Trzydziestoośmioletnia Barbara S. z rozpoznanym rakiem jajnika zrezygnowała z leczenia onkologicznego. Udała się do znachora, który zapewnił ją, że rak zniknie, gdy podda się głodówce oczyszczającej, przestanie jeść, a pić będzie tylko wodę i własny mocz. Chora skrupulatnie zastosowała się do zaleceń. Dodatkowo zgodziła się także na stawianie pijawek. W miarę trwania terapii jej stan się pogarszał. Gdy po wielu tygodniach zdesperowana rodzina przywiozła ją do szpitala, miała skrajną anemię i była już prawie umierająca. Chorą trzeba było wzmocnić kroplówkami i przetoczyć krew. Przez zwłokę z rozpoczęciem profesjonalnej terapii jej szanse na wyleczenie dramatycznie się zmniejszyły.
Według ostrożnych szacunków specjalistów, co piąty pacjent w Polsce dowiedziawszy się, że ma nowotwór, rezygnuje z terapii konwencjonalnej i udaje się po pomoc do różnego rodzaju "uzdrowicieli". Szacunki te są prawdopodobnie zaniżone, gdyż chorzy często nie przyznają się onkologom, że wcześniej leczyli się u znachorów. Wstyd im, że byli tak naiwni. - Raka nie wyleczy żadne picie moczu, akupunktura, głodówki, homeopatia, masowanie stóp, zioła, bioenergoterapia, stawianie pijawek itp. Jeśli nawet zdarzy się, że po zastosowaniu tych metod rak przestanie się rozwijać, to znaczy, że prawdopodobnie taka była jego specyfika, i że stałoby się tak bez żadnych zabiegów. Niekiedy może być to także efekt działania placebo. Jeśli pacjent wierzy, że lek działa terapeutycznie, to nawet podanie substancji obojętnej może spowodować poprawę. Każdy, kto twierdzi, że medycyna niekonwencjonalna może wyleczyć raka, po prostu kłamie - mówi prof. Marek Pawlicki, kierownik Kliniki Chemioterapii Instytutu Onkologii w Krakowie.
Wierz w "cuda", ale nie licz na nie
Często zdarza się, że pacjenci rozpoczynają prawidłowe leczenie, ale zrażeni jego przykrymi następstwami rezygnują z terapii. Niestety, często winę za to ponoszą sami lekarze, gdyż nie potrafią nawiązać kontaktu z pacjentem i odpowiednio zmotywować go do dalszego leczenia. Gdy do onkologów zgłaszają się pacjenci z nowotworem, ci nie zawsze potrafią zaproponować leczenie w sposób zachęcający. Nikt nie uczy lekarzy, jak rozmawiać z pacjentem, jak okazać mu współczucie. W poradni onkolog ma na to za mało czasu. Znachorzy za to zawsze mają dla chorych czas i potrafią wzbudzić ich zaufanie. Zawsze twierdzą, że ich metody są nie tylko skuteczne, ale całkowicie naturalne i nieszkodliwe. Pacjenci, niestety, chcą wierzyć w "cuda" i dają się na to nabrać. Według prof. Marka Pawlickiego, około połowa znachorów nakłania chorych na raka do zaniechania leczenia onkologicznego. Lepiej jest wśród bioenergoterapeutów. Taką decyzję każe podjąć pacjentom tylko ok. 20 proc. z nich. Wielu domorosłych "uzdrawiaczy" działa w dobrej wierze, nawet wręcz zabrania zrywania kontaktu z lekarzem. Niektórzy za swoje usługi nie pobierają stałych opłat. Część z nich pracuje nawet za darmo, traktując swoją pracę jako misję. Zdarza się jednak, że jedynym motywem świadczenia tych usług jest zysk. Ceny za wizytę u znachora czy bioenergoterapeuty wynoszą od "co łaska" do nawet kilkuset złotych za wizytę w domu pacjenta. Inni nie biorą za swoją działalność ani złotówki, ale trzeba kupić wytwarzane przez nich jakieś cudowne lekarstwo. - Pacjentami znachorów zostają zwykle ludzie gorzej wykształceni, z małych miast i wsi. Nie jest to jednak reguła. Trafiła do mnie kiedyś młoda lekarka, która ponad dwa lata leczyła się u znachorów na raka piersi. Mimo że guz ciągle się powiększał, ona wierzyła, że wszystko skończy się dobrze. Niestety, tak się nie skończyło. Pacjenci boją się badań, kłucia, operacji i chemioterapii. Leczenie onkologiczne nie jest zbyt przyjemne i ludzie są w stanie uwierzyć we wszystko, byle go uniknąć - mówi prof. Marek Nowacki, dyrektor Centrum Onkologii w Warszawie.
W 1992 r. Polski Komitet Zwalczania Raka uzgodnił z przedstawicielami medycyny niekonwencjonalnej, że ich działania mogą być prowadzone, ale tylko w wypadkach, gdy medycyna tradycyjna stwierdzi, że nie potrafi danemu pacjentowi pomóc. W tym wypadku np. bioenergoterapia czy ziołolecznictwo daje choremu nadzieję, a przez to nawet przedłuża życie. - Korzystanie z pomocy bioenergoterapii dopuszczam nawet podczas leczenia onkologicznego. Nie pozwalam jednak swoim pacjentom na picie ziół. W ostatnim czasie pojawiło się na polskim rynku wiele egzotycznych preparatów ziołowych. Gdy leczony przez nas pacjent ma nagle dolegliwości z przewodu pokarmowego, nie wiemy po czym. Np. pacjent ma biegunkę po ziołach, a my nie wiedząc o tym, przerywamy chemioterapię, która mogła mu uratować życie - mówi prof. Marek Pawlicki.
Droga do nikąd
Leczenie niekonwencjonalne zwykle nie przynosi żadnych skutków ubocznych, ale zdarza się, że może być bardzo niebezpieczne. Tragicznie może skończyć się np. picie chińskich ziół niejasnego pochodzenia, które, jak wykazały badania, działają toksycznie na nerki. - Szkodliwość leczenia niekonwencjonalnego polega jednak głównie na odciąganiu pacjentów od medycyny klasycznej i opóźnianiu terapii, która mogłaby naprawdę pomóc. Niestety, gdy po pewnym czasie zdają sobie sprawę, że wybrali drogę do nikąd i wracają do szpitala, na skuteczną terapię najczęściej nie ma już szans - mówi prof. Jacek Jassem, kierownik Kliniki Onkologii i Radioterapii Akademii Medycznej w Gdańsku. Według szacunkowych danych, kilka tysięcy chorych na raka umiera co roku w Polsce z powodu zbyt późnego rozpoczęcia terapii. Gdy Grażyna J. zauważyła wokół brodawki sutkowej niepokojące zmiany, udała się po pomoc do radiestety. Mimo że leczyła się u niego przez kilka miesięcy, zmiany stawały się coraz bardziej rozlegle. Gdy trafiła wreszcie do onkologa, okazało się, że cierpi na raka pageta. We wczesnym stadium onkologia potrafi go leczyć nawet bez konieczności amputacji piersi i rokowania prawie zawsze są pomyślne. Niestety, w jej przypadku było już za późno. Chirurg musiał amputować pierś. Komórki nowotworowe prawdopodobnie przedostały się już do innych tkanek i chora musiała również zostać poddana chemioterapii. - Gdyby czegoś takiego dopuścił się lekarz, pacjent biłby na alarm, mówiono by o tym w telewizji, sprawa mogłaby trafić do sądu. Znachorzy są bezkarni - komentuje prof. Jacek Jassem.
Prof. Marek Nowacki,
dyrektor Centrum Onkologii w Warszawie:
- Medycyna konwencjonalna opiera się na faktach, wynikach długich i żmudnych badań naukowych sprawdzonych w praktyce. Mimo to, medycyna niekonwencjonalna cieszy się dużym powodzeniem na całym świecie. Pacjenci wybierają leczenie u znachorów, bo ci prawie zawsze zapewniają, że pomogą, a ich terapie są prostsze i mniej obciążające dla organizmu niż leczenie tradycyjne. Z relacji moich pacjentów słyszałem już chyba o wszystkich najdziwniejszych pomysłach znachorów, np. o "leczeniu" przez dotykanie chorych miejsc kołkiem osikowym czy zamykaniu pacjentów w szafie z zapaloną w środku czerwoną żarówką. "Uzdrawiacz" wmawiał im, że są poddawani ozdrowieńczemu napromieniowaniu. Chorzy, i to nie tylko na raka, są często tak zdesperowani, że wierzą w skuteczność tych metod. Należy podnieść świadomość zdrowotną społeczeństwa, by rak przestał być utożsamiany z wyrokiem, by ludzie nie bali się onkologów i chcieli się badać. W tym procesie dużą rolę może odegrać również Kościół katolicki. Np. w jednej z gmin ksiądz proboszcz ogłosił z ambony wiadomość, że w tamtejszym ośrodku zdrowia będą przeprowadzane darmowe badania przesiewowe szyjki macicy. Przedstawił pokrótce problem, jakim jest późne wykrywanie raka tego narządu, objaśnił, jak ważne jest wczesne wykrycie choroby oraz zachęcił do uczestnictwa w badaniach. Odzew był zdumiewający. Frekwencja była wyższa, niż gdy ukazywało się ogłoszenie w mediach.