W 2005 r. światem filmu wstrząsnęła premiera obrazu Philipa Gröninga Wielka cisza. Sensacyjny był sam fakt, że miliony ludzi na całym świecie będą mogły zobaczyć świat dotychczas niedostępny, owiany tajemnicą, a w gruncie rzeczy niezauważalny dla współczesnego, głośnego i pędzącego świata. Tym bardziej przejmujący był ten film w swojej formie – nie ma on praktycznie dialogów, strzępy rozmów przeplatają śpiewy i modlitwy zakonników. Wydawało się czymś zupełnie nie z tego świata to, że w zlaicyzowanej Francji jest takie miejsce, które żyje rytmem liturgii, gdzie mieszkają ludzie całe swoje życie poświęcający Bogu. Dlatego prof. Magdalena Kempna-Pieniążek w swojej książce Formuły duchowości w kinie najnowszym pisze, że Wielka cisza „(...) opowiadająca o życiu zakonników z Wielkiej Kartuzji, okazała się czymś zdecydowanie więcej niż szeregowym filmem dokumentalnym – niemal natychmiast odczytano ją jako dzieło-liturgię, dzieło-medytację, dzieło-kontemplację. Wszak samo jego powstanie przypominało sześciomiesięczne rekolekcje, w których trakcie reżyser, jak sam twierdzi, niemal całkowicie dostosował się do rytmu klasztornego życia, pracując, uczestnicząc w nabożeństwach i wypoczywając w określonych momentach dnia, przez większość czasu zachowując nakazane regułą zakonu milczenie”. To skojarzenie pojawia się tutaj nieprzypadkowo – w ubiegłym roku powstały w Polsce dwa filmy w podobnej formie, właściwie o tej samej tematyce: pokazujący nowicjat w zakonie dominikanów film Nowicjusz oraz pierwsze dwa lata formacji w zakonie jezuitów – Głos. W obu również przedstawione historie wykraczają daleko poza ramy dokumentu.
To, co jest głębiej
„Zadzwońcie do domu, bo za chwilę nie będziecie mieli dostępu do telefonu. Oddajcie komórki, mp3, komputery, tablety” – to jedne z pierwszych słów, które słyszą kandydaci do zakonu w nowicjacie jezuitów w Gdyni. Dla mnie osobiście – rzeczywistość niewyobrażalna, chyba że na jakiś czas jako forma survivalu. Oddać jednak w czyjeś ręce swoje rozmowy, kontakt z ludźmi, prywatność – mogę sobie wyobrazić, że dla kolejnych pokoleń może być to coraz trudniejsze. Reżyserka filmu Głos, podobnie jak Philip Gröning, weszła do obcego sobie świata. Myślę, że oczywistym jest także trudność wynikająca z faktu, że za klasztorną klauzurą miała pojawić się kobieta. Dominika Montean-Pańków w jednym z wywiadów wspomina, że Głos kręciła przede wszystkim z myślą o ludziach niewierzących. Chciała go zrobić dla tych, którzy – podobnie jak ona – przeżywają wątpliwości. Czternastu nowicjuszy czeka dwa lata prób i wyzwań, medytacji, nauki i wewnętrznej walki z różnymi rozterkami. Nie wszyscy złożą śluby wieczyste, nie wszyscy podołają życiu na „pustyni”, jak czasami nowicjat bywa nazywany. Ta pustynia to zresztą nie tylko jakiś duchowy stan, to także doświadczanie codzienności w tak odmienny niż poza klasztorem sposób, a równocześnie jakoś zwyczajny: bo znajduje się czas na sport, na rozmowy. Czy da się jednak ten czas próby oddać jakoś obrazem filmowym, nawet dokumentalnym? Autorka pracowała niemal sześć lat nad powstaniem tego filmu – od pomysłu do realizacji, bo odmawiały jej kolejne zgromadzenia. Na pewno jest to więc dzieło przemyślane, co zostało wyróżnione na 62. Krakowskim Festiwalu Filmowym Nagrodą Specjalną w konkursie ogólnopolskim za najlepszy montaż dla Mileny Fiedler oraz nagrodą za zdjęcia dla Wojciecha Staronia (znany m.in. dzięki filmom Ptaki śpiewają w Kigali, Papusza, Uwikłani, Plac Zbawiciela). Reżyserka z kolei otrzymała Białą Kobrę Festiwalu Mediów „Człowiek w zagrożeniu”. To właśnie w opowieści, montażu, obrazie jest siła tego dokumentu, wszakże w 73 minutach zamknięto dwa lata przygotowań, a materiału jest znacznie więcej – odpowiedni dobór scen, słów, buduje kontemplacyjny klimat. Kamera wprawdzie podgląda mieszkańców nowicjatu, ale nie robi tego w sposób nachalny, nie wyrywa bohaterów ze swoich doświadczeń, a nam pokazuje życie zakonne z mało znanej strony. Jak dyskretny musiał być operator kamery, że przez chwilę pokazuje rozmowę magistra nowicjatu z nowicjuszem w trakcie rekolekcji ignacjańskich? Ojciec Piotr Szymański SJ w czasie tych miesięcznych rekolekcji w ciszy wprowadza ich uczestników w reguły życia zakonnego i towarzyszy im w kolejnych jego etapach. Jak mówił po premierze filmu: „Piękno tej przygody polega na tym, że wiele rzeczy jest niewidocznych. Sens życia, radość, pokój są głębiej niż stereotypy na temat Kościoła, które często przybierają bardzo brzydką postać. To jest drugorzędne. Jest coś ważniejszego. Relacja”. Być może dlatego tak przejmująca jest wymowa filmu, bo relacje są tu doświadczane niemal laboratoryjnie, nie da się od nich uciec, jak w świecie za klasztornym murem.
Trwanie
Pozornie łatwiejsze zadanie miał reżyser Nowicjusza. Stworzył on bowiem obraz o nowicjacie
w swoim zakonie, data jego premiery pięknie złożyła się z obecnością od 800 lat dominikanów w Polsce. Łukasz Woś ukończył Akademię Filmu i Telewizji oraz Szkołę Wajdy. W Akademii poznał podstawy montażu i sztuki operatorskiej, z reżyserią. Woś z kolei nie wyobraża sobie, by film ten stworzyła osoba spoza zakonu, jak wyjaśniał w wywiadzie dla misyjne.pl: „Nie dałoby się tam wpuścić z kamerą nikogo z zewnątrz. To zaburzyłoby cały proces nowicjatu. A dzięki temu, że byłem «z wewnątrz», że znam cały ten proces, byłem kimś, kto wie, kiedy kamerę trzeba wyłączyć”. Może dlatego, choć Nowicjusz również pokazuje nowych braci w codziennych sytuacjach, to jednak jego atmosfera jest nieco bardziej podniosła i można by rzec „uduchowiona”. Przyszli dominikanie mówią szczerze, ale zdarza im się już używać sformułowań zaczerpniętych z zasobu leksykalnego przyszłych duchownych – być może wynika to z braku odpowiedniego języka do opisania tego, co przeżywa się w trakcie formacji zakonnej. Przestrzenie klasztoru na warszawskim Służewie dodatkowo współgrają z narracją: wpadające ukradkiem światło, rozwijane okiennice, widok z góry na klatkę schodową, którą schodzą ubrani w habity bracia. Wzruszające jest pokazanie spotkań kilku pokoleń zakonników, a także odprowadzania tych, którzy zmarli w ostatnią drogę, z modlitewnym śpiewem na ustach. „Każdy z nas, na różnym etapie życia, jest nowicjuszem” – mówią twórcy filmu, w którym przyglądamy się szczególnie dwóm spośród kilkunastu kandydatów do dominikanów: Julkowi i Wojtkowi. Jeden z nich kontynuował będzie drogę w zakonie, drugi postanowi wrócić do życia w świecie. Dla mnie wybór ten był zaskakujący, ale to dobrze pokazuje, jak nieprzewidywalna może być opowieść o powołaniu. Choć może nie tylko o nim: bardzo wyraźny jest powtarzający się raz po raz w filmie motyw zegara – to właśnie nasze trwanie w świecie i to, co zrobimy z czasem, jest w życiu istotne.
Odkrywanie człowieczeństwa
W przypadku obu produkcji pozostaje jednak wiele pytań – i może dobrze, że otwierają one jakąś wewnętrzną refleksję. I w Nowicjuszu, i Głosie bowiem bohaterowie, przynajmniej na tym etapie życia, są jakoś pogodzeni ze swoją sytuacją i gotowi na to, co może ich spotkać. Pokazują, że nowicjat to nie tylko proces rekrutacji do zakonu, jakby przyjęcia do nowej pracy, firmy. To odkrywanie swojego człowieczeństwa, które ma zostać poświęcone większej i nierozpoznanej rzeczywistości.