Zapowiadany, długo oczekiwany film Philipa Gröninga nie zawiódł. To było trudne, ale frapujące kino.
Przychodząc na „Wielką ciszę” publiczność bierze udział w kilku równoległych, interesujących „eksperymentach i odkryciach”.
Pierwszy fenomen; do sal kinowych od pewnego czasu triumfalnie powracają filmy dokumentalne. Jako dokument, obraz wypełnionego modlitwą i pracą życia kartuzów, zasługuje na uznanie, choć siłą rzeczy stanowi dla widza wyzwanie interpretacyjne. Wielu odbiorców pewnie podświadomie czeka na słowo, na „wykład” o duchowej roli zakonów kontemplacyjnych. W filmie słów takich nie słyszymy – kartuzi mówią niewiele, co nie znaczy, że milczą całkowicie. Głównie przemawia jednak obraz. Nie ma świadectw zakonników, są za to niuanse dla potrafiących patrzeć – zdradzające wewnętrzny spokój twarze, harmonia i ład, łączność człowieka z naturą… Czy jesteśmy wciąż wrażliwi na takie bodźce? Odpowiedź znajdziemy w kinie. Warto się sprawdzić.
Po drugie – mamy dowód, iż obrazy trudne mogą wciąż liczyć na widza. Także w naszym regionie, diecezji. Przez trzy pierwsze dni film obejrzało w „Adrii” blisko tysiąc widzów! To bardzo dobra frekwencja, porównywalna z kinem najzupełniej komercyjnym. Istnieje w diecezji krąg osób gotowych własnym zapałem wesprzeć niełatwe, kulturalne przedsięwzięcie. Trzeba dostrzegać i szanować ten bezcenny kapitał!
Po trzecie wreszcie – wiara wciąż pozostaje tematem dla kinematografii ważnym. Bardzo ważnym.
Czy film był w stanie ukazać całą głębię i intensywność życia kontemplacyjnego? Do końca nie mógł tego uczynić, nawet jako dokumentalny obraz. Pozostawił jednak każdemu cenne wskazówki, tropy.
„Jeśli unieważnimy znaki, stracimy orientację” – mówi filmowy zakonnik w dyskusji dotyczącej form przestrzegania jednej, wcale nie najważniejszej, monasterskiej reguły (chodzi o… ręcznik do rąk).
Alpejska Wielka Kartuzja jest dla nas znakiem.
PS Redakcja gorąco dziękuje wszystkim osobom, które przyczyniły się do przygotowania patronackiego seansu oraz wszystkim przybyłym widzom.