Na temat gier planszowych i komputerowych dla najmłodszych z psycholog Ewą Ludwiczyńską, dyrektorką „DUMEL Junior, Centrum Wiedzy i Umiejętności dla Dzieci”, mamą Marysi (6 lat) i Jasia (5 lat), rozmawia Magdalena Woźniak
Na sklepowych półkach leży mnóstwo rozmaitych gier. Czym mamy się kierować, by wybrać tę najodpowiedniejszą dla naszego dziecka?
- Dużym problemem jest to, że gry są najczęściej zapakowane i nie możemy
zajrzeć do pudełka. Prawda jest jednak taka, że nie ma uniwersalnych zabawek. Jest to sprawa indywidualna, zależna od indywidualnych możliwości każdego dziecka. Jeżeli na przykład mamy dziecko nadpobudliwe psychoruchowo, które ma problemy z koncentracją uwagi, to czasem gra skierowana do młodszych dzieci będzie trudna nawet dla sześciolatka.
Kolejną ważną rzeczą jest to, żeby wyzbyć się przekonania: czym droższa gra, tym atrakcyjniejsza. Z własnego doświadczenia wiem, że czasem gra kupiona za grosze w hipermarkecie może okazać się ciekawsza niż ta z tzw. wyższej półki. Ważne, by patrzeć, co dana gra może dziecku dać, a nie w jak pięknej jest oprawie. To tak naprawdę my uczymy dzieci postrzegania i to od nas zależy, czy dziecko uzna daną grę za fascynującą.
Obecnie dużym problemem jest znalezienie czasu dla dziecka. Najchętniej dalibyśmy dziecku zabawkę, aby samo się nią bawiło i byśmy mieli spokój i chwilę dla siebie. Jednak tak nie jest, że nasza pociecha sama zorganizuje sobie czas. Czasem wystarczy papier, kartka i ołówek, czyli gra w „kółko i krzyżyk”, by dziecko było szczęśliwe. Nasz poświęcony czas i uwaga skierowana na dziecko są cenniejsze niż drogie zabawki.
Czy warto brać pod uwagę informacje zamieszczane na pudełkach dotyczące wieku gracza?
- Przede wszystkim trzeba mieć wyczucie i zastanowić się, z czym nasze dziecko sobie poradzi. Dużym błędem rodziców jest sztywne kierowanie się zasadami gry i instrukcją zawartą na opakowaniu. Ja jestem zwolennikiem modyfikacji i dostosowywania reguł odpowiednio do wieku i możliwości naszego dziecka. Na przykład najpierw można zacząć od nauczenia dziecka poruszania się pionkiem po planszy. W pierwszej fazie przejście całej planszy okaże się dla niego sukcesem. W miarę jak dziecko będzie poznawało zasady gry można ją utrudniać, dodawać kolejne elementy, aż w końcu dziecko zacznie w pełni rozumieć zasady.
Czy nowe technologie kuszące maluchy symulatorami gier komputerowych i konsolami są w stanie zastąpić gry planszowe?
- Nie jestem przeciwnikiem edukacyjnych gier komputerowych, gdyż są często tak stworzone, by uczyć lub też zachęcać do rodzinnego spędzania czasu. Są one niekiedy lepsze niż bierne oglądanie telewizji, ponieważ skłaniają do logicznego myślenia. Niemniej jest to tylko komputer. Wzrok dziecka skierowany jest na monitor, czyli skupiony w jednym punkcie. W grach planszowych jest zupełnie inaczej. Przede wszystkim jest kontakt z drugą osobą, wykorzystywana jest także mowa ciała. Podczas patrzenia w ekran układ nerwowy dziecka jest cały czas pobudzony, czyli pozostaje w stanie ciągłego stresu. Sytuacja zmienia się w przypadku gier planszowych, które mają jasny początek, środek i koniec. Działanie tu jest bardziej harmonijne i łatwiejsze do przerwania.
Jak jednak zachęcić dziecko, by bawiło się na dywanie zamiast chwytać za joystick?
- Jestem zwolennikiem utworzenia obowiązujących w domu zasad. Co więcej, kodeks taki powinien być przestrzegany przez wszystkich członków rodziny - zarówno dorosłych, jak i dzieci. Gdy ustanawiamy regułę, iż gra na komputerze jest możliwa tylko o konkretnej godzinie raz w tygodniu, to trzymamy się tego. W momencie gdy dziecko namawia nas na granie w inny dzień, odmawiamy mu, ale koniecznie podając uzasadnienie. Nie musi to być skomplikowane wyjaśnienie, ale proste. Dajmy mu w takim momencie alternatywę w postaci właśnie gier planszowych. Co więcej, sprawmy, by to dziecko nas zapraszało do gry. Przychodząc z pracy, zaplanujmy wspólny czas. Ustalmy na przykład, że mama robi obiad, a w tym czasie syn czy córka szykuje pionki i planszę. Ważne są komunikaty niewerbalne, które stanowią 80-90 proc. zrozumienia przekazu. Jeśli więc sami damy przykład dziecku i pokażemy, że taka forma rozrywki może być ciekawa to ono będzie chciało nas naśladować.
Ponadto pokażmy pociechom, że mogą sięgnąć po swoją ulubioną grę w każdym momencie. Włóżmy ją gdzieś nisko do szuflady, by w każdej chwili mogli ją wyciągnąć, gdy na przykład zechcą zagrać z rodzeństwem.
Niektórzy twierdzą, że powinno się świadomie dawać dziecku wygrywać. Gdzie w tym momencie jest aspekt wychowawczy?
- Gra powinna być przede wszystkim uczciwa. Przypomnę tu kwestię modyfikacji gier i dostosowania jej zasad do wieku. Lepiej, aby zasady były trochę łatwiejsze niż za trudne, tak aby wszyscy mieli równe szanse. Dziecko powinno samo mieć możliwość wygrać uczciwie z rodzicem, ale też musi nauczyć się, że nie zawsze będzie zwyciężać. Ważne, by dziecko nauczyło się dzięki temu, że druga osoba nie jest przeciwnikiem, ale partnerem zabawy. To jest też dobry moment na wytłumaczenie dziecku, co znaczy przegrywać.
Emocje dziecka związane z wygraną lub porażką mogą być różne, dziecko może być smutne, może się złościć i wyrażać to w różny sposób. Mamy cztery podstawowe emocje, do których każdy człowiek ma prawo: złość, smutek, lęk i radość. Ważną kwestią jest to, byśmy nauczyli nasze dziecko wyrażania emocji w sposób nie czyniący nikomu krzywdy.
Dziecko ma prawo się złościć, a my chcielibyśmy, by zawsze było uśmiechnięte. Gdy tylko tupnie nogą, bo mu nie wyszło, bo przegrało, nie krzyczmy „nie złość się!”, tylko powiedzmy, że następnym razem się uda.
Można wnioskować, że i rodzice podczas gry mogą się czegoś nauczyć…
- To naprawdę świetna zabawa. Zresztą większość z nas również ma wspomnienia z dzieciństwa, które związane są właśnie z grami. Czasem nawet rodzice się bardziej ekscytują niż dzieci, a takie zaangażowanie scala rodzinne więzi.