych Bolesław Bierut, który prezydenckie prawo łaski uważał generalnie za zbyteczną uległość wobec „wrogów ludu”, niepotrzebną złudę, formalizm. Tylko wyjątkowo wstrzymywał kata, zamieniał egzekucję na dożywocie czy wieloletnie więzienie.
Cena trotylu
Wyroki śmierci orzekano i wykonywano, wierząc, że zabitych skazuje się dodatkowo na wieczną utratę czci, taką pośmiertną legendę, jaką pisały im stalinowskie sądy. Stało się zupełnie inaczej – pośmiertne, współczesne rehabilitacje to prawny wymiar zmiany czasów, ale istotny jest też fakt pisania ówczesnym ofiarom nowej, prawdziwej historii, prezentacji ich życiorysów jako symboli bezprawia. W pewnej mierze także jako symboli sprzeciwu przeciwko karze, której skutków nigdy nie daje się odwrócić.
Wystarczy przywołać jeden tylko los, jednego człowieka – Eugeniusza Smolińskiego, którego po wojnie powołano na stanowisko dyrektora w bydgoskiej wytwórni materiałów wybuchowych. Specjalnego znaczenia zakład został również w specjalny sposób potraktowany przez Rosjan – radzieccy „sprzymierzeńcy” splądrowali obiekty produkcyjne, zrabowali urządzenia, maszyny, przyrządy. Planowana produkcja polskiego trotylu nie mogła w takich warunkach rozpocząć się bez opóźnienia. Władza ludowa była jednak głucha na argumenty racjonalne, oskarżając dyrektora o celowy sabotaż, działanie na szkodę obronności państwa. Wyrok – śmierć. Ten sądowy mord wykonano w kwietniu 1949 r.