Logo Przewdonik Katolicki

Dostają dużo dobrego

Katarzyna Kasjanowicz
Fot.

Zdarza się, że dzieci przychodzą tu po dwóch, trzech latach od ukończenia terapii. Wpadają, by porozmawiać z nauczycielkami, dzięki którym polubiły szkołę i uwierzyły w siebie. Pamiętają o tym miejscu nawet w dorosłym życiu nawet w innym kraju. Stworzyliśmy miejsce, które służy nie tylko dzieciom, ale także rodzinom i to jest nasza podstawowa idea mówi Grażyna...

Zdarza się, że dzieci przychodzą tu po dwóch, trzech latach od ukończenia terapii. Wpadają, by porozmawiać z nauczycielkami, dzięki którym polubiły szkołę i uwierzyły w siebie. Pamiętają o tym miejscu nawet w dorosłym życiu – nawet w innym kraju.

Stworzyliśmy miejsce, które służy nie tylko dzieciom, ale także rodzinom i to jest nasza podstawowa idea – mówi Grażyna Wyszyńska, kierownik warszawskiego Ośrodka Terapii Dziecka w Środowisku.

– Dla przedziału wiekowego, z którym mamy tutaj do czynienia – czyli dzieci od 7 do 12 lat – szkoła jest bardzo ważnym elementem terapeutyczności. Staramy się zmieniać relacje pomiędzy rówieśnikami, by na terenie przyszłej klasy, do której mały pacjent wróci, nie istniały już problemy z właściwym istnieniem w grupie – dodaje Wiesława Latecka, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 302 w tymże ośrodku.

To, co chciałam robić zawsze
Niewielki, malowniczy budynek otoczony zielenią nie przypomina typowej szkoły. Panuje w nim jakieś dyskretne ciepło i „czuje się” bezpieczeństwo przypominające rodzinny dom. Kwiaty rosnące przy wejściu przywołują na pamięć te z ogródka mojej babci. Wewnątrz ściany korytarzy zdobią prace plastyczne wykonane wieloma technikami.

– Cechą naszych dzieci jest niestety to, że zbyt krótko koncentrują się na jednym zagadnieniu. Ta krótkotrwała uwaga musi być skupiana przez bodźce pobudzające zainteresowanie. Stąd taka różnorodność artystycznych technik – wyjaśnia Wiesława Latecka.

Oddział dzienny dziecięcy w Warszawie powstał w 1973 r. Kierowała nim dr Teresa Sandowska, psychiatra dziecięcy. Było to miejsce, gdzie chore dzieci mogły być leczone bez izolowania od rodziny i gdzie zapewniono im kontynuację nauki w przyszpitalnej szkole podstawowej. W 1978 r. oddział wraz ze szkołą podstawową został przeniesiony do budynku przy ul. Sobieskiego 93, gdzie mieści się do dzisiaj. Trafiają tu dzieci z zaburzeniami emocjonalnymi, zaburzeniami zachowania i trudnościami szkolnymi.

Grażyna Wyszyńska pracuje w ośrodku już 14 lat. Razem z nią jest jeszcze troje terapeutów, którzy pomagają dorosłym, prowadząc terapie indywidualne, małżeńskie czy rodzinne. Jest także grupa psychologów dziecięcych.

– To, co chciałam robić zawsze, to pracować z dorosłymi, a z dziećmi na tyle, na ile dotyczy to sesji rodzinnych – wspomina.

To nie był żaden przypadek
Szkoła podstawowa dla dzieci z zespołem nerwic, wraz z oddziałem dziennego pobytu dla dzieci, została powołana we wrześniu 1973 r., a w 1978 r. usamodzielniono jej filię. W nowo wyremontowanym budynku funkcję dyrektora i utworzenie pięciooddziałowej szkoły dla 42 uczniów powierzono nauczycielce mgr Wiesławie Lateckiej – do dziś z powodzeniem kierującej placówką.

Dziadek pani dyrektor był nauczycielem jeszcze przed wojną, ale także później kierował wieloma szkołami. W drugim pokoleniu jedna z ciotek wybrała zawód pedagoga, a cioteczna siostra, również nauczycielka, była dyrektorem liceum na Saskiej Kępie.

– Zawsze interesowały mnie dzieci – wyznaje z uśmiechem dyrektor Latecka. – Od maleńkiego bawiłam się w szkołę, sadzałam, uczyłam. Wydział Pedagogiczny na Uniwersytecie Warszawskim wybrałam świadomie. Szczególnie interesowały mnie te dzieci, które w jakiś sposób odbiegają od normy. W czasie, w którym studiowałam, zdecydowanie mniejszą wagę przywiązywano do kształcenia dzieci z różnymi niepełnosprawnościami. Były tylko szkoły dla upośledzonych umysłowo, niewidomych i Konstancin – dla niepełnosprawnych ruchowo. Natomiast takie sprawy jak zaburzenia w sferze emocji w ogóle nie były dotykane. W momencie kiedy zaczynałam pracę, w 1973 r., nasza szkoła masowa nie zwracała uwagi na to, że dziecko ma prawo mieć zaburzenia w postaci dysleksji i dysgrafii. Uważano, że dziecko po prostu nie chce się uczyć. Zawsze byłam zainteresowana pedagogiką specjalną, ponieważ w dzieciństwie sama miałam duże problemy z funkcjonowaniem, mające źródło w pewnej niepełnosprawności, którą posiadam. Radziłam sobie z tym, na ile mogłam, wspierana przez moją mamę, osobę bardzo rozsądną, wiedzącą, jak należy umiejętnie prowadzić dziecko. To jest bardzo ważne, żeby być w domu zrozumianym. Coś mi podpowiadało, że trzeba tym dzieciom pomagać, bo one są, a nasz system oświaty jest obok i jeślibym mogła coś zrobić w życiu, to chyba się tym zająć. To nie był żaden przypadek, to był świadomy wybór.

Praca wykonana na zajęciach praktycznych
Dla nas ważne jest nie tylko to, co widzimy
Przede wszystkim należy zrozumieć, co dzieje się w rodzinie. Pracownicy ośrodka starają się poprawić relacje, jeśli wspólnie uznają, że nie są one korzystne dla dziecka. Obserwują i diagnozują podopiecznych w ich środowisku – podczas pobytu na lekcjach i w trakcie uczestnictwa w różnych zajęciach. Przyglądają się także relacjom pomiędzy dziećmi i próbują na nie aktywnie oddziaływać.

– Nie obwiniamy rodziców, bo nigdy nie da się tak prosto ocenić: rodzice są źli i dlatego mają problemy z dziećmi. Przecież wiele różnych wydarzeń, doświadczeń kształtuje dziecko, a wcześniej także kształtowało jego rodziców. Właśnie ta spuścizna jest punktem odniesienia w naszej pracy terapeutycznej – mówi Grażyna Wyszyńska. – Myślimy i diagnozujemy w duchu psychoanalizy. Dla nas ważne jest nie tylko to, co widzimy, ale także to, co udaje nam się odebrać, co jest takim sygnałem nieświadomych działań dzieci i dorosłych – ich motywów, celów, tendencji oraz fantazji.

Zdaniem Wiesławy Lateckiej szkoła nie należy do „zamkniętych”. – Nie zamykamy dzieci w budynku. To nie jest typowy szpital, gdzie dzieci są tylko leczone, ale też uczestniczą w różnych konkursach prowadzonych przez miasto stołeczne Warszawę, czyli tych dostępnych dla wszystkich szkół. Uczestniczą również w programach unijnych. Do tej pory udało nam się zaistnieć w takim programie, którego założeniem była popularyzacja wycieczek dzieci z problemami do parków narodowych. Jest to program międzynarodowy, w którym braliśmy udział przez dwa lata.

Każdy chce być dobrym rodzicem
Kiedy do ośrodka trafiają rodziny potrzebujące wsparcia materialnego, Grażyna Wyszyńska jest bezradna. Dzieci tylko na czas dziennego pobytu mają tu całościową opiekę. A trudne warunki w dużym stopniu kształtują atmosferę wokół dziecka.

– Nie ukrywam, że ta praca jest ciężka i żmudna i wiele razy natrafiamy na takie problemy, wobec których stajemy bezradni. Ponadto, każdy jest bardzo czuły na punkcie tego, jakim jest rodzicem. Wszystko trzeba bardzo wyważyć i tak delikatnie pracować z nimi, żeby nie poczuli się urażeni czy oskarżeni. Bywa, że terapia „przeżywa” kryzys w momencie kiedy rodzice konfrontują siebie ze swoimi trudnościami. Wtedy mają ochotę wycofać się. Zawsze należy pamiętać: każdy chce być dobrym rodzicem.

Bez wyższości nad innymi
Sale są jasne, kolorowe, nastrajają optymistycznie. Różnią się od tego, co zapamiętałam z własnej szkoły. Wszędzie zaznaczona wyraźnie obecność dzieci – ich zmysł artystyczny i kreatywność ujawniają prace plastyczne zdobiące klasy. Nikt nie mówi, że to rozprasza uwagę uczniów. A są oni bardzo różni, o czym dowiaduję się od Wiesławy Lateckiej: – Nasze dzieci na ogół nie mogły zaistnieć w swoich szkołach masowych w roli takich uczniów, którzy wykonują wszystkie polecenia, są podporządkowani zaleceniom nauczyciela i osiągają efekty zgodne z zaleceniami programowymi. Jeżeli uda nam się to skorygować, to już gwarantujemy dziecku jakieś powodzenie w środowisku szkolnym. My musimy dostarczyć młodemu człowiekowi wielu takich chwil, w których zacznie wierzyć w swoje możliwości – przekona się o tym, że coś mu nie wychodzi, że coś innego jest jego dobrą stroną. Bazując na tym, może zaistnieć w grupie, zwrócić uwagę otoczenia na siebie jako na dziecko wartościowe. A oprócz tego, oczywiście, staramy się pracować nad jego psychiką w sensie akceptacji innych osób wokół niego, bo jest to teren, gdzie mamy zlepek dzieci o różnych stanach i o różnym sposobie funkcjonowania. Na pewno takie miejsce uczy też wzajemnej tolerancji, dlatego że jedno dziecko ma kłopoty z pisaniem, drugie z czytaniem. Chcemy, żeby nawzajem siebie nie wyśmiewały. To jest bardzo ważne, by nie próbowały wykazać swojej wyższości nad tymi, którym coś się w życiu nie udaje.

Dostał tutaj dużo dobrego
– Najmilsze momenty? – zamyśla się na ułamek sekundy Grażyna Wyszyńska. – Cieszę się, kiedy podopieczni nas odwiedzają, nawet po dwóch, trzech latach. Mieliśmy również dziecko z innego kontynentu. Czasem dzwoniło do nas, tak było z nami związane. Natomiast niedawno zatelefonowała do nas matka, której dziecko kiedyś leczyliśmy. Powiedziała, że syn jest już dorosłą osobą, znowu ma kłopoty, ale chce, żebyśmy to my poradzili mu, gdzie powinien szukać pomocy. Myślę, że jest to wyraz wielkiego zaufania do nas. Jesteśmy bardzo zadowoleni, kiedy widzimy, jak dziecko się zmienia, jest bardziej radosne, odnosi sukcesy w szkole, lepiej sobie radzi w kontaktach z innymi dziećmi. Również rodzina jest zadowolona, gdy widzi szansę na to, że ich dziecko już sobie dalej poradzi. Im także jest z nim łatwiej. To właśnie są takie chwile, w których myślimy: ten nasz trud posłużył celowi. Ponadto miłym momentem jest gdy dziecko, które przyszło tutaj z silnymi zaburzeniami, bardzo chore, wychodzi stąd radosne. Albo gdy zaczyna lubić szkołę, wcześniej cierpiąc na fobię szkolną.To jest zawsze bardzo wzruszające.

– Dla mnie ważne są te chwile, kiedy czuję, że nas ciepło wspominają – uśmiecha się promiennie Wiesława Latecka. – Satysfakcjonujące jest to, jak dziecko, biedne kurczątko, nieotwarte dotąd na otoczenie, raptem zaczyna normalnie funkcjonować społecznie, rozmawia z rówieśnikami, z osobami dorosłymi. Zamiast łez w oczach i tego rzeczywistego, charakterystycznego zastraszenia pojawia się uśmiech, radość i widać, że to dziecko już nie cierpi z jakiegoś powodu. Satysfakcjonujące również dla mnie jako nauczyciela, który prowadzi zajęcia dydaktyczno-wyrównawcze, jest to, że po jakimś czasie dziecko z trudnościami typu dyslektycznego czy dysgraficznego zaczyna sobie dobrze radzić. No, to jest już taka satysfakcja, powiedziałabym, bardzo konkretna. Natomiast bardzo nas, nauczycieli, cieszy, jeżeli po latach zjawia się tutaj jakiś młodzieniec czy osoba dorosła i mówi: A, panią to ja jeszcze pamiętam, bo to pani, prawda?... No, ale czy mnie pani pamięta? Trudno często w tej dorosłej osobie rozpoznać to maleństwo, które było w pierwszej klasie.

Dziewczynka, która grała Matkę Boską
– Często zdarza się, że gdzieś tam w mieście, w autobusie, pedagodzy spotykają swoich byłych uczniów. I przyznam, że ich losy toczą się różnie – mówi dyrektor Latecka. – Są dzieci, które tutaj były i trafiają do szkół specjalnych po jakimś czasie, ale też jest bardzo dużo takich, które wspaniale sobie radzą i przy akceptacji szkół, nauczycieli, z którymi się stykają, są dobrymi uczniami, kończą studia i idą bezproblemowo przez życie. Pewnego dnia zjawił się młody człowiek; przyjechał na dwa tygodnie z Holandii, gdzie mieszka i pracuje. Tak go tutaj ciągnie – jak powiedział – że po prostu musiał przyjść, bo chciał porozmawiać. Okazuje się, iż ten młodzieniec, który w 1985 roku uczęszczał w naszej szkole do pierwszej klasy, pamięta nazwiska swoich nauczycielek. Mam taką kronikę szkolną z dużą liczbą zdjęć naszych dzieci, więc wyjęłam ją i wspólnie znaleźliśmy fotografię jego klasy. Jak zobaczył, to wrzasnął: To właśnie ja! Pomyślałam sobie, że on dostał tutaj dużo dobrego. Był w pierwszej klasie, czyli na samym starcie w życie szkolne. Potem było wiele nauczycielek, wiele klas, wiele różnych etapów, miał więc duży kontakt z pedagogami. Skończył już studia, ale ciągle wraca tu myślą.

Oglądam kronikę szkolną. Wiele stron zapisanych maczkiem, uwiecznione każde wydarzenie. Uderza mnie staranność prowadzenia notatek przez tyle lat. I serce, którego nie brakuje, choćby przez jeden dzień istnienia tego szczególnego miejsca.

– Była u nas na przykład taka dziewczynka, która obecnie jest aktorką, gra w wielu filmach i bardzo dobrze sobie radzi w dorosłym życiu – wspomina Wiesława Latecka. – Pamiętam, jak zaproponowałam jej rolę Matki Boskiej w szkolnym przedstawieniu, które przygotowywaliśmy. Był to ciekawy eksperyment, a dla niej duże doświadczenie. Bo dziewczynka terroryzująca do tej pory wszystkich wokół, tak się zaangażowała w przygotowania, wyciszyła, że proszę mi wierzyć, wciąż mam ją przed oczami i słyszę, jak pyta: Proszę pani, czy dobrze trzymam dzieciątko? Jej tak bardzo chodziło o układ dłoni, żeby było naturalnie i z uczuciem. I proszę spojrzeć na zdjęcie w kronice, jak ona je trzyma i jak na nie patrzy...

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki