W poszukiwaniu rodzimego piękna
Ks. Mariusz Pohl
Fot.
Przeglądając czasopisma geograficzne, reportaże z pielgrzymek i zagranicznych podróży, katalogi biur turystycznych i albumy fotograficzne z różnych stron świata, ogarnia nas zachwyt nad pięknem dalekich krajów, egzotycznych krajobrazów, kultur i sanktuariów. Nie zawsze jednak stać nas na taki wyjazd; względy finansowe, brak czasu czy odwagi powstrzymują nas nieraz od dalekich wypraw.
O...
Przeglądając czasopisma geograficzne, reportaże z pielgrzymek i zagranicznych podróży, katalogi biur turystycznych i albumy fotograficzne z różnych stron świata, ogarnia nas zachwyt nad pięknem dalekich krajów, egzotycznych krajobrazów, kultur i sanktuariów. Nie zawsze jednak stać nas na taki wyjazd; względy finansowe, brak czasu czy odwagi powstrzymują nas nieraz od dalekich wypraw.
O ile piękno dalekich krain urzeka nas zwykle potęgą, odmiennością i kontrastem wobec tego, co znamy z naszych stron, to jednak musimy zdawać sobie sprawę, że jako turyści z dalekiego kraju jesteśmy w stanie zobaczyć tam tylko czubek góry lodowej, małą cząstkę tamtejszej kultury, w niewielkim wycinku ogarnąć samą powierzchnię zjawisk. Brak czasu i napięty program takich wyjazdów uniemożliwia głębszą kontemplację piękna, odkrywanie różnych subtelności i skazuje nas tylko na szybkie, powierzchowne, pierwsze wrażenia. Z natury rzeczy w tego typu wyjazdach dominuje raczej ilość i "wielogwiazdkowa" klasa obiektów turystycznych czy sakralnych, natomiast jakość i głębia przeżyć muszą z konieczności pozostać na poziomie "dla początkujących". Po prostu: w czasie kilkunastodniowego zagranicznego wyjazdu trzeba się skoncentrować tylko na "hitach", na najbardziej znanych "atrakcjach", przyswajając sobie jedynie najogólniejsze, najmocniejsze, ale zarazem najpłytsze wrażenia.
Tymczasem prawdziwe piękno i nieraz wręcz urzekająca egzotyka kryją się doprawdy blisko, w zasięgu kilkudziesięciu minut czy ostatecznie kilku godzin jazdy samochodem. Nie trzeba obcych walut, znajomości języka czy przekraczania granic - te piękne miejsca są w Polsce! Trzeba tylko umieć je odkryć, docenić i zachwycić się ich pięknem - pięknem rodzimym, bliskim i drogim. Pięknem, w które można bez pośpiechu się zagłębić, doszukując się subtelnych niuansów, odcieni, znaczeń i skojarzeń, dostępnych jedynie dla człowieka, który w tej kulturze wyrósł i jest wrażliwy na jej bogactwo. Jest to piękno dla koneserów, dla ludzi szukających głębi, zdolnych do kontemplacji i wysublimowanego smaku. A może po prostu dla ludzi wrażliwych: naturalną, ludzką, swojską wrażliwością na piękno, w którym się wyrosło, wychowało i które się pokochało.
Piękno to przemawia do nas w najprzeróżniejszy sposób: przez wzruszające skojarzenia z latami i domem dzieciństwa; wakacyjne wyjazdy "do babci"; przez patriotyczną dumę z dokonań Polaków, którzy przez całe wieki nie szczędzili wysiłków, ofiar i krwi dla dobra naszej Ojczyzny; przez niepozorne detale i szczegóły, które ukazują swoje piękno dopiero wtedy, gdy człowiek zatrzyma się i pochyli bez pośpiechu nad kwiatem stokrotki, kamieniem w potoku czy sękiem w płocie. Jest też piękno blisko związane z codziennym życiem i ubogą egzystencją dawnych wsi: drewniane żurawie u studni, stary cebrzyk na rdzewiejącym łańcuchu, ręcznie kute klamki, blaszane kury na dachu…
Wreszcie piękno przemawia do nas językiem sakralnym, stając się wyrazistą ikoną potęgi i mądrości Wszechmocnego Stwórcy lub też świadectwem wiary: zarówno najwybitniejszych twórców renesansu, baroku czy klasycyzmu; ale także anonimowych, domorosłych artystów, którzy miłość do Boga wyrażali przez swoje skromne dzieła: przydrożne kapliczki, krzyże, cmentarne płoty, kute w żelazie lub rzeźbione w drewnie ornamenty, wiejskie kościółki. Ile autentyzmu i wyczucia harmonii z naturalnym krajobrazem kryje się w tych prostych, często naiwnych wizerunkach Chrystusa Frasobliwego, Piety, świętego Nepomucena i wielu, wielu innych motywów sakralnych.
I to wszystko jest blisko nas, na wyciągnięcie ręki, rzut oka czy godzinkę jazdy samochodem.
Ale myliłby się ktoś, myśląc, że jest to piękno łatwe, przystępne i tanie - o nie, jest co najwyżej bezpłatne, bo nie wymaga wielkich finansowych nakładów, muzealnych biletów czy wykupywania drogich wycieczek. To piękno jest darmowe, ale zarazem trudne i wymagające wysiłku, spostrzegawczości i wrażliwości. Dziś, jeśli coś nie krzyczy, nie przyciąga wzroku jaskrawymi akrylowymi kolorami reklam, nie cieszy się marką popularnego zabytku - to nie istnieje. I wcale nie jest wtedy łatwo dostrzec takie ukryte, niepozorne piękno, nawet jeśli przechodzi się tuż obok. Może więc warto pokusić się o taką swego rodzaju "archeologię", czyli szukanie i odkrywanie piękna, które normalnie jest dla naszych oczu zakryte.
Gdy szedłem z pieszą pielgrzymką z Kalisza do Częstochowy, dwa razy po 180 km i po cztery bite dni pieszej wędrówki, po drodze mijaliśmy pewnie ze 300 krzyży i kapliczek przydrożnych, po trzy, cztery metry od nas, na poboczu. I spośród dwóch tysięcy pielgrzymów, którzy poza drogą, modlitwą i podziwianiem krajobrazu nie mieli nic innego do roboty, mało kto zwrócił na nie uwagę. Mimo że często "anonsowałem" przez mikrofon, że za chwilę na drzewie po prawej stronie będzie piękna, stara rzeźba św. Michała albo kuty ręcznie żelazny krzyż - prawie nikt tego nie zauważał. Może dopiero zdjęcia, które prezentowałem po pielgrzymce, unaoczniły niektórym, jak wielu pięknych rzeczy po drodze nie widzieli. I tak jest w całym naszym życiu: nasze oczy są często na uwięzi. Otacza nas piękno, a nie umiemy go dostrzec, docenić, cieszyć się nim.
Ale piękno to jest trudne, coraz trudniejsze, także z innego powodu: upływającego czasu i czasów, które dziś nastały. Czas jest bezlitosny, zwłaszcza dla drewna, wapna i kutego żelaza. Mało kto pomyśli o renowacji starego, zmurszałego krzyża z wyrytą datą 1854 r. Raczej postawi się w tym miejscu nowy krzyż ze stalowych kątowników, ewentualnie przykręci plastikową tabliczkę: 1854-2005 i tyle: taniej, praktyczniej, "ładniej". Ile piękna ginie w ten sposób bezpowrotnie! Co prawda i ten stalowy krzyż nabierze za sto lat swoistego uroku, ale my już tego nie doczekamy. Naszym udziałem - i zadaniem - jest piękno, które pozostawili nam w dziedzictwie nasi dziadowie.
Także tempo i wymogi współczesnego życia nie sprzyjają dawnemu pięknu. Jak często drewniany płot cmentarny musi ustąpić miejsca prefabrykowanemu, betonowemu ogrodzeniu; kamienny słup z kapliczką stoi dokładnie w miejscu, gdzie ma być przystanek autobusowy; wprost na drodze modernizowanej szosy jest kilka starych grobów. W takiej sytuacji piękno nie ma szans - cóż, presja doraźnej ekonomii.
Nawet gdy takie piękno przetrwa, nieraz pozostaje skazane na marginalizację i zapomnienie. Dziś moda, kanony i wrażliwość estetyczna jest inna. Polska się modernizuje, nadrabia zaległości, tworzy swój nowy wizerunek, zwłaszcza w odniesieniu do wsi. Muszą zniknąć drewniane żurawie czy żeliwne pompy; zamiast stogów siana - foliowe baloty na kiszonkę; stacje paliw zamiast kuźni - to naturalna kolej rzeczy. Miejsce rekwizytów z tamtej epoki jest w skansenach. A na wsi - betonbruk, lakierowana blacha, prefabrykaty - i sterty plastikowych śmieci w rowach i lasach.
Razem z tym pięknem ginie też coś w nas, ginie jakaś wrażliwość i wyczucie piękna, bez którego życie przestaje człowieka cieszyć albo może radość zastępuje sztuczną, hałaśliwą wesołością. Ginie gdzieś poczucie naturalnej harmonii i bliskości człowieka ze swoją ziemią, krajobrazem, tradycją… Człowiek się wykorzenia, traci grunt pod nogami. I może dopiero ruch ekologiczny, poniewczasie, uświadomi nam, co straciliśmy i zaprzepaściliśmy.
Dlatego w czasie wakacyjnym chciałbym, na miarę skromnych możliwości, dzielić się swoim doświadczeniem, wrażeniami, wspomnieniami, szukaniem i odkrywaniem piękna, które, co prawda, na pierwszy rzut oka nie poraża zachwytem wobec czegoś zupełnie zaskakującego, "niesamowitego" i "na topie", ale które daje mi poczucie zakorzenienia, bezpieczeństwa, ciepła i swojskości. Piękna bliskiego i zrozumiałego, piękna świętego. Pośród tego piękna czuję się naprawdę u siebie.