Logo Przewdonik Katolicki

Mój Kościół połamany

Monika Białkowska
Fot.

Wyobraź sobie, że odcinają ci jeden palec. Potem drugi. Potem kroją cię dalej, na prawie 300 części. Boli? Tak samo boleć nas powinno podzielone ciało Chrystusa Kościół.

Fot. Robert Woźniak

Prośba o napisanie artykułu o Tygodniu Modlitw o Jedność Chrześcijan zastała mnie w Brukseli, na Europejskim Spotkaniu Młodych. W pierwszym odruchu pomyślałam, że temat jedności chrześcijan mało mnie dotyczy. Na terenie Wielkopolski trudno budować relacje z chrześcijanami innych wyznań – bo ich nie ma lub zdarzają się sporadycznie. Modlitwy o jedność chrześcijan, jeśli się odbywają, to zwykle w powszednich, parafialnych, zamkniętych gronach. Prywatnych relacji ani z protestantami, ani z prawosławnymi nie mam. Podejmując wyzwanie pisania zakładałam więc, że przyjdzie mi teoretyzować.

Widać jednak, że Pan Bóg dba o czytelników „Przewodnika”, bo postanowił ubarwić ten tekst, mnie samą skazując na adekwatne do tematu doświadczenie.

 

Pseudoekumeniczne doświadczenie

Spotkania Taizé, z założenia ekumeniczne, opierają się głównie na modlitwie kanonami, i tak właśnie było przez kolejne dni w Brukseli. W noworoczny poranek, uświadomieni przez miejscowych co do godziny odprawiania w parafii Mszy św., ruszyliśmy do kościoła. Przyznaję, ruszyłam odrobinę zbyt późno, więc kiedy weszłam do środka, wszystkie miejsca były już zajęte. Przysiadłam więc w bocznej nawie na schodach – i czekałam na rozpoczęcie Eucharystii. Grupa młodych śpiewała kanon za kanonem. Między kanonami różne głosy wtrącały pojedyncze zdania modlitwy w różnych językach. I choć upływały kolejne minuty, nie czułam niepokoju – ot, skoro to spotkanie Taizé, widocznie postanowiono przed Mszą odprawić poranną modlitwę, jak każdego dnia.

Pierwszy znak zapytania pojawił się w mojej głowie, gdy w prezbiterium mignęło mi coś różowego. Wstałam zobaczyć, cóż to takiego. Różowe okazało się być bujną fryzurą kobiety w albie i koloratce. Obok krzątała się druga kobieta, ciut mniej ekscentryczna. Pomiędzy nimi ksiądz wyciągał ręce nad kielichem w geście konsekracji. Za chwilę cała trójka wyszła do zebranych w kościele ludzi, żeby udzielać Komunii św.

Język flamandzki językiem flamandzkim, ale jeśli człowiek uczestniczy we Mszy św. od zgoła trzydziestu lat, to rozpozna ją nawet wtedy, jeśli odprawiać ją będzie ksiądz z Korei. I nie ma możliwości, żeby aż do samej Komunii św. nie zorientować się, że to Eucharystia – nawet siedząc za filarem.

Różowowłosa kobieta - ksiądz ponoć była anglikanką. Ksiądz wyciągający dłonie nad kielichem – miejscowy, katolicki. Ryt – raczej żaden, ustalony przed wyjściem z zakrystii: nie przypominał niczego, co gorączkowo przeglądałam po powrocie do domu. Żadnego dialogu celebransa (celebranski?) z wiernymi, modlitwy eucharystycznej, rolę główną grali gitarzyści, z ołtarza z rzadka padało tylko pojedyncze słowo.

Idea szczytna: noworoczne nabożeństwo. Tyle że ludzkie, na własną rękę. Tyle że to pseudoekumenizm, poświęcający prawdę na ołtarzu chwilowego złudzenia wspólnoty. Ile to warte? Cisną się na usta pytania: dlaczego wspólna Komunia, dlaczego nikt prócz Polaków i Włochów już się temu nie dziwił, dlaczego nawet pobożna polska młodzież po owym dziwnym nabożeństwie poczuła się zwolniona ze świątecznego obowiązku Mszy św., choć dotarcie na nią nie było żadnym problem? Ile wiemy o ekumenizmie i jego granicach?

Obudził się we mnie teolog, a Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan przestał być teorią. Nazbierało się spraw do wyjaśnienia.

 

Sprawa pierwsza. Poszarpane ciało Jezusa

Ludzie Wschodu czytali Platona, mówili po grecku i byli mistykami. Ludzie Zachodu czytali Arystotelesa, mówili po łacinie i byli prawnikami. Kiedy głoszono im Chrystusa – przyjęli tę naukę, ale nie przestali być sobą. Mieli swoje herezje i swoich Ojców Kościoła: Zachód - Augustyna i Grzegorza Wielkiego, Wschód - Bazylego i Grzegorza z Nazjanzu. Byli jednym Kościołem, ale coraz dalej było z Rzymu do Konstantynopola. Na wzajemnie niezrozumienie nałożył się konflikt o „mały” szczegół w wyznaniu wiary. W 1054 r. papież Leon IX obłożył ekskomuniką patriarchę Konstantynopola, ten odpowiedział tym samym – i tak na Ciele Chrystusa pojawiło się pierwsze pęknięcie: na Kościół Rzymskokatolicki i Kościół Prawosławny.

Legenda głosi, że niecałe 500 lat później, w 1517 r. Marcin Luter przybił na drzwiach kościoła w Wittenberdze 95 tez, kwestionujących praktyki Kościoła katolickiego. W legendzie tej z prawdą mija się jedynie malowniczy obraz przybijania – drzwi w rzeczywistości były metalowe. Sam Luter zaś nie zdawał sobie sprawy, że wystąpieniem i późniejszą obroną swych tez przyczyni się do kolejnego rozłamu Kościoła. Rozłam ten nastąpił ostatecznie w 1530 r., poprzez ogłoszenie Augsburskiego Wyznania Wiary. Mistyczne Ciało Chrystusa pękło po raz kolejny: pojawił się protestantyzm.

Pojawienie się protestantyzmu wywołało falę kolejnych podziałów: na baptystów i metodystów, kalwinów i prezbiterian, adwentystów i zielonoświątkowców. Dziś Światowa Rada Kościołów skupia aż 286 Kościołów i wyznań chrześcijańskich. 286 połamanych części Ciała Chrystusa. Trudno nie czuć bólu...

 

Sprawa druga. Ekumenizm sam w sobie

Podzielone chrześcijaństwo bywa częściej zgorszeniem niż świadectwem. Zwłaszcza na misjach widoczne stawało się, że podział osłabia wiarygodność Kościoła. Po raz pierwszy modlić się o jedność zaczął szkocki ruch zielonoświątkowy, już w 1740 r. Dwieście lat później, w 1964 r. możliwa stała się wspólna modlitwa patriarchów Wschodu i Zachodu: w Jerozolimie Athenagoras I i Paweł VI odmówili wspólnie Jezusową modlitwę „Aby byli jedno”.

Dziś ekumenizm rozumiany jako zaangażowanie na rzecz jedności chrześcijan stał się chlebem powszednim i nikomu nie grozi kościelna kara za odwiedzenie świątyni innego wyznania. W 2000 r. podpisana została deklaracja o wzajemnym uznawaniu sakramentu chrztu. W 2001 r. otrzymaliśmy ekumeniczny przekład Nowego Testamentu. Co roku przeżywamy Tydzień Modlitw o Jedność. Czego więc trzeba więcej, skoro idziemy w dobrym kierunku?

 

Sprawa trzecia. Najważniejsza

Można by wykrzyknąć: niech żyje ekumenizm! – i z pieśnią radości na ustach, trzymając się za ręce, głosić światu jednego Jezusa, w którego wszyscy przecież wierzymy. Można by – gdyby nie Eucharystia.

Protestanci widzą w niej środek do osiągnięcia jedności – ale dla Kościoła katolickiego, co mocno podkreślał Jan Paweł II w encyklice „Ecclesia de Eucharistia”, jak również dla Kościoła prawosławnego, Eucharystia jest celem ekumenizmu, a nie jego instrumentem. Nie może być wspólnej Eucharystii bez wspólnej wiary.

Problem z Eucharystią uświadamia nam, jak mylne jest wyobrażenie jedności chrześcijaństwa jako sprawy bliskiej; jak bardzo przecenia się wspólne ustalenia, nie zauważając różnic, które nie tylko trwają, ale i narastają. Taką nową przeszkodą na drodze jedności stało się na przykład udzielanie święceń kapłańskim kobietom w Kościele anglikańskim. Stałym problem, nadal trudnym do rozwiązania, jest różne pojmowanie obecności Chrystusa w Eucharystii.

 

Sprawa czwarta. Mogę iść do Komunii?

Nie mamy jednej Eucharystii dla wszystkich wierzących w Chrystusa – i to jest rana Kościoła, która boli najbardziej. Droga do jej wyleczenia jest długa – na razie pozostaje nam, w dodatku obwarowana licznymi warunkami, tzw. interkomunia.

Interkomunią nazywa się uczestnictwo w Eucharystii innego Kościoła niż własny. Katolicy mogą, gdy zachodzi taka konieczność i gdy nie mogą dotrzeć do szafarza katolickiego, otrzymać sakrament pokuty, namaszczenia chorych i Eucharystii od szafarza Kościoła prawosławnego. W praktyce zasada ta stosowana jest jedynie w odniesieniu do Syryjskiego Kościoła Prawosławnego – inni członkowie rodziny Kościoła prawosławnego zezwalają na udzielenie Komunii św. katolikom jedynie w nagłym wypadku, np. niebezpieczeństwie śmierci.

Inaczej rzecz ma się w kwestii Kościołów protestanckich: choć zgadzają się one na udzielanie Komunii św. każdej osobie ochrzczonej, katolikom nie wolno jest jej przyjmować tam, gdzie nie ma ważnych święceń kapłańskich. Nie wolno również zastępować niedzielnej Mszy św. nabożeństwami ekumenicznymi.

W Kościele katolickim można udzielać sakramentów członkom Kościołów wschodnich, którzy sami o to proszą. Nie zezwala się natomiast na wspólną Komunię św. członkom innych niż Wschodnie Kościołów – poza niebezpieczeństwem śmierci (pod warunkiem wyznania wiary w katolickie rozumienie Eucharystii) lub w wypadku innej konieczności, zawsze za zgodą biskupa miejsca.

 

Sprawa piąta. Kim jest ta pani przy ołtarzu?

Ostatnim wreszcie problem do wyjaśnienia jest tzw. intercelebracja, czyli wspólne sprawowanie liturgii. Trzeba wyraźnie podkreślić, że nie chodzi tu o zwykłą obecność przedstawiciela innego Kościoła, ale o wspólne przewodniczenie jednej liturgii przez członków różnych wyznań. Na obecnym etapie dialogu ekumenicznego, z perspektywy Kościoła katolickiego, intercelebracja taka nie jest możliwa pod żadnymi warunkami.

W maju 2003 r. w Trewirze, z okazji Ekumenicznego Dnia Kościołów Gotthold Hasenhüttl - ksiądz katolicki i profesor teologii, odprawił połączone z interkomunią nabożeństwo dla protestantów i katolików. Konsekwencją tego stała się nałożona na niego suspensa: biskup Reinhard Marx odebrał mu prawo nauczania w imieniu Kościoła i zakazał celebrowania Eucharystii. Przykład ten pokazuje, jak trudną sprawą jest dążenie do jedności – jak łatwo wpaść w pułapkę łatwego entuzjazmu, zapominając o wierności temu, co stanowi nie dodatek, ale sedno wiary.

Co zatem robić? Jak działać? Tajemnica być może tkwi w tym, że ekumenizm trzeba uprawiać tak, jak wg Balthasara uprawiać należy każdą teologię: na kolanach. Jezus wszak nie prosił z krzyża Apostołów, żeby się szanowali i nie brali za łby, ale modlił się do Ojca: „Spraw, aby byli jedno”. Módlmy się z Nim razem. Jedność, jeśli przyjdzie, będzie dziełem Boga. Nie naszym.

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki