Wyjście… stanowi dokumentalną opowieść o szalonym filmowcu, wręcz maniakalnym fascynacie street artu – Francuzie, Thierrym Guetcie. Zarywając noce, śledzi z kamerą twórców kultury ulicznej. Wreszcie udaje mu się spotkać legendę street artu – Banksy’ego, anonimowego twórcę, którego prace z ulicy trafiły do największych galerii oraz zbiorów uznanych kolekcjonerów sztuki. I tu właściwie powstaje dysonans – czy film ma pokazać wielką sztukę, którą tworzy Banksy, czy kicz, jaki pod wpływem zachęty swojego idola zaczyna tworzyć Guetta (pseudonim Mr Brainwash, czyli w wolnym przekładzie Pan PranieMózgu).
Prawda czy fikcja?
Z pewnością film, notabene w reżyserii samego Banksy’ego, który słynie z czarnego humoru, nie jest tylko śmieszną komedyjką z wątkiem artystycznym w tle. Wyjście… to rewelacyjna prowokacja. Banksy drwi ze snobistycznych kolekcjonerów bez wyobraźni, odkrywając niezrozumiały fenomen popularności Guetty, za którego prace ludzie płacą wręcz kosmiczne sumy. Mistrz street artu pokazuje, jak łatwo sterować światem.
Właściwie nie wiadomo, czy my, widzowie, również nie staliśmy się ofiarą kąsającej złośliwością twórczości anonimowego artysty. Do końca bowiem nie jest pewne, czy historia francuskiego filmowca jest prawdziwa. I choć Thierry Guetta nadal wystawia swoje prace, to o jego twórczości krążą różne plotki, jak choćby ta, że jest on od początku do końca sterowany przez Banksy’ego. W końcu po jego pracach widać, że tak naprawdę jest to przeciętny człowiek, o wątpliwych zresztą zdolnościach artystycznych. Po prostu dzięki dobrej rekomendacji, zdolnościom autokreacji i kilku banalnym przeróbkom wielkich dzieł, stał się kiepskim naśladowcą Andy Warhola. Niektórzy podejrzewają, że prace wystawiane przez Mr Brainwash’a to po prostu gorsze wersje dzieł znanych streetartowców.
Reżyserski debiut
Spoglądając z perspektywy bardziej technicznej, warto odnotować, że Wyjście… przypomina raczej film zmontowany w domowym garażu. Może właśnie to nadaje obrazowi klimat sztuki zakazanej, a jednak mającej – w pewnym stopniu – społeczne przyzwolenie. Mroczne zdjęcia podkreślają tajemniczość produkcji i dobrze oddają emocje, jakie towarzyszą nocnym wypadom artystów „na miasto”, gdzie – jak mówi Guetta – wspólnie tworzą „galerie pod gołym niebem”.
Nie wiem, czy reżyserując tę historię, Banksy przypadkowo (a może i nie?) sam się nie skomercjalizował. Bo z jednej strony unika rozgłosu, ukrywając swoją tożsamość, z drugiej zaś zaprasza nas do multipleksów na całym świecie, zarabiając przy tym mnóstwo pieniędzy. Mimo wszystko film Banksy’ego to według mnie kolejne ważne artystyczne przedsięwzięcie, ponieważ tak jak sztuka ma wiele znaczeń, tak również Wyjście przez sklep z pamiątkami można odbierać w absolutnie indywidualny sposób. Natomiast to, ile w nim prawdy, a ile fikcji pewnie pozostanie dla nas równie wielką tajemnicą, jak sama postać jego twórcy.
Czarna appla: kultura wyjscie przez.jpg
W sierpniu 2005 r. Banksy namalował dziewięć obrazów po palestyńskiej stronie zachodniego izraelskiego muru granicznego, z których jeden przedstawiał drabinę sięgającą szczytu muru, inny zaś – dziecko, które łopatką-zabawką wykopało dziurę w murze.