Z Andżeliką Borys
prezesem Związku Polaków na Białorusi
rozmawia Jadwiga Knie-Górna
Jak minęły Pani święta Bożego Narodzenia?
– Święta spędziłam z rodzicami i bliskimi, minęły one w bardzo ciepłej, rodzinnej atmosferze. Dzięki temu, że w tym czasie białoruskie władze nie wywołały jakichś szczególnych nieprzyjemnych incydentów, większość Polaków na Białorusi mogła to Boże Narodzenie przeżywać w spokoju.
O świątecznym spokoju nie mogą tylko powiedzieć Andrzej Poczobut oraz Andrzej Pisalnik...
– To prawda. Andrzej Poczobut i Andrzej Pisalnik nie mogli się podzielić opłatkiem z Polakami, którzy na nich czekali w drugim dniu świąt. Zostali bowiem zatrzymani przez miejscowych pograniczników za rzekomy nielegalny wjazd do strefy przygranicznej. Niestety, czeka ich rozprawa, podczas której dowiemy się, jaką grzywnę będziemy musieli zapłacić za to „wykroczenie”.
Jak czuje się kobieta, która typowana jest w Polsce do tytułu Kobiety Roku 2005?
– Jest to wielki zaszczyt, ale ja chyba do tego tytułu nie pasuję. Cieszę się bardzo, że obdarzono mnie tak wielkim zaufaniem, jednak nie sądzę, abym ten tytuł otrzymała, bowiem moją zasługą jest jedynie to, że wykazałam postawę obywatelską. Dla mnie jest to normalny stan rzeczy oraz zwyczajna powinność. Skoro zostałam przez Polaków wybrana na prezesa naszego Związku na Białorusi, to moim obowiązkiem jest jak najlepsze wywiązanie się z zaufania, jakim mnie obdarzono. Przeważnie jest to walka o nasze prawa.
No właśnie, czy w tej nieustannej walce z władzami białoruskimi ma Pani czas na życie prywatne?
– Praktycznie takiego czasu nie mam, bo moja działalność w Związku pochłania dosłownie każdą wolną chwilę, także w soboty i niedziele. Cały czas staram się być w kontakcie z ludźmi, często też wyjeżdżam w teren, bowiem bardzo ważne jest, aby właśnie tam wspierać ludzi. Kiedy władze nękają człowieka, kiedy grożą mu zwolnieniem z pracy czy usunięciem dzieci z wyższej uczelni, bardzo istotne jest poczucie jedności i wspólnoty. Ważne jest przekonanie, że ktoś przyjedzie, wesprze czy zaalarmuje w odpowiedniej chwili opinię społeczną. Nie ukrywam, że cały czas żyję pod ogromną presją psychiczną. Liczymy się z tym, że jeszcze sporo osób się wykruszy. Nie każdy jest w stanie psychicznie wytrzymać taki napór prześladowań. Trudno jest również żyć ze świadomością, że białoruskie prawo skierowane jest przeciwko nam.
Poświęciła Pani dla rodaków na Białorusi praktycznie wszystko. Pani mieszkanie stało się w Grodnie drugim Domem Polskim.
– Myślę, że są to za mocne słowa. Po prostu wiele osób przyjeżdża do mnie, do prywatnego mieszkania, skąd na szczęście władza nie ma prawa nikogo wyrzucać. Zatem mogę się spotykać ze wszystkimi, którzy tego potrzebują. Mój dom jest otwarty dla każdego Polaka i bardzo się cieszę, że tak jest.
Przeżyła Pani już bardzo wiele. Czego ze strony władz białoruskich obawia się Pani najbardziej?
– Nie mogę powiedzieć, że jest jeszcze coś, czego się obawiam, ponieważ ubiegły rok był rokiem koszmarnym. Przeżyłam ponad pięćdziesiąt przesłuchań. Jestem realistką i doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że poprawa sytuacji Polaków na Białorusi nie będzie łatwa i szybka, ponieważ reżim nigdy nie chce ustąpić. Ponadto w oddziałach naszego Związku działają, podobnie jak pan Tadeusz Kruczkowski, ludzie, którzy niewiele mają do powiedzenia w sprawie polskości. Mało tego, ludzie, którzy przeważnie nie potrafią porozumiewać się w naszym ojczystym języku. Tak więc przed nami jeszcze dużo pracy i walki, ale jesteśmy przygotowani na wszystko, w tym kraju bowiem wszystko się może zdarzyć. Historia kołem się toczy.
Polacy znowu muszą walczyć o swoje postawy obywatelskie, by nie stać się marionetkami wykorzystywanymi przeciwko Ojczyźnie, by nie dać się wmanipulować w donosicielstwo przeciwko sobie. Tak się ułożyła historia, że to wszystko dzieje się właśnie teraz. Naszym zadaniem jest to, aby godnie sprostać tym wszystkim wyzwaniom.
Jak zatem ocenia Pani postawę pana Kruczkowskiego?
– Właściwie w każdym momencie historii, tak było również w czasie trwania polskiej „Solidarności”, znajdą się osoby, które donoszą. Zawsze też są tacy ludzie, którzy będą narażać swoje życie, żeby sprostać wyzwaniom i zachować uczciwość. To wyłącznie zależy od postawy danego człowieka, jego uczciwości, siły, zasad moralnych, woli, żeby nie stać się zdrajcą, ale pozostać dobrym człowiekiem. Każdy z nas ma taki wybór.
Skąd u tak młodej osoby tyle mądrości życiowej i politycznej?
– Znowu za mocne słowa. Wykonuję tylko swój obowiązek, zostałam tak wychowana; w wierze chrześcijańskiej, by być uczciwym i porządnym człowiekiem. Nie posiadam ani mądrości życiowej, ani politycznej. Po prostu jestem taka, jaka jestem.
Do roli, jaką Pani teraz spełnia, przygotowywało Panią życie. Nawet sakramenty chrztu św. i Pierwszej Komunii Świętej musiała Pani przyjmować w konspiracji.
– Tak, to prawda. Ponieważ nie wolno było w sposób oficjalny przystępować nam do sakramentów wtajemniczenia chrześcijańskiego, nasi rodzice organizowali nam te uroczystości w konspiracji. Dzięki ogromnej sile wiary moich rodziców i babci, pomimo panującej nieprzychylnej atmosfery politycznej, przekazano mi oraz mojemu rodzeństwu wszystkie najważniejsze wartości, które przekazywane są w naszej rodzinie z pokolenia na pokolenie. Te wartości przenikają nasze życie i nimi żyjemy. Jestem im za to bardzo wdzięczna.
Znamy Panią z mediów jako osobę walczącą, konkretną i silną, a jaka jest Andżelika Borys prywatnie?
– Przede wszystkim staram się być uczciwa wobec ludzi. Bardzo istotny jest dla mnie fakt, aby w ich oczach nie stracić autorytetu. Zależy mi na każdym człowieku, którego spotkam w swoim życiu. Uważam też, że nie ma takiej sprawy, której nie dałoby się załatwić, trzeba tylko znaleźć odpowiedni sposób, by to uczynić. Staram się również zrozumieć każdego. Myślę, że czasami, jeśli wymaga tego sytuacja, trzeba umieć ustąpić, a jeśli jest taka potrzeba, to z kolei trzeba iść na całość. Stawiać sprawy konkretnie i twardo, bo każdy krok do tyłu grozi porażką i zniszczeniem.
Nie jest już Pani zwyczajnie, po ludzku zmęczona permanentną walką?
– Czuję zmęczenie, ale po nocy przychodzi dzień i trzeba znaleźć siły, by iść dalej. I choć możliwości walki są małe, to jednak jeszcze są...
Skąd zatem czerpie Pani siły?
– Bóg kieruje ludźmi, kieruje losem człowieka i daje mu na tyle siły, by mógł unieść swój krzyż. Wiara mi bardzo pomaga, jest moją siłą napędową. Codziennie wieczorem dziękuję Bogu za kolejny przeżyty dzień.
W dniu naszej rozmowy, czyli 28 grudnia 2005 roku, pożegnał się ze swoją białoruską parafią w Borysowie ksiądz Robert Krzywicki.
– Pożegnaliśmy nie tylko wspaniałego kapłana, ale także człowieka. Ksiądz Robert Krzywicki potrafił zjednać i wzmocnić całą parafię. Utrata takiego przywódcy duchowego i wspólnotowego jest trudnym i bolesnym przeżyciem. Mam jednak nadzieję, że jego miejsce zajmie godny następca.
Zatem jest szansa, że parafia ta nie zostanie bez kapłana?
– Tego niestety nie wiem, pozostaje mi tylko nadzieja, że tak będzie.
Kto, Pani zdaniem, skorzysta z przyspieszonych wyborów na Białorusi?
– Jako organizacja kulturalno-oświatowa staramy się trzymać statutu i nie uczestniczymy się w kampanii wyborczej, ponieważ nie należy to do naszych zadań. Natomiast jako Polacy będący obywatelami białoruskimi, których tak mocno dotknęły represje władz, nie pozostaniemy bezczynni. Jeśli byłyby to wybory demokratyczne, można by cokolwiek prognozować. Jestem jednak prawie pewna, że z założenia, kolejny raz, będą to wybory na zasadzie rozporządzenia i decyzji obecnych władz, czyli niestety nie czeka nas nic innego, jak kolejne lata panowania pana Łukaszenki. Najważniejsze dla mnie jest jednak to, aby udało nam się zachować w naszym Związku jedność. Jestem przekonana, że przyszłe pokolenia będą dumne z naszej postawy i z tego, co robimy.
Przy okazji chciałabym wyrazić swoją wielką wdzięczność Polakom w kraju, Polakom rozrzuconym po całym świecie, rządowi polskiemu, jak i wszystkim mediom za ogromne wsparcie i solidarność. Bez nich nas już by dawno tutaj nie było, bylibyśmy zapewne gdzieś wywiezieni. Dzięki tak serdecznej polskiej życzliwości możemy trochę optymistyczniej patrzeć w przyszłość.