Można być jednym z najbardziej popularnych i wpływowych artystów na świecie, a jednocześnie pozostać całkowicie anonimowym? Owszem. Z jednej strony to pocieszające, że w świecie totalnej inwigilacji można się jeszcze ukryć. Banksy’emu udaje się to od lat. Niestety, ma to też swoje słabe strony. Ponieważ nie podaje swojego nazwiska, nie może być właścicielem praw autorskich. Skoro do swoich prac nie ma żadnych praw, to można je powielać (sam kiedyś napisał, że nie ma nic przeciwko ludziom, którzy kopiują jego prace, bo najważniejsze jest dotrzeć z przesłaniem do jak największej liczby ludzi), są w domenie publicznej, można też tworzyć z jego prac wystawy i – jak widać na przykładzie „The Art of Banksy” – czerpać z tego zyski. Banksy nie ma z tego ani jednego dolara.
W ostatnich latach namnożyło się objazdowych wystaw, złożonych z prac stanowiących własność prywatną. Czasem różnią się tytułami, a czasem nie. Na niektórych plakatach widnieje dopisek: wystawa nieautoryzowana. Można widzieć to tak: prywatni inwestorzy kupują dzieła Banksy’ego właśnie w tym celu: zarabiania na pokazach. Prace więc wędrują po świecie i wzbogacają ich konta. Właśnie w ten sposób można spekulować sztuką, a że ta spekulacja dotyczy street artu, sztuki wolnej, z założenia dostępnej dla każdego, tym bardziej wydaje się to cynicznym działaniem. Niby wszystko jest w porządku, wszak każdy właściciel może zrobić ze swoim dziełem sztuki co chce. Ale w tym przypadku zirytował się nawet Banksy. Skala tych objazdowych wystaw jest coraz większa, a przede wszystkim bezczelnie komercyjna. Dla organizatorów nie ma to znaczenia. Cytują słowa artysty o tym, że „prawa autorskie są dla przegranych” i konkludują: Banksy stał się częścią systemu, który krytykuje. Mają przez to pewnie spokojniejsze sumienie.
Lazarides chce zarobić
Pierwsza wystawa z cyklu „The Art of Banksy” odbyła się w Stambule w 2016 r. Potem zjeździła cały świat, pokazywano ją w różnych wersjach w wielu miastach. Za tym projektem kryje się Steve Lazarides, były współpracownik Banksy’ego.
Ich znajomość zaczęła się w 1997 r., gdy Lazarides, który pracował jako fotograf, dostał zamówienie wykonania kilku zdjęć bristolskim graficiarzom. Wśród nich był Banksy. Znaleźli wspólny język i wkrótce stali się nierozłączni. Lazarides towarzyszył Banksy’emu podczas wykonywania graffiti, dokumentował jego pracę, robił setki zdjęć, pomagał mu sprzedawać odbitki jego prac z bagażnika swojego samochodu. Był obecny przy wykonaniu wszystkich prac Banksy’ego do 2008 r. Był organizatorem, opiekunem i menadżerem. Niektórzy nawet myśleli, że Banksy to on. A potem wszystko się skończyło.
Według Lazaridesa powód był błahy. Jeśli tak, to dziwne, że od tamtego czasu nie zamienili ze sobą słowa. Lazarides stał się marszandem i galernikiem. W swoich galeriach otaczał opieką młodych artystów graffiti i dbał o należną im reklamę. Wciąż uważa, że graffiti jest niedoceniane i w wywiadach rozpacza nad tym, że dotąd żadne muzeum nie zorganizowało retrospektywnej wystawy Banksy’ego. Z poczuciem misji postanowił sam stworzyć wystawę, którą zobaczy cały świat. Przyznaje, że Banksy nigdy nie zgodziłby się na wystawę retrospektywną i znienawidziłby każdego, kto by ją zorganizował. Podjął się więc tego zadania, narażając się podwójnie, bo także miłośnikom street artu.
Gdziekolwiek pojawi się „The Art of Banksy”, wzbudza falę krytyki środowiska, które rozumie, że sztuka uliczna należy do każdego – przecież właśnie dlatego jest pokazywana na ulicy. Ma ją zobaczyć zwykły przechodzień, a nie wyselekcjonowana grupa w zamkniętej przestrzeni. I to jeszcze za niemałe pieniądze: bilety kosztują od 20 do 30 dolarów. Oprócz tego były menadżer sprzedaje odbitki wykonanych przez siebie fotografii za ponad 400 funtów od sztuki. Wydał dwa tomy książki Banksy Captured (tłum. Banksy schwytany), w której publikuje fotografie zrobione podczas wypraw z artystą i komentuje je anegdotami. Na niektórych zdjęciach twarz artysty byłaby widoczna, gdyby nie to, że została zasłonięta czerwoną kropką. Pod tym względem były agent gwiazdy street artu pozostał lojalny dawnej przyjaźni. Lub zapisom prawnym.
Banksy się irytuje
Wygląda na to, że wersje wystawy „The Art of Banksy” są co najmniej trzy. Na przykład w Paryżu została pokazana pod tytułem „The World of Banksy”, w Tokio i kilku innych japońskich miastach jako „Banksy – Genius or Vandal?”, a w Warszawie jako „Without Limits”. Możliwe, że różnią się eksponatami, choć wszystkie reklamowane są bardzo podobnie.
Czy prace są oryginalne? Nie do końca wiadomo. W większości to jednak repliki prac Banksy’ego, oprawione przez kolekcjonerów w ramki litografie i sitodruki najsłynniejszych graffiti, które artysta odbijał, by je sprzedać i mieć fundusze na wykonanie kolejnych projektów, fotografie wykonane przez Lazaridesa, instalacje, przedmioty i murale w naturalnej wielkości odtworzone przez rodzimych grafficiarzy. Wszystkie eksponaty (a jest ich około stu) pochodzą z okresu 1997–2008 i zgromadzone są na dużych powierzchniach przeważnie postindustrialnych wnętrz.
Tak też będzie i w Warszawie, w Centrum Praskim Koneser. Co najmniej połowa z nich stanowi własność prywatnych kolekcjonerów rozsianych po całym świecie. Steve Lazarides twierdzi, że celem wystawy jest poznanie Banksy’ego i jego przesłania. Tym razem jest jedyna okazja, żeby zobaczyć je zgromadzone na jednej powierzchni. Ulica Londynu łączy się z ulicą w Bristolu, a ta z murem w Betlejem.
Gdy wychodzimy z wystawy, bezpośrednio trafiamy do sklepu z pamiątkami. To nawiązanie do filmu artysty zatytułowanego Wyjście przez sklep z pamiątkami ukazującego twórców sztuki ulicznej z przymrużeniem oka i delikatną dawką ironii. A w sklepie wiele pamiątek, grafik powielanych na magnesach, płóciennych torbach, koszulkach i na wszystkim co się da. Można poczuć dysonans, który przerodzi się w zażenowanie, szczególnie w kontekście jednej z prac pokazywanych na wystawie. Grafika zatytułowana Festival pokazuje fanów muzyki alternatywnej stojących w kolejce po koszulki za 30 dolarów z hasłem „Destroy Capitalism” (Niszcz kapitalizm).
Pamiątki za niemałe sumy, wystawy sponsorowane przez banki i instytucje państwowe, dzieła sztuki ulicznej, za których obejrzenie trzeba zapłacić – czy to nie jest przykład komercjalizacji sztuki, czego Banksy nienawidzi i przeciwko czemu od samego początku występuje? Czy ta wystawa nie jest całkowitym zaprzeczeniem idei głoszonych przez Banksy’ego?
Niegdyś akceptował pokazy organizowane bez jego wiedzy. Nie przeszkadzało mu też kopiowanie jego sztuki, jednak projekt „The Art of Banksy” i jego rozmach wyraźnie go zdenerwował, tak że zaczął zwracać uwagę na swoje prawa jako twórcy. Na oficjalnej stronie internetowej umieścił informację, że wystawy te nie są zgodne z przesłaniem artysty, że zostały zorganizowane bez jego wiedzy i zaangażowania, a na końcu prosi o odpowiednie ich traktowanie. Zdjęcie ukazuje ścianę oblepioną plakatami reklamującymi imprezę zamalowanymi napisem: FAKE. Banksy założył też oddzielny organ, który jako jedyny zajmuje się poświadczaniem oryginalności jego prac. Podaje też porady, w jaki sposób uchronić się przed oszustami sprzedającymi kopie jako oryginały. Ogłosił, że nie jest też reprezentowany przez żadną galerię ani instytucję. Pozwala używać swoich grafik każdemu do celów niekomercyjnych. A dalej zaznacza: „Prosimy nie wykorzystywać obrazów Banksy’ego do jakichkolwiek celów komercyjnych, w tym do wypuszczania na rynek szeregu towarów lub nakłaniania ludzi do myślenia, że coś zostało zrobione lub poparte przez artystę, podczas gdy tak nie jest. Stwierdzenie: «Banksy napisał w swojej książce, że prawa autorskie są dla nieudaczników», nie daje ci swobody do fałszywego przedstawiania artysty i popełnienia oszustwa. Sprawdziliśmy to”.
Czy przypadkiem Lazarides tego właśnie nie robi?