To coś więcej niż chwytliwy tytuł – nasza szara rzeczywistość. W Polsce mamy ponad 2 mln samotnych rodziców.
Dwa tygodnie temu przetoczyła się przez media dyskusja o tym, co powinna zrobić matka, której nie stać na wychowanie dziecka. Pretekstem do debaty było pewne wydarzenie: 24-letnia mieszkanka Słupska w województwie pomorskim powiesiła na słupach ogłoszenie, w którym poinformowała, że odda 9-miesięcznego syna w dobre ręce. Dziś mamy już inne, świeższe tematy – przecież żadne szanujące się medium nie będzie ciągle odgrzewało „starego kotleta”. Mimo że problem pozostał – zepchnięci na margines samotni rodzice.
Krótko o sprawie
Pierwszy napisał „Głos Pomorza”. „A co mam robić, skoro nie mam pieniędzy i żadnej pomocy. Dziecko leży zasikane, bo właśnie zużyłam ostatnią pieluchę. Nie mam co mu dać jeść. Nie chcę, żeby tak się męczyło” – miała powiedzieć dziennikarzowi pani Monika. Sytuacją zdziwiony był ojciec, który podobno płaci alimenty, zdziwienia nie kryli też urzędnicy pomocy społecznej. A zwykli ludzie zdobyli się na odruchy serca: przynosili ubranka, kaszki i pieluchy. Właścicielka gospodarstwa agroturystycznego zaproponowała jej darmowy pokój z wyżywieniem, a salon kominków – dochód z festynu Wielkie Grillowanie. Oby pani Monika stanęła na nogi.
Trudno dyskutować o przyczynach tej sytuacji. I – jak powiedziała mi zapytana o opinię psychoterapeutka – żaden szanujący się psycholog nie będzie snuł teorii na ten temat, bo tu nie ma prawidłowości, a każdy przypadek jest inny. „Może ta kobieta cierpi na depresję lub inną chorobę psychiczną, może zrobiła to dla pieniędzy, a może ktoś groził, że ją zabije, jeśli nie odda dziecka”.
Najważniejsze – nie oceniajmy. Bo „nie ma <<wzorca>> matek oddających dzieci do adopcji. Są to kobiety młode i w średnim wieku, zamężne, rozwiedzione i w konkubinatach, z wyższym wykształceniem i upośledzone, mające dzieci i bezdzietne, które oddają pierwszy raz i które oddają piąty raz, które ukrywają ciążę, głodzą się i bandażują, żeby nie było widać brzucha, i takie, które regularnie odwiedzają lekarza i łykają kwas foliowy” (z „Poradnika dla matek w sytuacji kryzysowej” www.NieWyrzucajMnie.pl).
2 mln samotnych rodziców
Problem w tym, że przypadek pani Moniki nie jest odosobniony. Według danych z ostatniego spisu ludności, w Polsce żyje blisko 1,8 mln matek oraz 232 tys. ojców samotnie wychowujących dzieci. Dane z tegorocznego spisu prawdopodobnie znacznie zwiększą tę liczbę. Wydaje się więc, że system pomocy dla nich powinien działać sprawnie. Jest to jednak trochę jak pobożne życzenie.
Magiczne kryterium: maks. 504 zł
Zatem co robić? Osoby w trudnej sytuacji mogą znaleźć schronienie w domach samotnej matki. Znajdą tam fachową pomoc i wsparcie w przedzieraniu się przez gąszcz procedur.
– Kiedy przychodzi o nas samotna mama, musimy uzyskać informację, z jakiego powodu jest osobą samotną: czy ojciec nie żyje, czy jest nieznany, a może znany, ale nie utrzymuje kontaktu – zawiłe przepisy wyjaśnia Katarzyna Szymańska, kierownik Działu Świadczeń Rodzinnych w gnieźnieńskim Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej. – Jeśli nie ma możliwości zasądzenia alimentów, a pani kwalifikuje się do kryterium 504 zł, oprócz rodzinnego (68,91 lub 98 zł) może otrzymać dodatkowy zasiłek w wysokości 170 lub 250 zł (dla dziecka niepełnosprawnego). Natomiast jeśli ojciec jest znany, muszą być zasądzone alimenty. Po wydaniu prawomocnego wyroku sądu czekamy, czy ojciec zapłaci. Gdy zwleka, mama powinna złożyć u komornika sądowego wniosek o przeprowadzenie postępowania egzekucyjnego. Po dwóch miesiącach komornik wydaje zaświadczenie, że egzekucja jest bezskuteczna i dopiero mama może otrzymać świadczenie z funduszu alimentacyjnego w zasądzonej wysokości, ale nie przekraczającej 500 zł.
Tylko za co żyć przez te dwa miesiące? Opierając się na ustawie o pomocy społecznej, MOPS może zdecydować o pomocy celowej i dać pieniądze np. na leki albo węgiel na zimę. I tyle.
– Ustawa o świadczeniach rodzinnych jest rygorystyczna. Nie ma pola manewru, wysokość dodatków określa ustawa – zauważa Katarzyna Szymańska. Lokalny urzędnik, nawet jeśli chce, nie może dać więcej. – Co prawda, jeżeli gminę na to stać, może zwiększyć wysokość świadczeń i coś dołożyć. Jest to jednak finansowane ze środków własnych gminy, a podwyżka może zostać wprowadzona jedynie w drodze uchwały przez Radę Gminy. W praktyce nie spotkałam się z takim rozwiązaniem.
Wsparcia finansowego i rzeczowego udzielają również organizacje kościelne, np. Caritas. Można też zapukać do drzwi plebanii.
Nie oddawaj pochopnie
„Adopcja otwarta”, o której napisała mama Oliviera, to tzw. adopcja ze wskazaniem. Polega na tym, że rodzice niemogący wychowywać dziecka, zrzekają się swych praw i wskazują, kto mają przejąć opiekę nad nim. To rozwiązanie prawne zostało wprowadzone z myślą o krewnych, którzy mogliby im stworzyć nowy dom. Rzeczywistość wygląda inaczej. – Adopcja ze wskazaniem jest nadużywana, zwłaszcza w internecie. Zdarza się, że rodzice oczekują korzyści materialnych za oddanie dziecka innej rodzinie. A to jest handel ludźmi – tłumaczy Jolanta Kopińska, dyrektorka Ośrodka Adopcyjno-Opiekuńczego w Poznaniu. – Poza tym po adopcji pełnię władzy rodzicielskiej mają nowi rodzice, więc ci biologiczni nie mogą żądać zgody na kontaktowanie się z dzieckiem. Dla jego dobra, by nie czuło się rozdarte.
Pani dyrektor podpowiada lepsze rozwiązanie: – Jeśli rodzice znaleźli się w trudnej sytuacji losowej, opiekę nad dzieckiem mogą powierzyć pogotowiu rodzinnemu. Pobyt dziecka w nim jest czasowy i może trwać maksymalnie półtora roku. Gdy rodzinna sytuacja się poprawi, sąd, który wcześniej orzekł o umieszczeniu dziecku w pogotowiu, może wydać zgodę na jego powrót do domu. Przedtem kurator przeprowadza wywiad, ale, co najważniejsze, rodzice nie tracą praw rodzicielskich.
Na potwierdzenie tych słów Jolanta Kopińska opowiada o dwóch matkach z Poznania, które zdecydowały się umieścić swoje dzieci w pogotowiu: jedna z powodu trudnych warunków lokalowych, natomiast w drugim przypadku toczyła się sprawa o ustalenie ojcostwa. Gdy polepszyła się sytuacja mieszkaniowa oraz gdy sąd ustalił ojcostwo i zasądził alimenty, dzieci wróciły do swoich mam. Dlatego, nawet w trudnych okolicznościach, warto działać racjonalnie. – Pogotowie rodzinne to naprawdę lepsze rozwiązanie. Zrzeczenie się praw rodzicielskich i adopcja to akt desperacji, który skutkuje na całe życie. Bo odzyskanie utraconych praw jest prawie niemożliwe.
„Jest faktem, że 99 proc. dzieci umieszczonych w domach dziecka ma swoich rodziców, zaś tylko 1 proc. to sieroty naturalne. Od kilku lat nie zmienia się liczba dzieci umieszczonych w placówkach opiekuńczo-wychowawczych, niezmiennie waha się ona w przedziale 20–21 tys.” – czytamy na stronie Rzecznika Praw Dziecka. – „Kiedy zaś weźmiemy pod uwagę, że od 1990 r. liczba ogółu dzieci w naszym kraju zmniejszyła się z około 12 mln do niespełna 9 mln, to wymowa liczb staje się dramatyczna. Dramatyzm ów potęguje się, kiedy dokonujemy porównań z innymi krajami naszego regionu, np. Rumunia potrafiła w ciągu ostatnich kilku lat zmniejszyć liczbę dzieci przebywających w tych placówkach o 25 proc.”. Ile polskich dzieci trafiło do tzw. biduli z ubóstwa?
Państwo, które nie lubi dzieci
Są samotni rodzice z powodzeniem wychowujący swoje dzieci, lepiej niż niejedna pełna rodzina. Są też pary, które świadomie (tu: bezczelnie) wybierają konkubinat, by więcej wytargować od państwa – samotnych rodziców traktuje się preferencyjnie. Ale są i tacy, których sytuacja zmusiła do zapukania do drzwi pomocy społecznej.
Są wreszcie matki i ojcowie, którzy porzucają dzieci, bo nie dorośli do odpowiedzialnego rodzicielstwa. I są tacy, którzy robią to z biedy. Jeśli musiałabym wybierać, wolałabym, by więcej było tych pierwszych. Bo to drugie to wstyd i hańba dla państwa, w którym żyjemy.