Amerykański poeta, mnich, trapista Thomas Merton powiedział kiedyś: „wierzę, że człowiek może się odrodzić do prawdziwego, godnego życia w każdym momencie swojej egzystencji”. Ksiądz też chyba musi posiadać tę wiarę…
– To zdanie jest mi bliskie ze względu na pracę wśród młodzieży uzależnionej i powstawania z życiowych popiołów. Prowadząc ośrodek w Wierzenicy spotykam ludzi, którzy odradzają się do życia w ogóle. Gdy to robią, zadają sobie pytania o jego sens i cel. Dotykają spraw związanych z wnętrzem, duchowością. Poszukują. Często w ten sposób odradza się w nich wiara.
Ci, którzy przychodzą do punktu konsultacyjnego, a w szczególności ci, którzy trafiają do ośrodka w Wierzenicy, mówiąc delikatnie, do „kwiatu polskiej młodzieży” nie należą…
– To jest kwiat, przepiękny kwiat młodzieży, tyle, że albo znalazł się w złym ogródku, albo zaatakowała go inwazja szkodników. Tą młodzieżą trzeba się zaopiekować tak, jak chorymi roślinami. Ale to nadal jest kwiat młodzieży. Wrażliwiej, poszukującej i poranionej w wielu sferach życia, choć patrząc z zewnątrz, wywołującej strach. To wszystko sprawia, że ich rozwój, nawracanie się, czyli odwracanie się od zła, jest pięknym, choć bardzo trudnym i bolesnym doświadczeniem. Doświadczeniem dla nich samych, ale i tych, którzy im towarzyszą.
W tych zaatakowanych przez szkodniki kwiatach są zapewne i takie, które są bliskie zwiędnięcia, które sięgają już dna.
– Nigdy nie wiemy, kiedy to dno się osiągnie, ale wiemy na pewno, że wielu doświadczyło ogromu zła. W związku z tym w ich życiu jest wiele destrukcji: utraty zdrowia, popsutych relacji z najbliższymi, nieradzenie sobie z emocjami, konflikty z prawem, zaniedbywanie szkoły. Nikt z nich nie urodził się uzależniony, oni się takimi stawali w naszym, dorosłym świecie. Ten dorosły świat to właśnie ten zły ogródek. To cywilizacja śmierci, ale i złe środowisko, patologie lub zaniedbania w domu, szkole. Nie można jednak szufladkować ani generalizować.
Podać rękę tym, którzy sami o nią proszą, jest łatwiej. Ale co z tymi, którzy zaganiani są na terapię przez rodziców, znajomych, bliskich albo nakazy sądowe?
– To „zaganianie” to motywacja zewnętrzna. Ona jest potrzebna zarówno w postaci nacisku rodziny, jak i skonfrontowaniu go z destrukcyjną rzeczywistością. Uzależnienie to choroba, w której uzależniony zaprzecza, że jest chory i odmawia pomocy. W związku z tym bez motywacji zewnętrznej często tego pacjenta nie zobaczymy. Terapia stacjonarna, całodobowa w naszym ośrodku to sześć etapów trwających w sumie 18 miesięcy. Z tego pół roku trwa przekierowanie motywacji zewnętrznej na tę wewnętrzną. To długi proces, chyba że pacjent już wcześniej skonfrontował się z destru
kcją: grozi mu więzienie, poprawczak, wylądował na ulicy. Wtedy wybiera ośrodek – w jego mniemaniu mniejsze zło.
Wychodzenie z nałogu to proces długotrwały i zapewne niewiarygodnie trudny dla uzależnionych, dla pomagających w tej walce także?
– Uzależnienie to choroba śmiertelna. Tu potrzeba profesjonalistów. Nie radzą sobie z tym najbliżsi, którzy kochają, mają dobrą motywację, chęci. Musi być jednak profesjonalizm i dystans. W naszym ośrodku każdego tygodnia na tzw. zebraniach klinicznych spotyka się kadra wychowawczo-terapeutyczna po to, by omówić wszystko to, co dzieje się z pacjentami, a także w relacjach terapeuta-pacjent. Służy temu też super wizja ośrodka, programu terapeutycznego, relacji między pacjentem a terapeutą i samego terapeuty. To bardzo ważne, by ten, który pomaga, był po pierwsze sam uporządkowany, a po drugie miał swojego kierownika, nauczyciela, który na bieżąco go uczy, ale też doradzi, spojrzy z boku. To tak, jak każdy kierownik duchowy potrzebuje swojego kierownika. Bo każdy z nas, terapeutów, nie tylko posługuje, ale tej posługi wymaga.
Zdarzają się zapewne Księdzu momenty zwątpienia; w to że się nie uda, że nie ma sensu, że było już tak dobrze, a tu wszystko się potłukło… Jak sobie Ksiądz z tym radzi?
– Z uzależnionymi pracuję od ośmiu lat. Zaczynałem od punktu konsultacyjnego, teraz od półtora roku jest też Wierzenica. Ośrodek wciąż rodzi się w bólach, ale już widać światła w tunelu. W tym czasie były momenty trudne. Wtedy potrzeba zawierzenia, że to wszystko ma sens, że nie jest dziełem przypadku. Nauczyłem się wpatrywać w Matkę Boską Wierzenicką i choć wciąż Ją odkrywam, to nie raz doświadczyłem Jej łaski. Myślę sobie, że gdyby ktoś pokazał mi film z mojego 15-letniego kapłaństwa i te jego najtrudniejsze momenty, to pewnie bym stchórzył, uciekł. Dobrze, że takich filmów nie ma.
Człowiek ma realizować swoje powołanie dziś. Ma wsłuchiwać się w Ewangelię, dbać o kontakt z Bogiem, wewnętrzną harmonię tu i teraz. Jak w jezuickiej zasadzie: pies siedzi w budzie tu i teraz. Jak na mitingach AA i NA – teraz nie piję, teraz nie biorę, teraz nie upadam. Idę do przodu małymi krokami, nie wracam do przeszłości, nie żyję fantazjami przyszłości, nie żyję złudą. W tych trudnych chwilach są właśnie te małe kroki. Czasem z zaciśniętymi zębami, czasem ze łzą w oku.
Do ośrodka w Wierzenicy trafiają zarówno wierzący, jak i niewierzący. Czy wiara determinuje w jakimś stopniu szybkość wychodzenie z nałogu?
– Z pewnością ktoś, kto ma sens zmiany, ma pogłębioną motywację wewnętrzną - jest mu nie tyle łatwiej, co racjonalniej znosić trudy. Wie, do czego dąży, jest też świadomy istnienia siły wyższej, której nie musi nazywać Bogiem. To już jest kawałek duchowości, który jest potrzebny, by się odradzać. Pacjenci do ośrodka przychodzą z zaniedbaniami religijnymi; czasem nie mieli styczności z sakramentami albo mieli ją gdzieś z doskoku, z przerwami. Większość z nich wraca jednak do Boga. Jest kapelan, ks. Przemysław Kompf, jest stały spowiednik, ks. Eugeniusz Guździoł – są nawrócenia; pierwsze od I Komunii, spowiedzi czy tak, jak ostatnio prośba o chrzest osoby wcześniej niewierzącej. Do tego trzeba czasu. Muszą dojrzeć do tego sami.
Głębokie uzależnienie, związane z nim czynniki środowiskowe i poraniona psychika – to temat szalenie delikatny, subtelny. Jak pomagać, by już na wstępie nie zatrzasnąć drzwi, których możemy już nie mieć szansy otworzyć?
– W momencie przyjęcia pacjenta nie rozmawiam z nim o Bogu. Mówiąc o Stwórcy, od razu skazuję się na porażkę. Najpierw więc zajmuję się jego leczeniem, potrzebami. Jeżeli jest po amfetaminie i schudł 16 kg, to trzeba go dożywić, jeżeli ma problemy z tęsknotą i emocjami, to trzeba się nim zaopiekować. Później wprowadzam go w regulamin funkcjonowania w domu. Widząc swoich rówieśników na Mszy, modlitwie, z czasem rodzą się w nim pytania. To jest jak z wyjazdem na misje: najpierw trzeba nakarmić, potem zbudować szkołę czy studnię, by później powiedzieć coś o Bogu.
Na koniec, raz jeszcze nawiązując do słów Mertona o wierze w odrodzenie w każdym momencie, czy mają one zastosowanie dla każdego i zawsze?
– Czas jest różny, a w związku z tym człowiek też nie jest ten sam. Nie wiem, czy każdy ma swój czas, ale dopóki człowiek żyje, nie jest za późno się odradzać. Bez względu na wiek, choroby, poglądy polityczne, wątpliwości i pytania. Lepiej tego odrodzenia nie zostawiać jednak na koniec, bo nie wiadomo kiedy on nadjedzie.
O problemie z wiarą w Boga, ludzi, w ich nawrócenie, wreszcie w samego siebie mówi ks. Waldemar Twardowski, duszpasterz uzależnionych, terapeuta Punktu Konsultacyjnego dla Młodzieży Zagrożonej Uzależnieniem oraz Katolickiego Ośrodka Wychowania i Terapii Uzależnień Caritas Arch. Poznańskiej
Amerykański poeta, mnich, trapista Thomas Merton powiedział kiedyś: ?wierzę, że człowiek może się odrodzić do prawdziwego, godnego życia w każdym momencie swojej egzystencji?. Ksiądz też chyba musi posiadać tę wiarę?
? To zdanie jest mi bliskie ze względu na pracę wśród młodzieży uzależnionej i powstawania z życiowych popiołów. Prowadząc ośrodek w Wierzenicy spotykam ludzi, którzy odradzają się do życia w ogóle. Gdy to robią, zadają sobie pytania o jego sens i cel. Dotykają spraw związanych z wnętrzem, duchowością. Poszukują. Często w ten sposób odradza się w nich wiara.
O problemie z wiarą w Boga, ludzi, w ich nawrócenie, wreszcie w samego siebie mówi ks. Waldemar Twardowski, duszpasterz uzależnionych, terapeuta Punktu Konsultacyjnego dla Młodzieży Zagrożonej Uzależnieniem oraz Katolickiego Ośrodka Wychowania i Terapii Uzależnień Caritas Arch. Poznańskiej

Amerykański poeta, mnich, trapista Thomas Merton powiedział kiedyś: ?wierzę, że człowiek może się odrodzić do prawdziwego, godnego życia w każdym momencie swojej egzystencji?. Ksiądz też chyba musi posiadać tę wiarę?
? To zdanie jest mi bliskie ze względu na pracę wśród młodzieży uzależnionej i powstawania z życiowych popiołów. Prowadząc ośrodek w Wierzenicy spotykam ludzi, którzy odradzają się do życia w ogóle. Gdy to robią, zadają sobie pytania o jego sens i cel. Dotykają spraw związanych z wnętrzem, duchowością. Poszukują. Często w ten sposób odradza się w nich wiara.
Ci, którzy przychodzą do punktu konsultacyjnego, a w szczególności ci, którzy trafiają do ośrodka w Wierzenicy, mówiąc delikatnie, do ?kwiatu polskiej młodzieży? nie należą?
? To jest kwiat, przepiękny kwiat młodzieży, tyle, że albo znalazł się w złym ogródku, albo zaatakowała go inwazja szkodników. Tą młodzieżą trzeba się zaopiekować tak, jak chorymi roślinami. Ale to nadal jest kwiat młodzieży. Wrażliwiej, poszukującej i poranionej w wielu sferach życia, choć patrząc z zewnątrz, wywołującej strach. To wszystko sprawia, że ich rozwój, nawracanie się, czyli odwracanie się od zła, jest pięknym, choć bardzo trudnym i bolesnym doświadczeniem. Doświadczeniem dla nich samych, ale i tych, którzy im towarzyszą.
W tych zaatakowanych przez szkodniki kwiatach są zapewne i takie, które są bliskie zwiędnięcia, które sięgają już dna.
? Nigdy nie wiemy, kiedy to dno się osiągnie, ale wiemy na pewno, że wielu doświadczyło ogromu zła. W związku z tym w ich życiu jest wiele destrukcji: utraty zdrowia, popsutych relacji z najbliższymi, nieradzenie sobie z emocjami, konflikty z prawem, zaniedbywanie szkoły. Nikt z nich nie urodził się uzależniony, oni się takimi stawali w naszym, dorosłym świecie. Ten dorosły świat to właśnie ten zły ogródek. To cywilizacja śmierci, ale i złe środowisko, patologie lub zaniedbania w domu, szkole. Nie można jednak szufladkować ani generalizować.
Podać rękę tym, którzy sami o nią proszą, jest łatwiej. Ale co z tymi, którzy zaganiani są na terapię przez rodziców, znajomych, bliskich albo nakazy sądowe?
? To ?zaganianie? to motywacja zewnętrzna. Ona jest potrzebna zarówno w postaci nacisku rodziny, jak i skonfrontowaniu go z destrukcyjną rzeczywistością. Uzależnienie to choroba, w której uzależniony zaprzecza, że jest chory i odmawia pomocy. W związku z tym bez motywacji zewnętrznej często tego pacjenta nie zobaczymy. Terapia stacjonarna, całodobowa w naszym ośrodku to sześć etapów trwających w sumie 18 miesięcy. Z tego pół roku trwa przekierowanie motywacji zewnętrznej na tę wewnętrzną. To długi proces, chyba że pacjent już wcześniej skonfrontował się z destrukcją: grozi mu więzienie, poprawczak, wylądował na ulicy. Wtedy wybiera ośrodek ? w jego mniemaniu mniejsze zło.
Wychodzenie z nałogu to proces długotrwały i zapewne niewiarygodnie trudny dla uzależnionych, dla pomagających w tej walce także?
? Uzależnienie to choroba śmiertelna. Tu potrzeba profesjonalistów. Nie radzą sobie z tym najbliżsi, którzy kochają, mają dobrą motywację, chęci. Musi być jednak profesjonalizm i dystans. W naszym ośrodku każdego tygodnia na tzw. zebraniach klinicznych spotyka się kadra wychowawczo-terapeutyczna po to, by omówić wszystko to, co dzieje się z pacjentami, a także w relacjach terapeuta-pacjent. Służy temu też super wizja ośrodka, programu terapeutycznego, relacji między pacjentem a terapeutą i samego terapeuty. To bardzo ważne, by ten, który pomaga, był po pierwsze sam uporządkowany, a po drugie miał swojego kierownika, nauczyciela, który na bieżąco go uczy, ale też doradzi, spojrzy z boku. To tak, jak każdy kierownik duchowy potrzebuje swojego kierownika. Bo każdy z nas, terapeutów, nie tylko posługuje, ale tej posługi wymaga.
Zdarzają się zapewne Księdzu momenty zwątpienia; w to że się nie uda, że nie ma sensu, że było już tak dobrze, a tu wszystko się potłukło? Jak sobie Ksiądz z tym radzi?
? Z uzależnionymi pracuję od ośmiu lat. Zaczynałem od punktu konsultacyjnego, teraz od półtora roku jest też Wierzenica. Ośrodek wciąż rodzi się w bólach, ale już widać światła w tunelu. W tym czasie były momenty trudne. Wtedy potrzeba zawierzenia, że to wszystko ma sens, że nie jest dziełem przypadku. Nauczyłem się wpatrywać w Matkę Boską Wierzenicką i choć wciąż Ją odkrywam, to nie raz doświadczyłem Jej łaski. Myślę sobie, że gdyby ktoś pokazał mi film z mojego 15-letniego kapłaństwa i te jego najtrudniejsze momenty, to pewnie bym stchórzył, uciekł. Dobrze, że takich filmów nie ma.
Człowiek ma realizować swoje powołanie dziś. Ma wsłuchiwać się w Ewangelię, dbać o kontakt z Bogiem, wewnętrzną harmonię tu i teraz. Jak w jezuickiej zasadzie: pies siedzi w budzie tu i teraz. Jak na mitingach AA i NA ? teraz nie piję, teraz nie biorę, teraz nie upadam. Idę do przodu małymi krokami, nie wracam do przeszłości, nie żyję fantazjami przyszłości, nie żyję złudą. W tych trudnych chwilach są właśnie te małe kroki. Czasem z zaciśniętymi zębami, czasem ze łzą w oku.
Do ośrodka w Wierzenicy trafiają zarówno wierzący, jak i niewierzący. Czy wiara determinuje w jakimś stopniu szybkość wychodzenie z nałogu?
? Z pewnością ktoś, kto ma sens zmiany, ma pogłębioną motywację wewnętrzną - jest mu nie tyle łatwiej, co racjonalniej znosić trudy. Wie, do czego dąży, jest też świadomy istnienia siły wyższej, której nie musi nazywać Bogiem. To już jest kawałek duchowości, który jest potrzebny, by się odradzać. Pacjenci do ośrodka przychodzą z zaniedbaniami religijnymi; czasem nie mieli styczności z sakramentami albo mieli ją gdzieś z doskoku, z przerwami. Większość z nich wraca jednak do Boga. Jest kapelan, ks. Przemysław Kompf, jest stały spowiednik, ks. Eugeniusz Guździoł ? są nawrócenia; pierwsze od I Komunii, spowiedzi czy tak, jak ostatnio prośba o chrzest osoby wcześniej niewierzącej. Do tego trzeba czasu. Muszą dojrzeć do tego sami.
Głębokie uzależnienie, związane z nim czynniki środowiskowe i poraniona psychika ? to temat szalenie delikatny, subtelny. Jak pomagać, by już na wstępie nie zatrzasnąć drzwi, których możemy już nie mieć szansy otworzyć?
? W momencie przyjęcia pacjenta nie rozmawiam z nim o Bogu. Mówiąc o Stwórcy, od razu skazuję się na porażkę. Najpierw więc zajmuję się jego leczeniem, potrzebami. Jeżeli jest po amfetaminie i schudł 16 kg, to trzeba go dożywić, jeżeli ma problemy z tęsknotą i emocjami, to trzeba się nim zaopiekować. Później wprowadzam go w regulamin funkcjonowania w domu. Widząc swoich rówieśników na Mszy, modlitwie, z czasem rodzą się w nim pytania. To jest jak z wyjazdem na misje: najpierw trzeba nakarmić, potem zbudować szkołę czy studnię, by później powiedzieć coś o Bogu.
Na koniec, raz jeszcze nawiązując do słów Mertona o wierze w odrodzenie w każdym momencie, czy mają one zastosowanie dla każdego i zawsze?
? Czas jest różny, a w związku z tym człowiek też nie jest ten sam. Nie wiem, czy każdy ma swój czas, ale dopóki człowiek żyje, nie jest za późno się odradzać. Bez względu na wiek, choroby, poglądy polityczne, wątpliwości i pytania. Lepiej tego odrodzenia nie zostawiać jednak na koniec, bo nie wiadomo kiedy on nadjedzie.