Wszystko zaczęło się od anioła. Był rok 1915, kiedy Łucja de Santos, Teresa Matias, Maria Rosa Matias i Maria Justyna ze wsi Casa Vehla zobaczyły nad lasem anioła. Może to miał być początek, może egzamin próbny – nie wiadomo.
Faktem jest, że dziewczęta, które rozpowiadały wszędzie o swoim widzeniu, ba, przechwalały się, że widzą coś, czego zobaczyć nie potrafią inni – zginęły w mrokach historii. Przetrwała pamięć o dyskretnej Łucji i o dwójce jej kuzynostwa, którzy najpierw spotykali Anioła Pokoju, a później samą Maryję.
Początek objawień
Po raz pierwszy Anioł Pokoju przyszedł do dzieci wiosną 1916 roku, później pojawił się jeszcze latem i jesienią. Łucja wspominała: „Skończywszy pacierz zaczynaliśmy się bawić w kamyki. Bawiliśmy się już jakiś czas, gdy silny wiatr potrząsł drzewami, a my patrzymy co się dzieje, bo dzień był pogodny, widzimy wtedy, że ponad gajem oliwkowym kieruje się w naszą stronę ta postać. Hiacynta i Franciszek nigdy jeszcze jej nie widzieli, a i ja nic im o niej nie mówiłam. W miarę jak się przybliżała, mogliśmy rozeznać rysy: młodzieniec 14 czy 15 lat bielszy od śniegu, prześwietlony promieniami słonecznymi był przeźroczysty jak kryształ. A był bardzo piękny”.
Anioł trzymał w dłoniach kielich, nad którym unosiła się Hostia ze spływającymi do kielicha kroplami krwi. Anioł nauczył je modlitwy do Trójcy Świętej i udzielił im Komunii św.
Dzieci już wtedy wiedziały, że ich życie się zmienia, ale najważniejsze wydarzenia miały dopiero nastać. 13 maja 1917 r. dzieci były na należących do rodziny Łucji polach Cova da Iria, niedaleko Fatimy. Łucja miała wówczas 10 lat, Franciszek – 9, a Hiacynta zaledwie 7 lat. Była słoneczna niedziela. Nagle na wschodzie pojawiła się błyskawica. Dzieci rozejrzały się i ujrzały ponad drzewami kobiecą postać w białych szatach, otoczoną silnym światłem. W dłoni trzymała perłowy różaniec. Zanim dzieci zdążyły uciec, Pani powiedziała, że przychodzi z nieba i prosiła, by każdego 13. dnia miesiąca przychodziły w to samo miejsce, aż do października, kiedy to powie im, czego od nich pragnie.
Hiacynta słuchała Pani z Nieba, ale nie odezwała się ani słowem. Franek patrzył, ale nie słyszał ani słowa. Tylko najstarsza Łucja mogła rozmawiać z Maryją. Zapytała więc, czy cała ich trójka pójdzie do nieba, a potem w imieniu dzieci obiecała przyjąć każde cierpienie i pokutę dla nawrócenia grzeszników, i codziennie odmawiać Różaniec w intencji zakończenia trwającej wówczas I wojny światowej.
Piekło nie dla dzieci
Miesiąc później na polach Cova da Iria aż pięćdziesiąt osób czekało wraz z dziećmi na objawienia Matki Bożej. Wtedy to Maryja obiecała Franciszkowi i Hiacyncie, że już niedługo zabierze ich do nieba.
Świadkami trzeciego objawienia, w lipcu 1917 roku, były już cztery tysiące osób – a Maryja prosząc o odmawianie Różańca, powierzyła im tajemnicę przedstawiającą wizję piekła. Łucja opowiadała później: „Pani nasza pokazała nam morze ognia, które wydawało się znajdować w głębi ziemi, widzieliśmy w tym morzu demony i dusze jakby były przeźroczystymi czarami lub brunatnymi żarzącymi się węgielkami w ludzkiej postaci. Unosiły się w pożarze, noszone przez płomienie, które z nich się wydobywały wraz z kłębami dymu. Padały na wszystkie strony, jak iskry w czasie wielkich pożarów. Bez wagi, w stanie nieważkości, wśród wycia bolesnego i rozpaczliwego krzyku. Na ich widok można by ogłupieć i umrzeć ze strachu. Demony miały straszne i obrzydliwe kształty, wstrętnych nieznanych zwierząt. Lecz i one były przejrzyste i czarne. Ten widok trwał tylko chwilę. Dzięki niech będą Matce Najświętszej, która nas przedtem uspokoiła obietnicą, że nas zabierze do nieba. Bo gdyby tak nie było, sądzę, że bylibyśmy umarli z lęku i przerażenia”.
Prawdziwe
Po lipcowych objawieniach dzieci zostały aresztowane przez miejscowego wójta, który grożąc nawet śmiercią, próbował wydobyć z nich treść fatimskiej tajemnicy. Dzieci zniosły upokorzenia i przesłuchania, nie zdradziły tajemnic i modliły się wraz z więźniami – ale ze względu na areszt 13 sierpnia Łucja, Franciszek i Hiacynta nie pojawili się na polach Cova da Iria. Maryja nie zapomniała jednak o nich i przyszła 19 sierpnia, prosząc o modlitwę w intencji zakończenia wojny i nawrócenia grzeszników. Kolejne spotkanie z Maryją miało miejsce 13 września i 13 października, kiedy to wydarzył się cud słońca. Maryja odpowiedziała w ten sposób na prośbę dzieci: miał to być znak prawdziwości objawień.
Mimo październikowego zimna i deszczu na polach Cova da Iria zebrało się już prawie siedemdziesiąt tysięcy ludzi. Srebrzyste słońce, które nie raziło w oczy, zaczęło szybko wirować wokół własnej osi, a od wirującej powierzchni oddzielały się czerwone, niebieskie i zielone blaski oświetlające ziemię. Słońce zaczęło poruszać się zygzakiem, niby w tańcu, wreszcie zatrzymało się i zaczęło jak ognista kula opadać na zgromadzonych. Zjawisko widać było w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. Po dziesięciu minutach wszystko ustało, a dzieci zobaczyły Maryję już nie samą, ale ze św. Józefem i Dzieciątkiem Jezus.
Ofiary
Objawienia przyniosły dzieciom sławę, ale i cierpienie. Nieustannie przychodzili do nich ludzie, z ciekawości lub z prośbą o modlitwę. Wyrywali tym samym dzieci z ich codziennej pracy pastuszków, niszczyli pola rodziców. One same natomiast nieustannie szukały coraz to nowych sposobów umartwień, żeby jak najwięcej móc ofiarować w intencji nawrócenia grzeszników. Często przerastało to ich dziecięce siły, ale nie ustawały w tym heroicznym zmaganiu. W upały dzieci rezygnowały z napojów, swoje jedzenie oddawały ubogim, oplatały swoje ciała pokutnymi powrozami ze sznurka, biczowały nogi wiązkami pokrzyw. A przecież wcześniej nie różniły się od swoich rówieśników...
Hiacynta
Hiacynta była najmłodszym spośród dzieci fatimskich. Urodziła się w 1910 roku. Ruchliwa, bardzo lubiła tańczyć – wystarczyło, żeby ktoś w pobliżu zaczął grać na jakimkolwiek instrumencie. Z czułością zajmowała się wypasanymi zwierzętami, brała na kolana białe baranki, a wieczorem niosła je do domu na rękach, żeby się nie męczyły. Sama charakterem przypominała bardziej upartego osiołka niż słodkiego baranka. Drażliwa, szybko obrażała sie na towarzyszy zabawy i trudno ją było przebłagać. Dopiero objawienia zmieniły dziewczynkę. Podobnie jak starsze dzieci podjęła pokutę i była mistrzynią w wyszukiwaniu nowych sposobów umartwień. Przede wszystkim porzuciła swoje radosne tańczenie. Zamiast słodkich fig i winogron jadła gorzkie żołędzie albo oliwki. Swoje jedzenie oddawała biednym, którzy wiedząc o tym, coraz częściej zaczynali zachodzić drogę trójce małych pokutników. W takie dni bez posiłków mała Hiacynta żywiła się orzeszkami pinii, korzonkami kwiatów, grzybami i owocami – tym, co można było znaleźć na polach rodziców. Nawet wody nie chciała pić – i zdarzyło się, że w portugalskim upale dzieci oddawały swoją wodę wypasanym owieczkom.
Hiacynta, najmłodsza spośród tych, którzy widzieli piekło, była przerażona jego wizją. Choć otrzymała od Maryi obietnicę, że sama będzie w niebie, to robiła, co w jej siłach, żeby jak najmniej ludzi do piekła trafiło. Spontanicznym jej odruchem na wszelkie zło, jakie widziała, stała się modlitwa w intencji grzeszącego: żeby Bóg mu wybaczył, żeby oszczędził mu piekła.
Podczas epidemii hiszpańskiej grypy Hiacynta zachorowała. Grypa przeszła w zapalenie opłucnej. Dziewczynce trzeba było usunąć dwa żebra, a operację ze względu na jej stan serca przeprowadzono bez znieczulenia. Potem musiała znosić źle gojącą się ranę i wielokrotne, bardzo bolesne zmiany opatrunków. Również te cierpienia ofiarowała w intencji nawrócenia grzeszników. Zmarła w samotności, w nocy 20 lutego 1920 roku. Za dziesięć dni miała skończyć 10 lat...
Franciszek
Franciszek Marto był dwa lata starszym bratem małej Hiacynty. W odróżnieniu od siostry był chłopcem spokojnym i cichym. W objawieniach Maryi uderzyło go najbardziej to, że wkrótce umrze. Nie bał się, ale modlił. Modlił się godzinami na różańcu, dziewczynki niejednokrotnie znajdowały go ukrytego w kościele za ołtarzem. Wizja piekła nie zrobiła na nim takiego wrażenia, jak na siostrze: bardziej skupiony był na Bogu, to Jego potęgę dostrzegł w objawieniach i Jemu oddawał cześć. Bolał go ból, jaki ludzie zadają Najświętszemu Sercu Pana Jezusa, jego modlitwa była więc modlitwą bardziej wynagradzającą niż wstawienniczą, jak u Hiacynty. Chciał pocieszyć obrażanego Boga.
Zachorował razem z siostrą w Boże Narodzenie 1918 roku. Nie przestawał modlić się na różańcu. Oddał Łucji pokrwawiony sznur pokutny, żeby nie zobaczyli go rodzice. Choroba trwała długo, stan Franciszka pogorszył się w lutym, a w kwietniu rozpoczęło się umieranie. Chłopiec nie zdążył wcześniej przyjąć Pierwszej Komunii Świętej, więc teraz mógł się wyspowiadać i po raz pierwszy przyjąć Eucharystię. Żegnając się z dziewczynkami, powiedział im tylko: „Do zobaczenia w niebie!”. Zmarł 4 kwietnia 1919 roku – nie miał jeszcze jedenastu lat.
Łucja
O Łucji, najstarszej z trojga widzących Maryję, trudno mówić jako o jednym z „dzieci fatimskich”. Ona jako jedyna nie umarła młodo – dożyła ponad dziewięćdziesięciu lat i świat zapamiętał ją jako starszą siostrę zakonną, w habicie, z dużymi okularami na twarzy.
Łucja urodziła się w 1907 roku. Naturalna, wesoła i żywiołowa doskonale dogadywała się z małą Hiacyntą. Jednocześnie jednak, jako najstarsza z trojga kuzynostwa, była najbardziej zrównoważona, dyskretna i odpowiedzialna. I zapewne właśnie dlatego to jej została powierzona misja przekazywania orędzia Maryi całemu światu i to przez długie lata.
Po śmierci Franciszka i Hiacynty Łucja czuła się opuszczona, oddzielona od tych, z którymi przeżyła największą tajemnicę swego życia. Ale pamiętała też słowa Maryi: „Pozostaniesz na ziemi przez pewien czas. Bóg chce posłużyć się tobą, abym była lepiej znana i bardziej miłowana”.
Ów „pewien czas” trwał ponad osiemdziesiąt lat. Łucja po skończeniu szkoły wstąpiła do Instytutu świętej Doroty, w którym w 1934 roku złożyła śluby wieczyste. W 1948 roku opuściła Instytut św. Doroty, aby wstąpić do Karmelu. Przez lata, przed procesem kanonicznym stwierdzającym ważność objawień, Łucja zobowiązana była do zachowania tajemnicy na ich temat oraz do ukrywania swojej tożsamości. Orędziem fatimskim zdołała zainteresować papieża Piusa XII i papieża Pawła VI, ale dopiero, gdy w Watykanie zasiadł Jan Paweł II Łucja miała powiedzieć: „To jego widzieliśmy, cierpiącego, modlącego się i poświęcającego Rosję Najświętszemu Sercu Maryi w wielkim kościele”.
Do Fatimy wracała kilkakrotnie, aby zidentyfikować miejsce objawień, przy okazji pielgrzymek papieskich, na uroczystość beatyfikacji Hiacynty i Franciszka. Doświadczała również objawień prywatnych. Pod koniec życia cierpiała na bóle reumatyczne i mogła się poruszać tylko na wózku.
„Do zobaczenia w niebie” – mówił kiedyś umierający Franciszek. Spotkali się wszyscy 13 lutego 2005 roku, w Wielki Czwartek: tańcząca Hiacynta, rozmodlony Franciszek i rozważna Łucja.