Logo Przewdonik Katolicki

Witraże ? ciepło sacrum

Katarzyna Jarzembowska
Fot.

Jako dziecko bardzo chciał rysować i jak się okazało miał ku temu zdolności. W domu zawsze było dużo książek i publikacji, w których znajdowały się reprodukcje obrazów. To był impuls by samemu chwycić za pędzel. Dzisiaj witraże, które powstały w pracowni Edwarda Zegarlińskiego, można spotkać w Bydgoszczy, Wierzchucinku, a nawet w dalekiej Gruzji.

Jako dziecko bardzo chciał rysować i – jak się okazało – miał ku temu zdolności. W domu zawsze było dużo książek i publikacji, w których znajdowały się reprodukcje obrazów. To był impuls – by samemu chwycić za pędzel. Dzisiaj witraże, które powstały w pracowni Edwarda Zegarlińskiego, można spotkać w Bydgoszczy, Wierzchucinku, a nawet w dalekiej Gruzji.

 

Od zawsze był uważnym i wrażliwym obserwatorem. Ale zamiast notatek powstawały obrazki. Początkowo rolę sztalug i płótna wiernie odgrywały deski i kartony. Wiadomo – najtrudniejsze są początki. Zwłaszcza gdy ma się pięć lat…

 

Życiowe wybory

Talent plastyczny dostrzegli nauczyciele. – Moi rodzice przyjęli to jednak ze spokojem. Po szkole podstawowej chciałem iść do liceum plastycznego, jednak tak wyszło, że znalazłem się w VI LO w Bydgoszczy. W szkole średniej malowanie zeszło na dalszy plan – opowiada. Potem przyszedł czas na rzeźbienie w drewnie. W tym trudnym okresie „braku wszystkiego”, ważny był – jak wspomina – nawet najmniejszy scyzoryk. – Czułem, że mam talent, więc by go nie zmarnować, przystąpiłem do egzaminów na architekturę. Trwały one trzy dni, a ja nie miałem „podłoża” związanego z tym kierunkiem. Z natury zdałem na piątkę, z wyobraźni… oblałem. Na dodatek wziąłem się za malowanie Filharmonii Pomorskiej, bo mieszkałem przy ul. Mickiewicza w Bydgoszczy i ten obiekt, jako dziecku, utkwił mi w pamięci. Na architekturę się nie dostałem, ale na budownictwo – i owszem – dodaje.

Studia rozpoczęte w Gliwicach skończyły się w Bydgoszczy. Po drodze pojawił się jeszcze zapał do nauki na Akademii Sztuk Pięknych, ale w trakcie studiowania budownictwa chęci zmalały i co najważniejsze – pojawiła się rodzina. – Trzeba było zarabiać na życie. Przez dziesięć lat pracowałem w branży budowlanej. Jednak wciąż chodziły za mną te rysunki i rzeźby. I tak w latach 80. podjąłem decyzję, że skończę z budownictwem i chwycę się czegoś innego. Jedyną możliwością było otwarcie pracowni snycerstwa. Nie trzeba było mieć do tego żadnych uprawnień – opowiada Zegarliński.

 

Hurtownia szkła za oceanem

W 1986 r. Edward Zegarliński wyjechał za chlebem do Stanów Zjednoczonych. Już wtedy mieszkał tam jego brat. Zaczęło się wówczas poszukiwanie pracy, która miała przynieść satysfakcję. – Poznałem chłopaka polskiego pochodzenia, którego firma świadczyła usługi w zakresie renowacji staroci. Tam przez kilka miesięcy zajmowałem się m.in. rzeźbieniem. Pewnego razu otrzymaliśmy zlecenie renowacji witrażu drzwiowego. Nie miałem w ogóle pojęcia o tej technice. Jestem samoukiem, więc do wszystkiego dochodziłem własnymi siłami. Pojechaliśmy wtedy do hurtowni szkła – jednej z największych w Stanach Zjednoczonych. Gdy zobaczyłem setki gatunków szkieł, stwierdziłem, że warto by się tym zająć. Mam zdolności manualne, więc tę sztukę udało się szybko opanować. Po pół roku, gdy zarobiłem trochę pieniędzy, kupiłem narzędzia, przywiozłem szkło i inne materiały. I tak od 1988 r. wykonywałem działalność nastawioną bardziej na witrażownictwo – mówi Zegarliński.

Ponieważ sam wykonuje projekty, musiał również nauczyć się rysunku. W roku 1988 ponownie wyjechał i przez kilka lat pracował jako asystent u boku rosyjskiego rzeźbiarza. – Dużo się od niego nauczyłem. Zacząłem inaczej spoglądać na proces tworzenia – dodaje.

 

Pielgrzymka Jana Pawła II i… zamówienie

Zegarliński uważa, że współpraca z Kościołem jest czymś zupełnie naturalnym. Jak mówi – witraże od setek lat upiększają świątynie i wytwarzają niepowtarzalny nastrój. – Na pewno sprzyja on modlitwie. Wierzę, że pomagają w tym także i moje dzieła.

Pierwszy witraż „kościelny” Edward Zegarliński wykonał dla świątyni w Tbilisi w Gruzji. Kiedy Jan Paweł II odwiedził Bydgoszcz, znalazła się w naszym mieście grupa pielgrzymów właśnie stamtąd. Wśród nich był także kapłan polskiego pochodzenia. – Nasza przyjaźń zaowocowała propozycją, czy nie zrobiłbym witraży do starego kościoła. Tę świątynię miał również odwiedzić Ojciec Święty – stąd pomysł, by ją upiększyć. Przysłano mi szablony, a ja odesłałem paczką gotową pracę. Po dwóch latach przyszło kolejne zamówienie – tym razem na dwa witraże w prezbiterium. Co ciekawe, nigdy nie byłem w tej świątyni. Widziałem ją tylko na zdjęciach – opowiada Edward Zegarliński.

Witraże artysty można spotkać również na terenie diecezji bydgoskiej. Jego prace znajdują się w Wierzchucinku oraz w bydgoskiej świątyni Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Prawdziwym wyzwaniem są „szklane mozaiki” w kościele Bożego Ciała. – Podjąłem się wykonania całości, aby zachować jednorodny klimat. W ciągu trzech dni wykonałem szkice wszystkich okien, chociaż tematyka Bożego Ciała nie należy do łatwych. Na pewno wszystko zostało omodlone. Czuję, że Bóg jest blisko i mnie prowadzi – mówi.

 

Ołów i szkło

Witraże Zegarlińskiego są wykonywane specjalną techniką. Szkło jest najpierw owijane miedzianą taśmą, a poszczególne elementy lutuje się. To pozwala skupić się na szczegółach. – Ołów jest szerszy i nie zawsze można wykonać małe elementy, tak jak by się chciało. W przypadku miedzi nie ma żadnych ograniczeń. Nie stosuję szkła malowanego, które można spotkać w większości świątyń. Dzisiaj istnieje tyle gatunków tego materiału, jeśli chodzi o fakturę i kolorystykę, że mogę wykonać każdy projekt – co tylko chcę. Przez dłuższy czas sprowadzałem szkło z Nowego Jorku. Ostatnio kupuję je w Polsce oraz w Niemczech. Bazuję na szkłach opalizowanych, katedralnych, mieszanych. Wszystko zapisane jest w witrażach – podkreśla.

Obecność szklanych arcydzieł w życiu Zegarlińskiego sięga czasów dzieciństwa. Artysta mieszkał w secesyjnej kamienicy, w której mieściły się olbrzymie pokoje. Przestrzeń między nimi zajmowały drzwi z pięknymi witrażami. – Staraliśmy się ich nie niszczyć. No, może tylko czasami wydłubywaliśmy ołów, by przetopić go na żołnierzyki… – wspomina z uśmiechem.

 

W przyjaźni z Pismem

Edward Zegarliński często podkreśla ogromną rolę, jaką w jego życiu odgrywają wiara i Boża opieka, którą nieustannie odczuwa. Od ponad dwudziestu lat jest mocno związany z Kościołem. Był m.in. kierownikiem budowy dzisiejszego sanktuarium Królowej Męczenników. – To pozwoliło mi poznać wszystko od drugiej strony. Była to także zachęta do tego, aby szukać Boga i pomagać tym, którzy tę świątynię tworzą. Mam również taki zwyczaj, że czytam dokładnie Pismo Święte. Otwieram je i szukam słowa, które chce mi powiedzieć Bóg. Dziękuję Mu za wszystko – przede wszystkim za to, że praca daje mi takie szczęście i spełnienie – podsumowuje.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki