Logo Przewdonik Katolicki

Janosikowa wojna

Adam Gajewski
Fot.

Na naszych oczach dokonał się przed laty przełom wojnę obronną 39 czy też kampanię wrześniową zaczęto nazywać IV rozbiorem, ujawniając podwójną agresję z planowanym podziałem łupów, barbarzyńską zmowę III Rzeszy z ZSRR.

Na naszych oczach dokonał się przed laty przełom –  wojnę obronną ‘39 czy też kampanię wrześniową zaczęto nazywać IV rozbiorem, ujawniając podwójną agresję z planowanym podziałem łupów, barbarzyńską zmowę III Rzeszy z ZSRR.

 


 

Dziś coraz śmielej wskazuje się na jeszcze jednego zbrojnego agresora – faszyzującą Republikę Słowacką pod przywództwem ks. Jozefa Tiso.

Historycy wskazują palcem, choć równocześnie przyznają, że bojowa aktywność Słowaków była ograniczona, a cała słowacko-polska batalia na tle innych dramatów wrześniowych przypominała raczej potyczkę niż bitwę.

Pierwsza Republika Słowacka stanowiła państwo młode i niespełnione, nacjonalistycznie ambitne, a narodzone z cynicznego traktatu monachijskiego i zaboru Czechosłowacji, w którym również mieliśmy przecież swój niezbyt chlubny udział. Nowo powstała Słowacja, choć maślanym wzrokiem spoglądała na zajęte wtedy przez Polaków połacie Spiszu i Orawy, Jaworzynę, początkowo do Polski odnosiła się dość życzliwie, licząc po cichu na wzajemny szacunek krajów przesyconych duchem katolicyzmu, który w tamtejszych warunkach nabierał rysów religii regulującej politykę wewnętrzną i zewnętrzną.

Nasza dyplomacja pielęgnowała jednak ostentacyjną zażyłość z Węgrami, które Słowakom kojarzyły się niestety jak najgorzej. Stąd Hitler nie miał już większego kłopotu, by wymusić na wasalnym państwie słowackim możliwość wykorzystania jego terytorium w ataku na Polskę. Wokół jednostek Wehrmachtu oraz Luftwaffe stopniowo gromadzono też „ochotnicze” siły Armii Słowackiej.

1 września sąsiedzi z południa również najechali nasz kraj.                       

 

Pewne jest, że strzelaliśmy do siebie

Źródła historyczne i wojskowe dotyczące „trzeciej agresji” wciąż są bardzo skąpe, ale wiadomo, że słowacka Armia Polowa operująca w Polsce liczyła ok. 50 tys. żołnierzy, walczących w szeregach trzech dywizji piechoty, jednostek artylerii, kawalerii, szybkiej grupy zmotoryzowanej, dywizjonów lotnictwa myśliwskiego i samolotów rozpoznawczych oraz różnych służb pomocniczych.

Wojsko Polskie i tę napaść przyjęło ogniem: straty słowackie wyniosły ok. 20 zabitych, kilkudziesięciu rannych i zaginionych. Co do naszych strat, to pewna jest jedynie liczba jeńców, wynosząca ponad 1300 żołnierzy i oficerów.  

Do największych starć doszło w okolicach Sanoka, Tylicza, Czeremchy… Słowacka propaganda radośnie przyjęła zajęcie Nowego Targu czy też Zakopanego, gdzie po zwycięskiej kampanii – zakończonej „wchłonięciem” blisko 800 km 2 spornego terytorium – urządzono uroczystą defiladę, akt słowackiego triumfu. Z efektów zbrojnej wyprawy cieszyli się zapewne też żołnierze 1. Dywizji Piechoty, która podczas operacji używała kryptonimu „Janosik”. Imię słowackiego harnasia doskonale wpisało się w kontekst: słowacka operacja miała chyba sporo ze zbójnickiej doktryny, w której biedny rabuje bogatszego w imię sprawiedliwości, wyrównania krzywd. Tłamszeni przez wieki Słowacy gorączkowo chcieli być wielcy. Trudno się jednak dziwić, potępiać względnie wyśmiewać, pamiętając, iż naprawdę niewiele wcześniej to my dziarsko maszerowaliśmy po Zaolzie, hałaśliwie wierząc w swą siłę, zwartość i gotowość. Daleko na południe od Warszawy pamięć o tym była świeża i drażliwa.

 

Państwo drewnianej piramidy

Bardzo zapomniany jest dziś już film, który wywołał niegdyś prawdziwą sensację, zdobywając pierwszego Oscara dla kraju Europy Środkowo-Wschodniej. Sklep przy głównej ulicy, tak brzmi jego tytuł, wyreżyserowany przez Elmara Klosa i Jána Kadára, jest unikalnym i celnym studium słowackiego „snu o potędze i mocy”, snutego pod zgrzebną pierzyną utkaną z nacjonalistycznych haseł.

W filmie śledzimy, jak stolarz Tono, otumaniony przez swojego krewniaka paradującego w mundurze paramilitarnej „Gwardii Hlinki”, przejmuje sklep należący do starej Żydówki. Wymarzony punkt okazuje się plajtującą ruderą, a naiwna babuleńka, nie wiedząc, że ma do czynienia z „narodowym komisarzem”, widzi w Tono posługacza przysłanego przez żydowską gminę. Tych dwoje równie biednych w gruncie rzeczy ludzi podejmuje swoistą grę, gdy wokół ogólne szaleństwo nabiera rozpędu: na środku miejscowości hlinkowcy wznoszą drewnianą piramidę będącą symbolem przyszłego zwycięstwa,  jednocześnie przygotowują też wielką deportację – zagładę miejscowych Żydów. Film kończy podwójna tragedia: staruszka umiera przed wywózką, a targany wyrzutami sumienia stolarz popełnia samobójstwo.

Można czytać ten obraz jako alegorię. Profaszystowska Republika Słowacka ks. Tisy była jak gdyby państwem stworzonym do politycznego samobójstwa, ku któremu kroczyła zresztą przy dość umiarkowanym aplauzie społecznym. Pisząc bowiem o niewypowiedzianej wojnie 1939 r., trzeba pamiętać, iż w tym samym czasie na terenie Polski działał sojuszniczy Legion Czesko-Słowacki, złożony z pragnących bić się z nazistami uciekinierów. Później polski żołnierz wielokrotnie spotykał Słowaków w alianckich szeregach, a podczas powstania warszawskiego słowackie barwy narodowe z dumą wzniósł 535. Pluton Armii Krajowej! Wcale liczni Polacy walczyli zaś w krwawo zgniecionym słowackim powstaniu narodowym, którego zdławienie było ostatnim „zwycięstwem” dyktatury ks. Jozefa Tisy. Po wojnie on sam został złapany, osądzony i skazany na śmierć.             

                            


 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki