Logo Przewdonik Katolicki

Kozioł ofiarny

Jacek Borkowicz
fot. Piotr Molecki/East News

Andrzej Poczobut stał się dla reżimu Łukaszenki kozłem ofiarnym. Pasował do tej roli idealnie. Związki z Polską uplasowały go jako potencjalnego terrorystę, gdyż w oczach propagandy państwo polskie szykuje się właśnie do „terrorystycznej” napaści na Białoruś.

W środę 8 lutego sąd w Grodnie, na zamkniętym posiedzeniu, skazał Andrzeja Poczobuta, dziennikarza i działacza mniejszości polskiej na Białorusi, na osiem lat pobytu w kolonii karnej. Skazano go z paragrafów za „wzniecanie nienawiści na tle narodowościowym, religijnym i społecznym” oraz „wzywanie do sankcji i działań na szkodę państwa”.
To ciężkie zarzuty, a trzeba powiedzieć, że kolonia karna na Białorusi, chociaż zapewne nieco lżejsza od rosyjskiej, pod względem panujących w niej warunków jest raczej rodzajem obozu koncentracyjnego, znanego nam z opowieści o czasach totalitarnych.

Dziedzictwo Wielkiego Księstwa
Cóż to za zbrodnie popełnił ten białoruski Polak? Co sprawiło, że w październiku 2022 r., już po półtora roku przebywania w areszcie, został przez reżim Łukaszenki wpisany na listę osób „zaangażowanych w działalność terrorystyczną”? Otóż po pierwsze Poczobut, jako publicysta na Białorusi oraz wieloletni korespondent „Gazety Wyborczej”, od dawna popularyzował historię ziemi, z której pochodzi. Kiedyś, w ramach Rzeczypospolitej, była ona częścią Polski, obecnie wchodzi w skład Białorusi. Dla Poczobuta wszelako jedno nie sprzeciwiało się drugiemu, nie przemilczał on, ani też nie stygmatyzował żadnego z tych okresów. Pisał o tym, co wspólne: o kulturze i historii. A częścią tej historii była zarówno zdradziecka napaść ZSSR na Polskę we wrześniu 1939 r., jak i opór stawiany najeźdźcom przez miejscowe formacje Armii Krajowej. To kamień obrazy dla reżimu, dla którego wrzesień 1939 jest wyzwoleniem, corocznie fetowanym jako święto państwowe, zaś AK to jedynie bandyci i terroryści.
„Póty Litwy, Polski póty, póki żyją Poczobuty” – tak o rodzinie naszego bohatera mówiło się kiedyś w jego rodzinnych stronach. Klan Poczobutów (pisanych przez jedno albo dwa „t”), drobnoszlacheckiego pochodzenia, jest szeroko rozgałęziony na terenach obecnej Białorusi oraz Litwy, które ongiś wchodziły w skład Wielkiego Księstwa Litewskiego. Najwięcej ich dzisiaj w okolicach Grodna, gdzie zwarcie mieszka najliczniejsza populacja białoruskich Polaków.
Tam też w 1973 r. urodził się Andrzej Poczobut. Konkretnie w Wielkiej Brzostowicy, małym kresowym miasteczku, po II wojnie światowej prawie przeciętym sowiecko-polską granicą (zostało po stronie sowieckiej). Jego życiorys to typowa biografia białoruskiego Polaka, przedstawiciela narodowości obarczonej w Sowietach etykietką „nieprawomyślnej”, który w jakiś sposób pragnął realizować swoje ambicje. Poczobut ukończył uniwersytet w Grodnie z dyplomem magistra prawa. Po rozpadzie ZSSR, już w niepodległej Białorusi, związał się z odradzającym się ruchem miejscowych Polaków.

Polacy i pełniący obowiązki
Tak się składa, że pierwsze skrzypce w powołanym do życia w 1990 r. Związku Polaków na Białorusi (ZPB) grali zawsze grodnianie. Zarówno ci, których polskość zahartowała się w ogniu łukaszenkowskich prześladowań, jak i ci, którzy patronują dziś oficjalnemu, marionetkowemu związkowi, a których, nawiązując do określenia modnego po 1945 r., nazwać by można „pełniącymi obowiązki Polaków”.
Ale po kolei. Pierwszym przewodniczącym ZPB został Tadeusz Gawin, były oficer sowieckich wojsk pogranicza. Za jego kadencji grodzieńskie głównie stowarzyszenie rozrosło się na całą Białoruś, stając się prężną mniejszościową organizacją. Było to możliwe w okresie przejściowym, gdy Białoruś nominalnie wyszła już ze sfery wpływów sowieckich, a jeszcze nie umocnił się tam autorytarny system Łukaszenki. Były to czasy, gdy w białoruskich szkołach polskie dzieci mogły bez przeszkód uczyć się, także po polsku, narodowej historii, a kontakty białoruskich Polaków z krajem nad Wisłą nie wzbudzały niczyich podejrzeń.
Niestety zmieniło się to za Łukaszenki, gdy Białoruś, krok po kroku, wpadać poczęła w stare sowieckie koleiny. W 2000 r. władzę w ZPB przejęło nowe kierownictwo, które uznało, że nie należy zbytnio afiszować się z polskością oraz związkami z Warszawą, gdyż drażni to „Baćkę” (po białorusku „tatko” – takim mianem Białorusini potocznie określają swojego prezydenta). Ta deklaracja wiązała się z radykalną zmianą kursu. Wcześniej ZPB był sojusznikiem demokratycznych i narodowych ugrupowań białoruskich, przy czym przymiotnik „narodowy” należy tu traktować afirmatywnie, jako że w niepodległej Białorusi, rządzonej przez Łukaszenkę, język białoruski jest spychany na margines na rzecz rosyjskiego. Teraz stery w związku przejęli zwolennicy ścisłej współpracy z reżimem, który opozycyjnym ugrupowaniom o demokratyczno-narodowej proweniencji jest zdecydowanie wrogi.
Tacy ludzie, których bez przesady można określić mianem kolaborantów, stanowili jednak w ZPB mniejszość. Rosnące napięcie musiało zaowocować krachem: w 2005 r. Łukaszenko zdelegalizował demokratycznie wybrane władze związku, a na jego miejsce powołał wydmuszkę, złożoną z osób tyleż bezwzględnie mu posłusznych, ile luźno związanych z kulturą oraz językiem polskim. Nowy zarząd w pełni popiera kolejne „kandydatury” Łukaszenki na urząd prezydenta.

Za zamkniętymi drzwiami
Stary zarząd, a także zdecydowana większość terenowych działaczy zeszli do podziemia. Ludzie ci włączyli się w masowy ruch protestu przeciw dyktaturze, jaki latem i jesienią 2020 r. przetoczył się przez całą Białoruś. Tego reżim nie potrafił im wybaczyć. W marcu 2021 r. aresztowano kilkoro wiodących, a także popularnych aktywistów nielegalnego ZPB.
Byli wśród nich przewodnicząca Związku Andżelika Borys oraz Andrzej Poczobut. Dziennikarz od początku popierał autentyczny nurt w polskim ruchu, nurt stawiający na współpracę nie tylko z Warszawą, ale i z demokratycznymi ugrupowaniami na Białorusi. To właśnie było drugim, i chyba ważniejszym nawet od popularyzowania historii, faktycznym zarzutem pod jego adresem.
Borys, a także pozostałe aresztowane osoby, udało się uwolnić (w większości przebywają dziś w Polsce), natomiast Poczobut stał się dla władzy kozłem ofiarnym. Pasował do tej roli idealnie. Związki z Polską (jako korespondenta popularnego warszawskiego dziennika) uplasowały go jako potencjalnego terrorystę, gdyż w oczach propagandy państwo polskie szykuje się właśnie do „terrorystycznej” napaści na Białoruś.
Rozpoczęty 16 stycznia tego roku proces odbywał się w trybie „zamkniętych drzwi”. Reżim dobrze wie, że Poczobut, prawnik z wykształcenia oraz wyrobiony publicysta, swoją mowę obrończą zamieni w jedno wielkie oskarżenie łukaszenkowskiego systemu, dlatego też nie mógł pozwolić, by proces odbywał się publicznie.
Poczobut już i tak od prawie dwóch lat siedzi w więzieniu, w którym warunki daleko odbiegają od humanitarnych. Przez cały okres niewoli ani razu nie pozwolono mu skontaktować się z bliskimi, nawet nie dano mu do ręki telefonu. Gdy zapadł na covid, leczono go aspiryną.
W Grodnie mieszka jego żona Oksana wraz z córką i synem.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki