Logo Przewdonik Katolicki

Katolickie paradoksy

Jacek Borkowicz
Słowaccy wierni na placu św. Piotra w niedzielę 1 sierpnia, Fot. Giuseppe Fama/Pacific Press-LightRocket-Getty Images

Franciszek jako drugi papież w historii odwiedzi Węgry i Słowację. Oba państwa łączy długa, choć niełatwa historia. W obu mamy też do czynienia z katolickimi paradoksami.

Kiedy w 1995 r. Jan Paweł II odwiedził Słowację, urwałem się na jeden dzień z goniącego papieża peletonu korespondentów, by pojechać w teren i zobaczyć, jak naprawdę żyje się na tamtejszej prowincji. Na południowym pograniczu odwiedziłem miasteczko z dwoma kościołami: katolickim i ewangelicko-reformowanym. W obu nabożeństwa odprawia się po węgiersku, jako że na tamtych terenach mniejszość węgierska jest nadal bardzo silna. Postanowiłem też odwiedzić obu proboszczów. Ksiądz katolicki przyjął mnie jak udzielny książę, na plebanii, która przypominała mały dwór. U reformowanych furtkę otworzył mi umorusany ogrodnik w kapeluszu z szerokim rondem, chroniącym od słońca przy pieleniu grządek. „Ja do pastora” – powiedziałem. Ogrodnik wytarł ręce o fartuch. „To ja”.

Kalwini i luteranie
Tamto doświadczenie pozwoliło mi zrozumieć różnicę, jaka dzieli katolików od protestantów na południe od łuku Karpat. Celowo tak to nazywam, bo zarówno Słowacja, jak i Węgry stanowią obszar, który przez wieki stanowił polityczną i kulturową jedność. Stąd podobieństwa w strukturze mentalnej, chociaż dzisiaj oba państwa dzieli nie tylko granica, ale i oficjalne języki, a także powracające, poważne nieraz spory i konflikty.
Węgrzy i Słowacy to narody, które obudziły się do życia przed tysiącem lat, wraz ze „świtem narodów europejskich” (Benedykt Zientara), a jednocześnie w toku „drugiej fali chrystianizacji Europy” (Jerzy Kłoczowski). Różnica między nimi była taka, że Węgrzy stanowili naród panujący, który podbił duży obszar, gdzie żyły różne, głównie słowiańskie ludy. A Słowacy byli jednym z nich. Wytworzony stąd syndrom „pan–poddany” aż do dzisiaj odbija się na relacjach węgiersko-słowackich.
Przez 500–600 lat wspólnej historii wzajemne stosunki w sferze wyznaniowej funkcjonowały w ramach Kościoła katolickiego. Zmieniło się to po bitwie pod Mohaczem (1526), w której turecki sułtan pobił na głowę węgierskiego króla. Jego wspólnych dotąd poddanych podzieliła historia: etniczni Węgrzy żyli od tej pory pod okupacją muzułmańskich Osmanów, natomiast Słowacy, ukryci w karpackich dolinach, gdzie Turcy zaglądali niechętnie, zachowali od nich niezależność, choć nadal stanowili część węgierskiej korony. Ta z kolei z czasem przypadła katolickim Habsburgom z Wiednia.
Okupacja turecka nie była tak dotkliwa, jak nam się wydaje. Węgrom pozwolono na praktykowanie chrześcijaństwa, z tym że katolicyzm, traktowany jako religia wrogich Osmanom Habsburgów, nie był tam mile widziany. Natomiast kalwinizm (inaczej Kościół ewangelicko-reformowany), który pojawił się na Węgrzech w wyniku reformacji, mógł się rozwijać bez przeszkód. Stąd Węgry XVI i XVII w. to kraj kwitnących wspólnot tego Kościoła.
Z kolei na Słowacji reformacyjne przemiany przyniosły narodzenie się wspólnot luterańskich. Choć prężne, były one relatywnie nieliczne: 80 proc. Słowaków zachowało katolicyzm. I nic dziwnego, skoro Słowacja pozostawała pod panowaniem Habsburgów.

Kto pierwszy nazwał Słowaków Słowakami
Bitwa pod Wiedniem (1683) i traktat zawarty z Turkami w Karłowicach (1699) całkowicie te relacje zmieniły. Teraz Węgrzy i Słowacy na powrót weszli w skład jednego państwa. Nazywało się ono królestwem Węgier, choć faktycznie rządzili nim rzymskokatoliccy cesarze z Wiednia. Popierali oni odbudowę struktur Kościoła katolickiego, mocno nadwerężonych za czasów osmańskiego panowania. Stąd wziął się ten „imperialny” model, którego reliktem był kurtuazyjny sposób przyjęcia mnie na wspomnianym wyżej probostwie. Natomiast węgierscy kalwini spadli do rzędu tolerowanej mniejszości. A jako że duchowni tego wyznania zawsze wyłaniani byli przez wspólnotę wiernych, do dzisiaj w życiu codziennym nie odróżniają się oni od swoich parafian.
W odróżnieniu od Węgrów, którzy świadomość narodową zachowali przez cały czas, Słowacy w XIX w., podobnie jak inne „młode narody” Środkowej Europy, musieli się samookreślić. Bo dotąd, w oczach świata, byli właściwie tylko Węgrami z karpackich gór. W tym samookreśleniu walnie dopomogli im właśnie luteranie, którzy – jak wspomniałem – stanowili najbardziej prężną słowacką wspólnotę wyznaniową. To luterańscy pastorzy i językoznawcy jako pierwsi nazwali Słowaków Słowakami. I tutaj pojawia się paradoks, bo jako że słowaccy luteranie robili to głównie w szkółkach niedzielnych, w których uczyli katolickie dzieci, te, dzięki nim, wyrosły na dobrych Słowaków i katolików.

Hlinka i „klerofaszyści”
Dalszym ciągiem słowackiego paradoksu jest fakt, że rząd dusz owych 80 procent zagospodarował w latach międzywojennych ksiądz Andrej Hlinka, twórca silnej partii o charakterze ludowo-katolickim. Słowacja stanowiła wówczas część Czechosłowacji, która faktycznie była państwem czeskim. Narodowe i po części separatystyczne stronnictwo Hlinki nie było ksenofobiczne, co czasem zarzucają mu oponenci. Hasło Słowaków brzmiało: cudzego nie chcemy, ale o swoje bić się będziemy. Nikt nie domagał się katolicyzacji luteran, którym pamiętano zasługi na polu oświaty. Owszem, w łonie katolickiej większości dawał się czasem we znaki antysemityzm, ale nie był on większy niż w innych krajach Europy. I trudno o jego obecność oskarżać samego Hlinkę.
Problem polegał raczej na tym, że za Hitlera na czele marionetkowego państwa słowackiego stanął następca Hlinki, ksiądz Tiso. Ten fakt po wojnie pomógł czechosłowackim komunistom w zwalczaniu Kościoła, któremu przypisano szerzenie „klerofaszyzmu” na Słowacji.
Prawdziwy Kościół katolicki pozostał jednak na Słowacji realną siłą i dzisiaj, w niepodległym państwie, jest on największą wyznaniową wspólnotą kraju.

Unii zawierać nie musieli
Węgierski Kościół katolicki też ma swój paradoks: jest nim istnienie stosunkowo niewielkiej, 300-tysięcznej wspólnoty katolików obrządku bizantyjskiego. Co prawda swoich grekokatolików mają również i Słowacy, jednak obecność tej wspólnoty zawdzięczamy unii z Rzymem, zawartej 300 lat temu przez tamtejszych biskupów prawosławnych. Tymczasem węgierscy wyznawcy bizantyjskiej odmiany chrześcijaństwa żadnej unii zawierać nie musieli, ponieważ byli częścią węgierskiego Kościoła przez cały czas, także przed wielką schizmą, która w XI w. podzieliła prawosławnych i katolików.
Dziś zorganizowani są oni w metropolię Hajdudorog, w której skład wchodzą trzy diecezje. Ustanowił ją w 2015 r. papież Franciszek. Grekokatolicy skupiają się w północnowschodnim kącie państwa węgierskiego.
Pozostali katolicy należą do obrządku rzymskiego. Przynależność do Kościoła katolickiego deklaruje 60 proc. obywateli Węgier. Co czwarty jest ewangelikiem reformowanym.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki