O kardynale Newmanie - konwertycie z anglikanizmu na katolicyzm - pisałem w ub.r., w miesiącach poprzedzających jego beatyfikację. Pora na wspomnienie św. Tomasza Becketa, patrona Anglii. Byli anglikanie z Australii uważają jego patronat za symboliczny z powodu ostracyzmu, jakiemu poddaje ich obecnie Kościół anglikański. A nam dzieje tego biskupa męczennika przypominają do złudzenia los św. Stanisława ze Skarbimierza, współpatrona Polski.
Urodził się ok. 1118 r. w Londynie. Po przyjęciu święceń kapłańskich podjął studia prawnicze, a kiedy je ukończył, został archidiakonem katedry w Canterbury. W 1155 r. król Henryk II mianował go kanclerzem; Tomasz rychło zyskał poważanie oraz przyjaźń monarchy. Kilka lat później powierzono mu godność arcybiskupa Canterbury, ponieważ król żywił nadzieję, że dzięki temu zyska większy wpływ na Kościół. Rozczarował się jednak, bo Tomasz zrezygnował z urzędu kanclerza i skupił się na trosce o prawa oraz przywileje Kościoła. Zatarg z królem sprawił, że na sześć lat zbiegł do Francji. Kiedy po powrocie ekskomunikował kilku nieposłusznych biskupów, czterech rycerzy – zainspirowanych złością Henryka II – zamordowało go mieczami przed ołtarzem katedry w Canterbury. Stało się to 29 grudnia 1170 r., a trzy lata później męczennik został kanonizowany przez Aleksandra III. W latach panowania Henryka VIII komisja pod przewodnictwem Cromwella spaliła jego relikwie, choć istnieją przesłanki, że mogły one zostać ukryte przez mnichów pod posadzką katedry.