Logo Przewdonik Katolicki

Sukces to umiejętność bycia sobą

Dominik Górny
Fot.

Z Bogusławem Mecem, piosenkarzem, kompozytorem i artystą plastykiem, rozmawia Dominik Górny


W utworze Jej portret śpiewa Pan – „naprawdę jaka jesteś, nie wie nikt…”. A jaki jest Bogusław Mec, jako człowiek i artysta?

– Dokładnie taki, jak śpiewam – „tego nie wie nikt”. I niech tak pozostanie. W tej myśli skrywa się tajemnica mojej osobowości i sekret piękna wspomnianej piosenki. To jest poetycka onomatopeja, bez której poznanie wiedzy, o którą Pan pyta, nie wydawałoby się tak intrygujące. Wszelkiego rodzaju tłumaczenia, jaki jestem bądź mógłbym być, czy też jak należy postępować – „malować portret”, nie mają dla mnie głębszego uzasadnienia. O tym, jacy jesteśmy, przekonujemy się, dzięki przeżyciu konkretnej, niepowtarzalnej chwili. Tak też jest z podarowaniem mi piosenki Jej portret – taki „prezent” zdarza się raz w życiu.

 

W jakiej mierze udało się Panu pozostać wiernym temu przekonaniu?

– Przyznaję z satysfakcją, że pewnie się to udało. A w jakiej mierze? W takiej, w jakiej nie myślałem jedynie o sobie, tylko o innych ludziach, a mam do dziś wielu przyjaciół. Kiedy robisz coś z pasją, dobrze jest, gdy dokonania artystyczne idą w parze z odpowiednią gażą. Jednak nigdy nie chciałem „sprzedać” siebie za intratną propozycję występu czy recitalu. Starałem się być człowiekiem wyboru – gdy się na coś decydowałem, zarówno w życiu artystycznym, jak i prywatnym, musiało być to zgodne z moimi przekonaniami, z wewnętrznym odczuciem i moją wolną wolą.

 

Czy korzystanie z możliwości wyboru w życiu postrzega Pan jako szczególny wyraz bycia artystą?

– Coś w tym jest, bo np. nigdy nie nagrałbym czegoś tylko dlatego, aby się to dobrze sprzedawało. Nikomu nie udało się mnie skusić jakąkolwiek propozycją, którą miałbym przyjąć wbrew sobie, chociaż wymagało to wielu wyrzeczeń. Wychodzę z przekonania, że wewnętrzne szczęście polega na tym, aby nie tylko potrafić szczerze spojrzeć sobie w oczy, ale podczas tego „spojrzenia” odczuwać wewnętrzny spokój i satysfakcję z tego, kim się jest.

 

Bycie cenionym artystą powinno korespondować z byciem dobrym człowiekiem?

– Tak byłoby najpiękniej i najlepiej. Znam wielu ludzi, o których słyszymy różne niepochlebne opinie, którym staram się nie ulegać. Przywołam pewną sytuację z udziałem Michała Wiśniewskiego, wokalisty zespołu „Ich Troje”, z którym znamy się od bardzo dawna. Kiedy dowiedział się, że jestem chory na białaczkę, tego samego dnia posłaniec przyniósł mi od niego odpowiednią kwotę pieniężną na leczenie. Michał okazał się moim prawdziwym przyjacielem.

 

Wbrew przekonaniu, że trudno znaleźć przyjaciół w tej samej profesji, szczególnie w zawodach artystycznych?

– Mam takie szczęście. Powiem jednak, że w świecie artystycznym trudno mówić o słowie „solidarność”, które właściwie nie istnieje. Zamiast niego występuje raczej monarchia absolutna. Jeśli sam nie zadbasz o swój „tron” – nie będziesz mieć pomysłu na siebie, będziesz bał się pokazać swoją indywidualność – zginiesz. Takie są właśnie „uroki” bycia artystą.

 

Dlaczego więc, skoro ceni Pan sobie przyjaźń i szczerość, wybrał Pan profesję, w której rzadko można znaleźć spełnienie takich oczekiwań?

– Zawód artysty jest jedyną profesją, której wykonywanie daje mi poczucie, że żyję w zgodzie z samym sobą. A jeśli już mowa o przyjaźniach, to bardzo wiele nawiązałem ich w Poznaniu, gdzie często koncertowałem i nagrałem najwięcej utworów, w tym swoją pierwszą analogową płytę. Do udziału w różnego rodzaju przedsięwzięciach wielokrotnie zapraszali mnie: Zbyszek Górny, Janusz Piątkowski, Aleksander Maliszewski, Jacek Federowicz, Janusz Hojan czy Urszula Sipińska, w której domu wielokrotnie gościłem. Mawiała o nas – „my, artyści”, bo różniliśmy się od „zwykłych” piosenkarzy tym, że mieliśmy dyplomy.

 

 

Nawiązując do utworu Na pozór – co jest dla Pana największym pozorem?

– Moda na sposób życia i styl „bycia” – przekonanie o tym, kim się jest albo za kogo chce się uchodzić. Przyznam, że najchętniej chodziłbym w kapturze mnicha i sutannie, przewiązany sznurem. Myślałem zresztą o wypożyczeniu takiego stroju, aby przespacerować się w nim po swoim ogrodzie; boso, ponieważ mam w nim zieloną, równo przystrzyżoną trawę – żadnych kwiatów, rabatek czy krasnali – samą trawę. Posadziłem jedynie moją ulubioną magnolię. Nie mogę się już doczekać kolejnej wiosny, żeby policzyć iloma kwiatami dla mnie się znów „uśmiechnie”.

 

Można powiedzieć, że jest Pan „wędrowcem” wiary, nadziei i miłości?

– Tak, bez wiary w siebie i drugiego człowieka w swoim życiu nie odnalazłbym żadnego sensu. I choć pragnę się otwierać na ludzi, poznawać ich, to jestem świadom, że w „moim świecie” większość nigdy nie ma racji.

 

 

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki