„Tango Milonga”, „To ostatnia niedziela”, „Pierwszy siwy włos”, „Mały biały domek”, „W małym kinie”, „Jesienne róże” – minęło wiele lat, trudno te piosenki nazwać współczesnymi, a przecież mało kto nie będzie potrafił zanucić choć kilku taktów każdej z nich.
Śpiewający gazeciarz
Mieczysław Fogg urodził się w 1901 roku i śpiewał właściwie od zawsze. Jako pięcioletni chłopiec śpiewał dla rodziny „Góralu, czy ci nie żal” i uwielbiał dawać świąteczne koncerty – najgorszą karą, jaka spotkała go w życiu było to, że któregoś roku ojciec zabronił mu śpiewania podczas Wielkanocy.
Jako nastolatek Fogg pracował jako gazeciarz. Pojawiły się wówczas w Warszawie pierwsze elektryczne tramwaje, a on, jako gazeciarz, miał do nich darmowy wstęp. Uwielbiał nimi jeździć, nauczył się nawet wskakiwać w biegu do rozpędzonego pojazdu. Kiedy z kościoła paulinów, obok którego mieszkali, wychodziła pielgrzymka na Jasną Górę, mały Mietek ubłagał rodziców, by pozwolili mu spać w sionce domu – po to, by od samego rana mógł nasłuchiwać śpiewów, towarzyszących pątnikom. A w kieszeni zawsze nosił kilka kopiejek dla ulicznych artystów.
Jego własna kariera rozpoczęła się od chóru w kościele św. Anny. Wszedł do niego z ulicy, usłyszawszy śpiew. Zauważył go wtedy profesor Ludwik Sempoliński, ówczesny dyrektor warszawskiej operetki i skierował na naukę śpiewu do szkoły muzycznej.
Kawa z gwiazdami
Po raz pierwszy na scenie Mieczysław Fogg wystąpił w kabarecie Qui Pro Quo i niestety nie mógł owego występu zaliczyć do udanych. Dopiero występ w chórze Dana, w repertuarze piosenek argentyńskich, okazał się sukcesem. Po występie do garderoby Fogga przyszedł ponoć san ambasador Argentyny z gratulacjami, ale piosenkarz uciekł przed nim, bo poza tekstami piosenek nie znał ani słowa po hiszpańsku.
Mimo sukcesów scenicznych Mieczysław Fogg pracował na życie jako kasjer na dworcu PKP. A poza godzinami pracy spotykał na scenie Adolfa Dymszę, Mirę Zimińską, Zulę Pogorzelską, pisał dla niego Julian Tuwim. Stefan Jaracz powiedział mu kiedyś: - Gdyby można przetransponować moje aktorstwo na sztukę gastronomiczną, to nazwałbym się wykwintnym obiadem. A ty jesteś jak dobra kawa.
Mieczysław Fogg nie miał więc innego wyjścia, jak tylko zaprosić wielkiego aktora na kawę.
Dla umierającej Warszawy
Fogga nazywano „śpiewającą mrówą”. Od 1930 roku, kiedy to zaczął nagrywać, podpisywał umowy na blisko 100 piosenek rocznie. Śpiewał również z filmach i musicalach. Lata okupacji Fogg spędził w Warszawie, występując dla polskiej publiczności w kawiarniach, za zgodą władz Polski Podziemnej. Śpiewał również, wraz z Hanką Ordonówną, dla rannych żołnierzy. Jego piosenki były odbierane przez Polaków jako patriotyczne, dlatego też AK ostrzegło go, że Niemcy go pilnują – wtedy też zaczął pracować jako kelner. Kiedy wybuchło powstanie warszawskie, jako starszy strzelec I Batalionu Szturmowego Odwet zameldował się u dowódcy i poprosił o pozwolenie na swobodne poruszanie się po mieście: - Marny ze mnie strzelec, ale śpiewak dobry – mówił. Wraz z akordeonistą chodził po barykadach, szpitalach, schronach i kanałach, dając w ten sposób ponad 100 koncertów.
Nie dał się zapomnieć
Po wojnie prowadził na ulicy Marszałkowskiej w Warszawie własną kawiarnię artystyczną i wytwórnię płyt gramofonowych. Wytwórnia mieściła się z mieszkaniu, tam też nagrywano, w stołowym pokoju wyciszonym wełnianym materiałem. Aparatura do nagrań stała w sypialni. Ale Fogg szybko wpadł w oko władzom PRL jako zbyt przedsiębiorczy, a ponadto niemodny i nieprzystający do nowej rzeczywistości. Jego kawiarnię i wytwórnię znacjonalizowano w 1951 r., a o samym Foggu ludzie mieli zapomnieć dzięki temu, że nie chciała z nim współpracować stołeczna Estrada. On jednak znalazł swoje miejsce w poznańskiej Arenie i występował aż do roku 1987, do 86 roku życia, wierny do końca swojej stylistyce, nie idący na kompromisy z nowoczesnością.
Dziś zostały po nim tylko piosenki – tylko lub aż, bo wracają do nich kolejne pokolenia, śpiewając je w swoich aranżacjach. A to dla artysty i jego pamięci jest bardzo dużo.