Znamy je na pamięć. To pierwsze obrazy, na których zatrzymywaliśmy wzrok, będąc jeszcze dziećmi. Na nich uczyliśmy się czytać i liczyć. Do czternastu, czasem do piętnastu. Do dziś, kiedy przychodzi nam wymienić kolejno stacje, przypominamy sobie własny kościół i odtwarzamy z pamięci to, na co patrzyliśmy tyle razy. Nasze Drogi Krzyżowe.
Najstarsze
Kiedy wejdziemy do strzeleńskiego kościoła św. Prokopa, możemy początkowo nie zwrócić uwagi na stare, drewniane tablice, wiszące w prezbiterium. Zachowały się tylko cztery, spękane, mocno dotknięte zębem czasu. Ich płaskorzeźba stała się prawie nieczytelna, doły są pokruszone. Nie ma ani śladu po dawnych polichromiach. Uważny obserwator odczyta jednak ich treść: „Niesienie krzyża”, „Upadek”, „Ukrzyżowanie” i „Zdjęcie z krzyża”. Rzeźbione w lipowym drewnie, proste w rysunku, oszczędne w liczbie postaci. Kiedyś wisiały w murze klasztornego cmentarza, w specjalnie dla nich przygotowanych wnękach. Warunki atmosferyczne i bliskość ziemi sprawiły, że niewiele zostało z ich dawnej świetności. Dziś, pieczołowicie przechowywane i konserwowane, częściej może stają się obiektem zainteresowań naukowców niż motywem modlitwy wiernych. A one właśnie są świadkami historii – stacje te specjaliści datują na około roku 1531 – co oznacza, że w Strzelnie zachowały się fragmenty najstarszej polskiej Drogi Krzyżowej.
Stacja „Wzięcie krzyża”, Mogilno
Najwierniejsze
Historia pakoskiej Kalwarii zaczęła się od pasji dwóch osób. Pierwszą był ks. Kęsicki, który dostrzegł podobieństwo okolic Pakości i Jerozolimy i sporządził plan Kalwarii; drugą – hrabia Działyński, który po odbyciu pielgrzymki do Ziemi Świętej chciał odtworzyć Jerozolimę na swoich ziemiach i w związku z tym wydzielił ze swoich gruntów potrzebne na to miejsce. Obaj dbali, by wszystko co do metra zgadzało się z topografią Świętego Miasta. Zburzono nawet postawioną wcześniej kaplicę Wniebowstąpienia, bo stała za blisko planowanego Ogrójca. Pierwsze nabożeństwo Drogi Krzyżowej odprawiono na pakoskich dróżkach w 1628 roku: w miejscu późniejszych kaplic stały prowizoryczne krzyże i malowane na kartonach obrazy.
Dziś pakoska Kalwaria to wciąż wierny obraz Jerozolimy czasów Chrystusa – mówi pan Zbigniew Wojciechowski, przewodnik po Pakości. – Nawet w Kalwarii Zebrzydowskiej nie zgadzają się tak dokładnie odległości, nie ma tam też Rynku Jerozolimskiego.
Pytany o najciekawsze kaplice, pan Zbigniew prowadzi do „Kajfasza”. – Na zewnątrz wszyscy fotografują – opowiada – ale wewnątrz to nikt nie robił zdjęć od wojny. A przecież tu jest też więzienie: ciężka krata i rzeźba pojmanego Jezusa. Kiedyś Jezus był skuty srebrnym łańcuchem, ale łańcuch ktoś ukradł. Przed wojną jakiś chuligan ułamał figurze prawą dłoń. A kiedy poszedł na wojnę, i szli przez las, to jedyny odłamek, który się tam zawieruszył, trafił właśnie w niego i urwał mu prawą rękę. Ludzie we wsi go znali, to pamiętają – snuje swoją opowieść pan Zbigniew. – I niby taka zwykła pusta kaplica, nic tu nie ma – a jednak jakoś działa...
Nie jest już w Pakości tak, jak przed laty, kiedy na rok jubileuszowy 300-lecia Kalwarii zjechało 20 tysięcy pielgrzymów, a w konfesjonałach spowiadało 150 księży. Może warto więc przypomnieć sobie o niej w Wielki Czwartek, żeby o godzinie 20 przejść z Jezusem drogę od Judasza do więzienia? A potem o trzeciej w nocy, jeszcze przed wielkopiątkowym świtem, iść z Nim z więzienia na Drogę Krzyża? To niepowtarzalna Droga, odczuwana już nie tylko w sercu, ale i w chłodzie nocy, w kilometrach, które są do przejścia – jak dwa tysiące lat temu w Jerozolimie.
Figura Jezusa Pojmanego, Pakość
Czyniące nas świadkami
Kiedy w 1981 roku erygowano parafię bł. Jolenty w Gnieźnie, jej proboszcz musiał planować wszystko od podstaw. Kościół miał być piękny i spójny, tak by nic nie rozpraszało modlitwy. Dlatego myśląc o malowaniu obrazów, ks. Ryszard Balik zwracał się tylko do wybranych artystów, powierzając im całość prac. O namalowanie Drogi Krzyżowej poprosił krakowskiego twórcę z Akademii Sztuk Pięknych. Zbyszko Sałaj usłyszał najważniejszą wskazówkę: Droga Krzyżowa musi być taka, by człowiek stając przed nią nie miał wątpliwości, którą stację dane mu jest przeżywać. Powstały więc dużych rozmiarów bardzo realistyczne obrazy, które zawieszone między filarami zamykają przestrzeń świątyni i jednocześnie niejako „wciągają” wiernych w przedstawiane wydarzenie. Dosłowność, unikanie zbytnich symboli sprawiają, że przeżywając nabożeństwo Drogi Krzyżowej w kościele bł. Jolenty, zostajemy jednocześnie postawieni na niej jako uczestnicy i bezpośredni świadkowie zdarzeń. Nie możemy uciec przed rzeczywistością, która staje tuż przed naszymi oczami.
Zanurzone w codzienności
Kalwaria mogileńska to zwykła droga przez wieś. Tak przynajmniej wygląda na pierwszy rzut oka. W 2000 roku proboszcz parafii św. Jana, ks. Andrzej Panasiuk, postanowił wybudować w małym lesie za miastem kapliczkę Jezusa Frasobliwego. Szybko okazało się, że Frasobliwy przyciąga ludzi w miejsce wcześniej zapomniane, że przychodzą tam się modlić, niektórzy nawet twierdzą, że prośby tam zanoszone są wysłuchiwane, że dzieją się cuda. Wtedy pojawił się pomysł zagospodarowania drogi do Jezusa Frasobliwego. Nie było miejsca na wielkie kaplice, zresztą nie pasowałyby do małego, rzeźbionego w lipowym drewnie Jezusa. Miejscowy artysta Stanisław Panfil podjął się wykonania rzeźb, które stałyby się stacjami Drogi Krzyżowej. W fundację włączyło się całe miasto: prawnicy, dzieci pierwszokomunijne, matki, służba zdrowia, nauczyciele. Dwa lata później cała Droga Krzyżowa była już gotowa. Wokół niej wciąż toczy się zwykłe życie. Drogą jeżdżą samochody okolicznych mieszkańców i rowery tych, którzy jadą na chwilę do Frasobliwego. Ludzie budują nowe domy, wprowadzają się do nich. Pytani o adres odpowiadają po prostu: na Kalwarii, przy stacji VII. I nie wiadomo, gdzie kończą się ludzkie drogi, a zaczynają Drogi Krzyżowe. Pewnie dlatego, że to wciąż to samo. I każde nasze drogi prędzej czy później poprowadzą nas na naszą własną Kalwarię, przez którą musimy przejść, by spotkać Jezusa Zmartwychwstałego.