Logo Przewdonik Katolicki

Adwent znaczy oczekiwanie...

Katarzyna Jarzembowska
Fot.

Biały kitel i stetoskop. Do pełnego obrazu brakuje tylko zatroskanej twarzy lekarza z szacunkiem pochylającego się nad każdym życiem tym ledwo poczętym, i tym po osiemdziesiątce.

 

Biały kitel i stetoskop. Do pełnego obrazu brakuje tylko zatroskanej twarzy lekarza z szacunkiem pochylającego się nad każdym życiem – tym ledwo poczętym, i tym po osiemdziesiątce.

 

Stającego codzienne w ringu przeciwko atakom wyrostka, nowotworom, kolce nerkowej, gruźlicy. Éric-Emmanuel Schmitt napisał, że „podczas oczekiwania człowiek nie wie, czy przeżywa radość, czy cierpienie. Przygotowuje się do skoku (…) Może umrze. Może zyska oklaski”. Chirurg, za którym z cichym szelestem zamykają się drzwi bloku operacyjnego, też nie wie – czy zatriumfuje jeszcze ten jeden raz, czy wraz z pacjentem umrze także cząstka jego samego…

 

Oczekiwanie na zdrową służbę zdrowia

 

prof. Arkadiusz Jawień

 

Adwent to czas oczekiwania, pobudzania do czujności, uczenia się postawy gotowości do przyjmowania tego, co Bóg w swojej opatrzności nam ofiarowuje. Dla nas, chrześcijan, to radosny czas przygotowania do świąt Narodzenia Pańskiego – wspomnienie przyjścia Jezusa przed dwoma tysiącami lat, ale i przypomnienie, że przecież On przyjdzie powtórnie.

Wiele różnych czynników determinuje sposób przeżywania tego okresu przez każdego z nas. Jednym z nich z pewnością jest rodzaj wykonywanego zawodu.

W dniach Adwentu, podobnie zresztą jak w każdym innym czasie, jako lekarz chirurg, swoje myśli, poza przeżyciami duchowymi, często kieruję w stronę moich chorych, warunków i jakości proponowanego im leczenia oraz możliwości pomocy. Pytam, jak spełnić oczekiwania chorego, którego postrzeganie lekarskich działań może być diametralnie różne od mojego – zawodowego, zbudowanego na medycznej wiedzy i doświadczeniu – patrzenia. Myślę o moich studentach, którym często przypominam, by patrzyli na chorego, tak by zobaczyć w nim siebie. Mówię nawet, że potrzeba, by zachorowali i położyli się na sali operacyjnej… To brutalne. Wiem. Ale jak bardzo taka sytuacja uczy pokory i zupełnie innego spojrzenia. Chociaż przez chwilę wyobrazić sobie siebie w miejscu chorego i… Odpowiedź, co do sposobu postępowania, przekazywania informacji o chorobie, nie mówiąc już o zwykłym traktowaniu, przychodzi sama. Niejako automatycznie pacjent staje się dużo bardziej zrozumiały. Zrozumiała staje się także jego – czasem negatywnie przez lekarza oceniana – nadmierna czujność, zainteresowanie swoją chorobą i leczącym go lekarzem. Jakże niewiele potrzeba, żeby oczekiwania na odpowiednie relacje lekarz–chory były właściwe.

W dzisiejszych czasach, w tym niezrozumiałym pędzie do wszystkiego, co materialne, zapominamy, że sami jesteśmy materialni, śmiertelni. Zdajemy się nie pamiętać, że pobyt na ziemi jest tylko czasowy. A co potem? Nawet tak „mądre” media nie dają na to pytanie odpowiedzi, a rozmowy o śmierci nie należą bynajmniej do najpopularniejszych. I tak rodzi się myślenie, że będziemy tu, na ziemi, żyli wiecznie, że nic złego nie może nam się stać. U chorych rodzi się przekonanie, że przy dzisiejszym stanie medycznej wiedzy, aparatury wszystko jest wyleczalne. A to nieprawda. Życie tu, na ziemi, ma swój kres, a lekarze nie są jakimiś wszystko mogącymi demiurgami. Lekarz jest także tylko człowiekiem. Jeden bardziej, zaś drugi mniej obdarzony takimi a nie innymi talentami i zdolnościami. Jedni bardziej wrażliwi na dolę chorego, inni mniej. Jedni dysponujący lepszymi warunkami leczenia, inni borykający się z możliwością wykonania choćby najprostszych zabiegów.

Przyszło nam żyć w bardzo trudnych dla ochrony zdrowia czasach. Panujący od kilku lat tzw. święty limit na usługi medyczne deprawuje zachowania lekarzy, a chorym przysparza kłopotów z dostępem do świadczeń medycznych. Jeśli nawet posiadalibyśmy najlepszy na świecie system, najlepszy sprzęt, najlepszych specjalistów, nikt z nas – i lekarz, i pacjent – nie powinien zapominać, że nie możemy wszystkiego, że wciąż stajemy wobec tajemnicy, dlaczego w tamtym przypadku się udało, a w tym drugim nie.

Blisko dwadzieścia lat temu papież Jan Paweł II podczas I Światowego Dnia Chorego wypowiedział jakże znamienne słowa: „Pragnę skierować szczególny apel do władz cywilnych, do ludzi nauki i tych wszystkich, którzy pozostają w bezpośrednim kontakcie z chorymi. Niech Wasza służba nie stanie się bezduszną biurokracją! Niech dla wszystkich będzie szczególnie jasne, że zarządzając pieniędzmi społecznymi, należy zdecydowanie unikać marnotrawstwa i niewłaściwego ich wykorzystania, tak aby dostępne środki mądrze i bezstronnie rozdzielane, pomagały zapewnić potrzebującym ochronę przed chorobą i opiekę w chorobie”.

Jako lekarz, specjalista chirurg czekam, by tak było w naszych szpitalach, przychodniach. Czekam i zastanawiam się nad tym, w jaki sposób sam – spotykając się z różnego rodzaju problemami natury administracyjnej – traktuję moich chorych, zwłaszcza w chwilach napiętych emocji, które towarzyszą rozmowom o ich stanie zdrowia, gdy proponuję skomplikowany zabieg operacyjny, gdzie zagrożenie życia jest wysokie albo gdy nie ma już możliwości przeprowadzenia żadnej skutecznej i bezpiecznej operacji. Czy nie powinna cechować nas wówczas odpowiednia perspektywa widzenia całego kontekstu, a nie jedynie instrumentalne podejście do chorego i widzenie samej zmiany zagrażającej życiu?

Zawsze chodzi przecież o życie konkretnego człowieka, konkretnej rodziny... Musimy widzieć obraz całego człowieka i jego położenie w szerokiej – rodzinnej, społecznej i religijnej - perspektywie. Przecież wiążą go z tym światem liczne nici – zależności. Nie możemy jednym nieopatrznym słowem lub niefachowym gestem odciąć go od wszystkiego, co – tak naprawdę – utrzymuje go przy życiu. Humanizm – podmiotowość w traktowaniu każdego – zapewne na to czeka dziś wielu pacjentów, na to czeka cała służba zdrowia. Jeżeli na barki chorego, który i tak dźwiga już swoje cierpienie, zrzucimy jeszcze nasze lekceważenie, ucieczkę od odpowiedzialności i kompromitującą beztroskę – cóż może mu pomóc?

Każdy z nas jest potrzebny w tym „łańcuchu życia” i ma swoje zadanie do zrealizowania. Im lepiej i solidniej je wykonuje, tym większy mamy z tego pożytek. W swoim życiu wiele podróżowałem, mieszkałem i pracowałem w wielu miejscach, ale chyba najbardziej utkwił mi pobyt w Leuven w Belgii, w Klinice Chirurgii Naczyniowej Uniwersytetu Katolickiego. Jej kierownikiem był prof. Rafael Suy, który do dziś jest moim przyjacielem. To on wielokrotnie powtarzał mi, że przymiotami lekarza powinny być trzy cechy: szacunek dla chorego, dostępność i kompetencja w działaniu. Staram się, być może nie zawsze doskonale, być wiernym tym zasadom. Prof. Antoni Kępiński mówił, że „w medycynie najważniejszym lekarstwem jest sam lekarz”. Trudno się z tym nie zgodzić, także w odniesieniu do wszystkich innych dziedzin życia.

Czekając na zdrową służbę zdrowia, myślę także o cierpliwości i wytrwałości w zgłębianiu naszego medycznego powołania i posiadanych talentów. Lekarzom potrzeba nieustannego poszukiwania wciąż nowych – na takim poziomie, na jaki nas stać – sposobów lepszego pielęgnowania i leczenia chorych. To także kwestia wiedzy i jej nieustannego pogłębiania, niezatrzymywania się na tym, co już zdobyte i zrozumiałe, ale ciągłe poszukiwanie. W czasach, kiedy wygrywa hasło: „Wszystko i natychmiast!”, muszą cechować nas niebywała cierpliwość i wytrwałość, wola walki o zdrowie pacjenta – do końca. To jest ten nasz „lekarski adwent”.

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki