Świadectwa znad Brdy. Bydgoszczanie o Wrześniu 1939. Głos ostatni – myśl „pokolenia synów i córek”
W wyjątkowym, martyrologicznym cyklu „Przewodnika Katolickiego Diecezji Bydgoskiej” chciałabym utrwalić choćby jeden głos dzieci bezpośrednich świadków wojennych wydarzeń. Moja mama przed wojną związana była z kręgiem lokalnych dziennikarzy, pracowała w redakcji „Dziennika Bydgoskiego”. Prowadziła kilka prasowych działów, sekretarzowała redakcji – wówczas był to raczej ewenement, aby tak kluczowe funkcje sprawowała kobieta. Wszystko runęło w 1939 roku. Niemcy, zaraz po wejściu do miasta, wkroczyli do siedziby nieczynnej już gazety, szukali dziennikarzy. Dla wszystkich przewidziano już wyrok – obóz w Stutthofie. Mamie pomógł jeden z bydgoskich Niemców; nie pamiętam jego nazwiska – to wielka strata, gdyż powinniśmy mieć świadomość, iż mimo ogromnego terroru, wrogości, zdarzały się i takie bohaterskie postawy. Mama ukrywała się, przygotowano jej fałszywe dokumenty; pomyślała również o przechowaniu wielu roczników czasopisma. To miało być świadectwo przeszłości – nikt nie mógł wiedzieć, kiedy i jak zakończy się wojna. W 1940 roku w katedrze we Włocławku odbył się okupacyjny ślub mojej matki. Pragnienie szczęścia zostało drogo okupione. Nazajutrz zarówno świadkowie, jak i kapłani udzielający sakramentu zostali zatrzymani i rozstrzelani! Męczeństwo dokonywało się każdego dnia, bardzo blisko.
Pamięć zadaniem dziennikarzy
Mama oczywiście przekazała mi swe wspomnienia z tragicznego bydgoskiego Września. Po latach uporządkowałam sobie wiele faktów, studiując akta w Archiwum Państwowym. Zeznania dotyczące masowych egzekucji z 9 i 10 września są wstrząsające. Rozstrzelania obserwowało wiele osób, w tym tak zwani świadkowie-zakładnicy. Oni nie byli pewni własnego losu – spodziewali się śmierci, ale zostali odprowadzeni do koszar. Część spośród nich została potem wywieziona w nieznanym kierunku. Ich grobów nie odnaleziono. Taki los spotkał na przykład ks. kanonika Kazimierza Stepczyńskiego, który był proboszczem mojej aktualnej parafii pod wezwaniem Najświętszego Serca Pana Jezusa. Moja mama i babcia były szczególnie poruszone właśnie gehenną duchowieństwa. Potwierdzały opowieść o niezwykłym krwawym śladzie dłoni obecnym na Starym Rynku. Z domu wyniosłam szacunek dla tego symbolicznego, owianego legendą zdarzenia. Współtworząc gazetę parafialną „Głos Serca”, staram się nie zapominać o pomordowanych bydgoszczanach, także księżach. Sylwetki tych ostatnich prezentowałam w cyklu „Żołnierze w czarnych sukniach”. Rozpoczęłam od błogosławionego ks. Franciszka Dachtery, później byli – ks. Putz i ks. Majchrzak.
Myślę dziś, że ważnym akcentem byłby powrót motywu odciśniętej dłoni do Bydgoszczy! Dla rzeszy ludzi byłby to płynący wprost z serca wyraz hołdu dla ofiar. Może bydgoskie gazety parafialne, skupione wokół naszego Stowarzyszenia, „Przewodnika Katolickiego”, stworzyłyby środowisko, od którego wyszłaby idea przygotowania odpowiedniej tablicy, najpóźniej do rocznicowego roku 2009. Otwartą pozostaje kwestia miejsca, w którym tablica z wizerunkiem dłoni mogłaby zawisnąć. Mury, które w 1939 roku były dla bydgoszczan ścianą śmierci, a także miejscem cudu, zostały przez okupanta zburzone. Nie zwalnia nas to jednak od obowiązku pamięci. Byłoby to wszak zwycięstwem zbrodniarzy. Ocalmy najbardziej wyjątkowe z bydgoskich świadectw. Świadectwo kapłańskiej dłoni. Każdy artykuł, wzmianka w naszych parafialnych tytułach ma swą wartość w walce o pamięć.
Mirosława Kajzer – bydgoszczanka, prezes lokalnego Stowarzyszenia Dziennikarzy Katolickich i Prasy Parafialnej.
Redakcja „PK Diecezji Bydgoskiej” serdecznie dziękuje za duże zainteresowanie wrześniowym cyklem „Świadectwa znad Brdy”