„Nie można miłować Boga, jeżeli nie kocha się braci, tworząc z nimi zażyłą i wytrwałą wspólnotę miłości” – uczył Papież Jan Paweł II. Człowiek mający wyobraźnię miłosierdzia nie będzie zwlekał z podjęciem działań wychodzących naprzeciw potrzebom oczekujących pomocy bliźnich. Będzie tę pomoc niósł i w ten sposób wypełniał wielki Boży plan.
To nie Bóg uczynił różnice pomiędzy ludźmi, lecz powstały one z ludzkich działań, powstały dwie rzeczywistości: strefa wszelkiej nędzy – i strefa luksusu, powodzenia. Granica między nimi jest coraz szersza. Czy to jeszcze jest granica, czy to już przepaść?
Jan Paweł II uczył nas, abyśmy nie zamykali serc na krzyk biednych, lecz starali się postępować i żyć tak, by nie było wśród nas bezdomnych, głodnych i samotnych, pozbawionych opieki. W encyklice „Centisimus annus” Ojciec Święty zwracał uwagę, że zadaniem Kościoła w tej dziedzinie jest kształtowanie sumień ludzkich. Za jeden z głównych powodów niesprawiedliwości społecznej i krzywdy ludzkiej Papież uznał zagłuszenie sumienia u krzywdzicieli.
Jakże wielu z nas gardzi bądź zachowuje obojętność wobec tych, którzy mają to, czego boimy się u siebie: słabości. Nie brak osób głoszących pobożne, szczytne hasła, lecz ma to charakter wyłącznie deklaratywny. Nie wystarczy mówić o potrzebie miłosierdzia; trzeba czynów. Ponadto musimy uwierzyć, że Jezus Chrystus powołuje każdego z nas do tworzenia wspólnoty z biednymi, odrzuconymi, uwrażliwia na ich obecność, przypomina, że mają godność taką samą jak my! Od słabszych silny ma uczyć się cierpliwości, pokory i odpowiedzialności, a w ich lękach, bólu, krzyku – także tym niemym – dostrzec i usłyszeć Chrystusa.
„Przywracajmy nadzieję ubogim” – czy przyczyniłem się do realizowania hasła programu duszpasterskiego Kościoła na rok 2005/2006? Czy włączyłem się w to dzieło, czy stoję z boku, przyglądając się i oceniając innych?
Spróbujmy w Tygodniu Miłosierdzia zastanowić się, co możemy zrobić dla polepszenia czyjejś doli; na pewno nie brak w naszym środowisku osób cierpiących ubóstwo. Istnieje w człowieku pokusa, że sam wolałby wybrać „swoich” biednych: w miarę schludnych, nieśmiałych, takich, co to wszystko przyjmą, za wszystko podziękują i znikną. Tymczasem dzieje się tak, że Bóg stawia obok nas człowieka, którego wartość osobistą oceniamy nisko, dostrzegamy jego wady, słabości, nawyki, nałogi, mamy negatywną opinię o jego przeszłości. I sprawia nam kłopot, że właśnie komuś takiemu mamy służyć, kochać go, a mało tego – dostrzec w nim Chrystusa!
Trzeba nam wiary, że tego człowieka zadaje nam Bóg. Trzeba nam świadomości, że z tego zadania przyjdzie nam zdać egzamin na Sądzie Bożym. Wyzbywajmy się egoizmu, poszerzajmy skalę wyobraźni miłosierdzia. To, co czynimy dla siebie, przeminie z końcem naszego życia. Natomiast dobro wyświadczone bliźniemu pozostanie w nim i będzie wzrastać; rodzić nowe i nowe dobro – także wtedy, gdy nas już nie będzie na tym świecie. Błogosławiona Matka Teresa z Kalkuty powtarzała, że nie istnieje nędza ludzka tak wielka, że nie ma na nią żadnej rady. Modliła się, pracowała wśród opuszczonych, żebrała...