Siedem gorszych demonów
Łukasz Kaźmierczak
Z abp. Jabulani Nxumalo, wiceprzewodniczącym Konferencji Episkopatu Republiki Południowej Afryki, rozmawia Łukasz Kaźmierczak
Proszę wybaczyć skojarzenie, ale pierwsza rzecz, jaka przychodzi mi do głowy, kiedy słyszę o RPA, to apartheid...
To zupełnie naturalna reakcja, ale nie jesteśmy jedynym krajem, który dźwiga brzemię swojej przeszłości. Tak się dzieje przecież także...
Z abp. Jabulani Nxumalo, wiceprzewodniczącym Konferencji Episkopatu Republiki Południowej Afryki, rozmawia Łukasz Kaźmierczak
Proszę wybaczyć skojarzenie, ale pierwsza rzecz, jaka przychodzi mi do głowy, kiedy słyszę o RPA, to apartheid...
– To zupełnie naturalna reakcja, ale nie jesteśmy jedynym krajem, który dźwiga brzemię swojej przeszłości. Tak się dzieje przecież także na Starym Kontynencie. Zresztą gdyby porównać apartheid i np. system komunistyczny w Polsce, to z łatwością odnajdziemy wiele podobieństw łączących oba systemy.
W RPA również mieliśmy policyjny reżim, którego fundamentami były instytucje wzorowane na rosyjskim KGB, a wydatki na środki bezpieczeństwa, wojsko i policję stanowiły największą część budżetu państwa.
Cechą szczególną apartheidu było oczywiście dzielenie ras, a jednocześnie silnie zakodowany lęk przed komunizmem. Paradoksalnie więc ów system pretendował do obrony chrześcijańskich wartości. Jednak broniąc tych wartości, używał tych samych metod co komuniści.
Segregacja rasowa w imię obrony chrześcijaństwa? To chyba jakiś żart?
– Apartheid ustawiał pewną etiologię rasizmu. W tym systemie rasa stała się więc wartością samą w sobie. Ideologię pod jego budowę stworzyli teologowie kalwińscy, dominujący wśród afrykanerów pochodzenia holenderskiego, czyli białych potomków Burów. Ta grupa od 1948 roku sprawowała władzę i posiadała największe wpływy w południowej Afryce. To była taka specyficznie pojmowana teologia w wydaniu południowoafrykańskim, zakładająca np. dzielenie zgromadzeń liturgicznych według ras. Biali i czarni modlili się zatem oddzielnie. Wielu prostych ludzi było wręcz przekonanych, że to jest coś naturalnego, coś Bożego. I do dziś mimo tych wszystkich zmian wielu kalwinistów nadal ma trudności ze wspólną modlitwą.
Wrogami apartheidu byli jednak nie tylko czarnoskórzy mieszkańcy południowej Afryki. Na celowniku znalazły się także anglojęzyczne Kościoły protestanckie, uważane przez kalwinów za zbyt liberalne, przede wszystkim pod względem społeczno-politycznym. Jeszcze gorzej traktowano Kościół katolicki, który postrzegano niemal jako takie samo zagrożenie, co komunizm. Mówiono wręcz o „rzymskim niebezpieczeństwie”.
To był dla nas wielki problem, bo Kościół katolicki w południowej Afryce opierał się na misjonarzach. Władze zaczęły im jednak blokować pozwolenia na przyjazd do RPA. Tych zaś, którzy angażowali się w sprawy społeczne, wyrzucano z kraju. Wszyscy księża bez wyjątku byli także poddawani nieustannej inwigilacji ze strony tajnej policji.
Na szczęście to już przeszłość. Apartheid został zniesiony, ale blizny po nim chyba pozostały?
– Jeden z południowoafrykańskich dziennikarzy powiedział kiedyś z ironią, że w ciągu jednej nocy wszystko zmieniło się tak bardzo, że nie znajduje w RPA ani jednego rasisty. Tyle tylko, że sama zmiana konstytucji i prawa nie powoduje natychmiastowej metamorfozy ludzi i ich przekonań. Proces zabliźniania ran musi być z natury rzeczy długotrwały.
W naszym kraju ustanowiliśmy w tym celu Komisję Prawdy i Pojednania, której przewodniczącym został, zasłużony w walce z apartheidem, anglikański biskup Desmond Tutu. Przed tą komisją stawali ludzie, którzy zabijali, torturowali, podkładali bomby jako funkcjonariusze działający „na rozkaz” reżimu. I tylko wobec takich nie stosowano sankcji kryminalnych. Warunkiem było jednak dokonanie przez nich niejako publicznej „spowiedzi” z własnych grzechów, wyjaśnienie szczegółów dokonanych mordów, wskazanie miejsc pochówku ofiar itp. Ci zaś, którzy nie chcieli stanąć przed Komisją Prawdy i Pojednania, byli poddawani rozprawom sądowym z wszelkimi konsekwencjami karnymi. Celem komisji było bowiem stworzenie takiej sytuacji, w której dawne ofiary apartheidu mogłyby usłyszeć wyznanie win i ewentualną prośbę o wybaczenie. To był jakiś tam sposób na doprowadzenie do pojednania.
Wyznanie winy jako rodzaj kary samej w sobie? Niezła myśl...
– Ludzie mówili: nam nie chodzi o sankcje czy o karanie, bo naszemu dziecku to i tak już nie przywróci życia. Powiedz raczej, że zabiłeś, z czyjego rozkazu i czy tak naprawdę żałujesz swojego czynu.
I choć ten cały proces prawdy i pojednania był częstokroć ostro krytykowany, to jednak w konsekwencji doprowadził do pokoju w naszym kraju.
Czy więc dziś, 10 lat po upadku apartheidu, można już mówić o jednym narodzie Południowoafrykańczyków?
– Na to chyba jeszcze za wcześnie. Ale co ciekawe, afrykanerzy zostali w kraju, a wyjechali anglojęzyczni biali, którzy byli krytykami poprzedniego reżimu. Dziś RPA jest otwartym krajem, do którego przyjeżdżają co roku setki tysięcy turystów i inwestorów. Wielu biznesmenów obawiało się zmiany systemu. Dziś mówią, że dla biznesu nigdy nie było tak dobrze, jak obecnie. Dorobiliśmy się nawet bardzo bogatej średniej klasy ludzi czarnych. Cały czas jednak problemem pozostaje podział bogactwa. Bogaci bogacą się coraz bardziej, ubodzy sukcesywnie biednieją.
No tak, to dosyć typowe zjawisko – padł reżim i zaczęły się nowe problemy...
– Przychodzą mi tutaj na myśl słowa Jezusa: wyrzuciłeś demona i dom jest ładnie posprzątany, ale diabeł bierze siedmiu jeszcze gorszych demonów i powraca...
W RPA daje się dziś zauważyć powszechny kryzys wartości i postępującą degenerację moralną. Nasza obecna konstytucja podkreśla mocno prawa człowieka, a jednocześnie pozwala na bardzo liberalne, niemal libertyńskie prawo. W obecnej oligarchii rządowej jest silna grupa komunistów, wojujących ateistów, posiadających duże wpływy. To oni lansują program ateizacji, w który wpisują się aborcja, legalne związki homoseksualne, podważanie autorytetu rodziny. Mówi się niemal wyłącznie o prawach. O obowiązkach prawie nic. W tej materii nastąpiło wyraźne zaburzenie równowagi i za bardzo nie wiadomo, co z tym zrobić.
Ale chyba największym problemem pozostaje jednak AIDS. Odsetek zachorowań na tę chorobę należy w RPA do najwyższych na świecie...
– Kiedy w połowie lat 80. ogłoszono istnienie AIDS, w południowej Afryce w ogóle o tym nie wspominano. U nas tego nie mamy, ten problem nas nie dotyczy – mówiono. Kiedy więc w końcu rozpoczęto kampanię edukacyjną, reakcja była negatywna, ludzie myśleli, że rząd żartuje. I choć w tej chwili państwo inwestuje bardzo dużo pieniędzy w uświadamianie, w rozmaite kampanie przeciwko AIDS, to każdego miesiąca umierają na tę chorobę tysiące ludzi. Mówimy o ogromnych liczbach. Najbardziej zagrożone AIDS jest dziś pokolenie
w wieku od 15 do 35 lat. To jest grupa, która praktycznie wymiera, która w końcu zniknie. Powstanie więc wielka przerwa, pokoleniowa przepaść.
Wielkim problemem jest także powszechne piętnowanie ludzi chorych na AIDS. Nosiciele boją się więc o tym mówić, co ma oczywiście swoje tragiczne konsekwencje w postaci stale powiększającego się łańcuszka zarażonych.
Pośrednimi ofiarami AIDS są też dzieci. W RPA jest dziś ponad milion sierot...
– Rodzice umierają, zostają dzieci... Wiele z nich nie jest jednak zarażonych wirusem, część posiada rodziny, ale nie ma już w nich starszych osób. Istnieją domy, które są zamieszkane i zarządzane wyłącznie przez dzieci, gdzie starsze zajmują się z konieczności młodszymi.
I właśnie wychowanie młodzieży, ukierunkowywanie na podstawowe wartości moralne oraz rzucanie wyzwań rządowi, jeśli chodzi o pomoc i zabezpieczenie materialne dzieci, sierot oraz chorych na AIDS, to oprócz stałej potrzeby ewangelizacji, największe wyzwania, jakie stoją dziś przed Kościołem katolickim w południowej Afryce. I choć katolików jest w RPA jedynie 10 proc., to jesteśmy w tej chwili największą organizacją, która zajmuje się sprawami społecznymi w naszym kraju.