Ministerstwo zaproponowało wydłużenie okresu, w którym matka może zdecydować o zrzeczeniu się dziecka i oddaniu go do adopcji z 6 do 14 tygodni po porodzie. Katolickie ośrodki adopcyjne, które Pani reprezentuje, ale także środowiska niezwiązane z Kościołem (lub: lewicowe) krytykują ten pomysł. Dlaczego?
– Może nie tyle krytykujemy, ile pokazujemy swoje wieloletnie doświadczenie w tej materii. Dla dziecka każdy dzień bez rodziców to dzień stracony, a w przypadku mam, które się wahają, czy chcą osobiście wychowywać swoje dziecko, propozycja czternastu tygodni niczego nie zmienia. Politycy sądzą, że jeśli matka się waha, to powinna mieć czas, aby w spokoju podjąć najlepszą decyzję. I tak jest! Zawsze kiedy jest cień nadziei, że zdecyduje się na osobistą opiekę, to odpowiednie osoby i instytucje rozpoczynają z nią pracę i zachęcają do podejmowania kroków, które to umożliwią. Wtedy ustawowy czas na zrzeczenie się praw rodzicielskich nie ma znaczenia, bo dziecko wraca do niej, kiedy jest gotowa.
Jakie kroki ma Pani na myśli?
– Opowiem na przykładzie kilku sytuacji. Pierwsza: trafia do nas młoda dziewczyna w ciąży, która chce wychowywać swoje dziecko, ale nie ma wsparcia ani ze strony partnera, ani ze strony rodziców. Możemy umieścić ją w domu samotnej matki, a może też być tak, że przez określony czas po porodzie dzieckiem będzie się zajmować rodzina zastępcza działająca w formie pogotowia opiekuńczego. Kiedy matka, mówiąc ogólnie, pozałatwia swoje sprawy, czyli porozumie się z rodzicami i/lub partnerem, dziecko będzie mogło do niej wrócić, nawet jeśli maluch skończy już sześć tygodni.
Drugi przykład: zgłasza się do nas kobieta w ciąży, która nie ma nic: pracy, mieszkania, pieniędzy, partnera, rodziny. Deklaruje chęć osobistej opieki nad dzieckiem. Ponieważ nie ma warunków, po porodzie dziecko trafia do rodziny zastępczej, a my podejmujemy z mamą konkretną pracę: pomagamy znaleźć stabilne zatrudnienie, a dla dziecka miejsce w żłobku, podpowiadamy, jak zawalczyć o mieszkanie socjalne itd. Kiedy wszystko jest gotowe, mama przejmuje osobistą opiekę nad dzieckiem.
Co ważne, jedna i druga matka odwiedzają dziecko w rodzinie zastępczej, aby maluch ją poznał i by oboje mieli szansę na nawiązanie więzi.
W każdym przypadku, kiedy mama/rodzice chcą opiekować się swoim dzieckiem, powinni otrzymać fachowe wsparcie od specjalistów. Niezbędna jest siatka wsparcia w wielu obszarach: psychologa, pracownika socjalnego, asystenta, prawnika, czasami kuratora, lekarza czy pielęgniarki, nawet mediatora. To jest ważne zagadnienie dla rządu i powiatów – jak zapewniać tak kompleksową pomoc.
A kiedy matka, a właściwie obydwoje rodzice, nie chcą się podjąć wychowania dziecka?
– Media często podają, że „matka zrzekła się praw rodzicielskich w szpitalu”. W szpitalu rodzice mogą co najwyżej wyrazić wolę oddania dziecka do adopcji. W tej sytuacji prosto ze szpitala dziecko trafia do pieczy zastępczej, czyli rodziny zastępczej zawodowej, ośrodka preadopcyjnego lub domu małego dziecka. Mimo że mama powiedziała, iż chce oddać dziecko do adopcji, ma prawo zmienić swoją decyzję w każdym momencie. A nawet jeśli podtrzyma ją po sześciu tygodniach przed sądem, również może zmienić, aż do momentu wpłynięcia wniosku o przysposobienie.
Co to znaczy? Jak wygląda procedura?
– Załóżmy, że dziś wypada pierwszy możliwy termin zrzeczenia praw rodzicielskich – czyli obecne sześć tygodni. Matka musi udać się do sądu z dowodem osobistym i aktem urodzenia dziecka i złożyć oświadczenie woli, że zgadza się na przysposobienie jej dziecka. Niektórzy sędziowie niepotrzebnie nadają temu rangę sprawy sądowej, inni przeprowadzają to bardzo dyskretnie. Znam takich, którzy rozumieją, że dla każdej matki jest to trudna i bolesna decyzja. Przyjmują ich oświadczenia w swoich gabinetach i nawet nie proszą protokolantek, żeby nie wywoływać niepotrzebnej sensacji, lecz sami dyskretnie sporządzają potrzebne dokumenty. Pytają też każdą matkę: „Czy jest pani świadoma, że może pani zmienić decyzję do czasu wpłynięcia wniosku o przysposobienie?”.
Po zrzeczeniu mamy jest ustanawiany opiekun prawny dziecka. Zostaje nim osoba, która dobrze je zna, np. pracownik ośrodka adopcyjnego. Opieka prawna uprawomocnia się trzy tygodnie. Równocześnie ośrodek adopcyjny gromadzi kompletną dokumentację dziecka i niezwłocznie po uprawomocnieniu opiekuna prawnego odbywa się kwalifikacja do adopcji, czyli są wybierani najlepsi kandydaci dla tego konkretnego dziecka. Jeśli zdecydują się na adopcję, wpływa do sądu wniosek o przysposobienie. Od tego momentu biologiczni rodzice nie mogą zmienić swojej decyzji.
Czyli w świetle obecnych przepisów matka ma w praktyce nie 6, ale około 12 tygodni (w zależności od sprawności działania sądów) na zmianę swojej decyzji?
– Teoretycznie tak. W praktyce bywa nawet dłużej.
Do wydłużenia czasu na zrzeczenie się praw rodzicielskich z 6 do 14 tygodni przekonałby mnie jeden fakt: gdyby co roku zgłaszały się do Was mamy, które w 10. czy 13. tygodniu życia dziecka stwierdzały, że chcą zmienić decyzję, bo wcześniej nie miały wystarczająco dużo czasu, aby ją przemyśleć. Ma Pani w pamięci takie historie? Potwierdzają je Wasze statystyki?
– Zdecydowanie nie. Zdarza się, że przed wyrażeniem zgody na przysposobienie matki zmieniają decyzję i bardzo się z tego cieszymy. Jak wykazują statystki katolickich ośrodków adopcyjnych, to średnio rocznie 4–13 proc. matek. Ale po zrzeczeniu już nikt nie zmienia decyzji. Widać, że są one przemyślane. Przez 22 lata mojej pracy przyszła do mnie jedna mama, która powiedziała, że żałuje, iż oddała swojego syna, ale teraz ma świetną sytuację ekonomiczną, więc mogłaby się nim zająć. Problem w tym, że chłopak miał już 15 lat, więc trochę za późno…
Czyli wydłużenie czasu na zmianę decyzji nie przysłuży się matkom?
– Oczywiście, są różne sytuacje życiowe, różne kobiety, różne motywy oddania dziecka, ale często ostateczną decyzję o oddaniu do adopcji kobiety podejmują, jeszcze będąc w ciąży. Matkom zależy na dobru ich dzieci i nie chcą, aby zbyt długo czekały na nowych rodziców. Bywa, że dopytują, kiedy najszybciej będzie to możliwe, i są zdziwione, że muszą czekać na zrzeczenie aż sześć tygodni, bo w tym czasie dziecko mogłoby być przygotowywane do adopcji. Kiedy już zrzekną się praw rodzicielskich, chcą wiedzieć, czy maluch został powierzony nowej rodzinie. Zdarzało się, że mamy przyjeżdżały do nas prosto ze szpitala, by oddać dziecko. One czują, że im szybciej, tym lepiej.
I że dla maluszka już sześć tygodni to długo…
– Pół biedy, jeśli trafia do rodziny zastępczej, która oddaje mu swoje serce. Gorzej, jeśli opiekunowie co prawda nakarmią, umyją i zmienią pieluchę, ale oprócz tego dziecko leży i patrzy w sufit, nie jest brane na ręce, przytulane, masowane podczas kąpieli, a niestety, takie sytuacje się zdarzają. Skutek jest taki, że u sześciotygodniowych dzieci diagnozujemy chorobę sierocą, objawiającą się zaciśniętymi piąstkami, brakiem kontaktu wzrokowego i uśmiechu. Lekarze stwierdzają u tych dzieci wzmożone napięcie mięśniowe, będące wprost wynikiem życia w stresie. Mózgi dzieci, które nie są otoczone troską, zachowują się jak mózgi zwierzęce – są zaprogramowane na walkę o przetrwanie. A żeby przetrwać, trzeba się spiąć.
Nowe przepisy oznaczałyby opóźnione leczenie traumy odrzucenia aż o osiem tygodni. Choć niektórzy twierdzą, że to nie „aż” lecz „tylko”.
– Czternaście tygodni to w perspektywie całego życia niedługo. Ale pamiętajmy, że to równocześnie całe życie tego małego dziecka! To całe dotychczasowe życie spędzone bez rodziców, to niepewność, niepokój, zawieszenie. Choć dziecko nie powie, co mu dolega, trauma odrzucenia wywoła cierpienie fizyczne i psychiczne. Porzucone dziecko słabiej się rozwija i częściej choruje. Ma trudności z nawiązywaniem więzi, bo warunkiem budowania bezpiecznego przywiązania jest obecność opiekuna, który od początku życia adekwatnie reaguje na jego potrzeby. Późniejsza adopcja to trudniejsze więzi. Każdy dzień bez mamy i taty to dzień stracony.
Przeanalizujmy jeszcze inne zapisy ustawy. W oświadczeniu wydanym przez Stowarzyszenie Katolickich Ośrodków Adopcyjnych krytykujecie pomysł ustanowienia dla każdej matki, która oddaje dziecko do adopcji, obligatoryjnego asystenta. Stawiacie tezę, że rodzice rozważający oddanie dziecka do adopcji mogą się zdecydować na porzucenie dziecka, bo to będzie łatwiejsze rozwiązanie. Skąd takie przypuszczenie?
– Asystent to kolejna osoba z „systemu”, która miałaby pracować z mamą, czyli zwiększać jej kompetencje i zachęcać do samodzielnego wychowania dziecka. Jeśli matka sama będzie chciała, aby asystent ją wspierał, to jest to dobry pomysł. Ale jeśli asystent ma być narzucony, to w naszym przekonaniu jest to chybiony pomysł. Jak już mówiłam – jeśli mama tego pragnie, ale brakuje jej umiejętności, środków materialnych czy wsparcia, znajduje pomoc! My, czyli ośrodki adopcyjne, naprawdę nie zacieramy rąk z radości, kiedy trafia do nas kolejne dziecko! Też uważamy, że dzieci powinny być przy rodzicach. I jeśli jest to możliwe, robimy wszystko, aby tak się stało.
Pomysł ustanowienia obligatoryjnego asystenta dla każdej matki ma trzy zasadnicze wady. Po pierwsze, jest narzucony. Nie ma tu wolnej decyzji matki czy rodziny, a nikt nie lubi być pomijany w ważnych dla siebie życiowych decyzjach i traktowany instrumentalnie. Po drugie, to pogłębianie poczucia winy, wstydu, straty u mam decydujących się na oddanie dziecka. Taka decyzja to nie jest powód do dumy i chwalenia się i większość mam bardzo ją przeżywa. Po co stawiać na ich drodze kolejną osobę, której będą musiały opowiadać swoją trudną historię?
Po trzecie, być może politykom trudno w to uwierzyć, ale są również takie matki, które naprawdę nie chcą pracować terapeutycznie, ale wprost przeciwnie – załatwić wszystko możliwie jak najszybciej i „mieć to z głowy”. Kiedy widzą kuratora, pracownika ośrodka adopcyjnego, sędziego czy zespoły ds. okresowej oceny dzieci, to im się odechciewa. I jeszcze asystent? Wydłużenie czasu i pewnego rodzaju zwiększenie kontroli nad matką i dzieckiem, kiedy ona już dawno temu podjęła decyzję o oddaniu go do adopcji, może budzić lęk i opór, a w konsekwencji przyczynić się do zwiększenia liczby porzuceń. Bo faktycznie będzie to łatwiejsze rozwiązanie…
Czyli kontrola przeszkadza?
– Wiele matek, gdy dzwonimy w sprawie procedur adopcyjnych, jest zaskoczonych, że ktokolwiek je „nęka”. Przecież już w szpitalu powiedziały, że chcą oddać do adopcji, więc po co znowu o to pytamy?
Najbardziej nieprzyjemna sytuacja przydarzyła mi się rok temu. Niestety, ona dobrze pokazuje, że nadgorliwość ze strony urzędów może doprowadzić do absurdu. Pewne małżeństwo zdecydowało oddać do adopcji dziecko ze zdrady małżeńskiej. Pani bardzo chciała je wychować, ale pan, mimo intensywnej pracy z naszej strony, nie dał się przekonać. Od początku zapewniałam ich o dyskrecji, tym bardziej że specjalnie przyjeżdżali do nas z innego miasta. Niestety, gdy wydawało się, że wszystkie formalności zostały już dopełnione, sąd z Łodzi, który wydał postanowienie o pobycie dziecka w pieczy zastępczej, przesłał postanowienie do miejscowości, z której pochodzili małżonkowie. Ich miejscowy sąd wszczął postępowanie w przedmiocie władzy rodzicielskiej i wysłał do nich kuratora, więc ich środowisko dowiedziało się o wszystkim.
Dla rodziców to był szok?
– Ci państwo mieli do mnie wielki żal, czuli się oszukani, bo przecież obiecałam im dyskrecję. Było mi naprawdę przykro.
Innym razem dziecko do adopcji oddała mama z małego powiatu. Tamtejszy ośrodek pomocy rodzinie umieścił dziecko w rodzinie zastępczej mieszkającej w tej samej miejscowości. Żeby tego było mało, w niedzielę na Mszy św. ksiądz z ambony opowiadał tę historię.
Uważa Pani, że obecne przepisy są dobre?
– Tak. Sześć tygodni to pierwszy możliwy termin, kiedy mama może (ale nie musi!) wyrazić zgodę na przysposobienie. Powtórzę: jeśli mama chce wychowywać dziecko, pracujemy z nią i ustawowe terminy nie mają tu znaczenia, bo dziecko wraca do niej, kiedy jest gotowa. Jeśli jednak chce oddać dziecko do adopcji – a często jest to przemyślana decyzja – wydłużenie procedur będzie traumą i dla niej, i dla tego dziecka. Jeśli procedury adopcyjne są przeprowadzone sprawnie, to w wieku czternastu tygodni dziecko może już nawiązywać więź z rodzicami adopcyjnymi. Gdyby musiało na to czekać jeszcze dłużej, byłoby to dla niego wielką krzywdą.
Magdalena Lesiak
Dyrektor Archidiecezjalnego Ośrodka Adopcyjnego w Łodzi i prezes Stowarzyszenia Katolickich Ośrodków Adopcyjnych
Drodzy Państwo!
Jestem samotną matką trójki dzieci. Zdecydowałam się na ten krok, bo sama nie potrafię sprostać wszystkim problemom. Nie na wszystko mnie stać, Marek nie zawsze miał to, co powinien. Mam nadzieję, że będzie miał kochających rodziców, którzy będą go kochać może bardziej niż ja. Jestem pewna, że państwo zapewnią mu szczęśliwe dzieciństwo, czas dojrzewania. Mnie nie byłoby stać na dobre wykształcenie wszystkich dzieci. Nie wiem, czy Marek kiedyś, w przyszłości, będzie o mnie wiedział, ale gdyby tak, to proszę powiedzieć mu, że oddałam go, choć bardzo go kocham, dla jego dobra. U nas jest bieda, więc znałby jedynie to. Proszę go bardzo kochać, on potrzebuje dużo miłości. Wierzę, że kiedyś mi wybaczy.
Mama Marka
(list do rodziców adopcyjnych po przekazaniu do adopcji 2,5-letniego Marka)
Droga Pani Madziu!
Pewnie zdziwi Panią ten list, ale ja musiałam napisać go. Zdaję sobie sprawę, że nie powinnam, ale moje sumienie nie daje mi spokoju. Ktoś może pomyśleć, że oddałam moją córkę dlatego, że Jej nie kochałam. To nie jest jednak prawda. Bardzo ją kochałam i była to najcięższa decyzja w moim życiu. Wiem, że nigdy jej nie odzyskam, ale bardzo bym chciała wiedzieć, czy jest zdrowa, czy trafiła do dobrej rodziny. Tak więc Panią proszę, aby napisała mi Pani, jak ona się miewa. Bardzo chciałabym wiedzieć, jaki ma kolor oczu, czy jest duża. Nie wiem, jak Pani zareagowała na słowo „moja”, ale Ona zawsze będzie dla mnie malutką Emilką, zawsze będę ją kochać.
Pozdrawiam Panią i wszystkich pracowników Ośrodka
Kinga
(19-letnia mama napisała ten list miesiąc po oddaniu dziecka)