Rozmowa z księdzem Januszem Blautem, proboszczem parafii pw.Wniebowstąpienia Pana Jezusa we Władykaukazie, stolicy Północnej Osetii
Od jedenastu lat pracuje Ksiądz w Rosji, a od roku we Władykaukazie. Nie jest to chyba łatwa posługa.
- Myślę, że posługa księdza w Rosji nie tyle jest trudna, co po prostu ma zupełnie inną specyfikę niż w Polsce. Parafie w Rosji składają się z kilkudziesięciu, czasem kilkunastu lub tylko kilku wiernych. Aby się z nimi spotkać, pokonuję dziennie setki kilometrów. Świadomość, że trzeba przejechać te znaczne odległości dla dwóch czy trzech osób, jest za każdym razem dla mnie niezwykle budująca, bo zdaję sobie sprawę, że wiara katolicka przetrwała na tych ziemiach tylko i wyłącznie dzięki ich przodkom, którzy przekazywali ją z pokolenia na pokolenie. Te maleńkie wspólnoty nie wyobrażają już sobie życia bez obecności księdza, odczucie tej potrzeby wynagradza wszelki trud. Jednak ten etap mojego duszpasterzowania został bezpowrotnie zamknięty tragicznym biesłańskim pierwszym dniem września.
Dzieci rozpoczęły już lekcje w innym budynku. Proszę powiedzieć, co w tej chwili dzieje się w szkole, która stała się grobem dziecięcego świata.
- To jest święte miejsce. Uświęcone zostało przez tragedię, jaka się tam rozegrała, a przede wszystkim przez śmierć setek ofiar. Trudno wyrazić uczucia, których się doznaje w tym miejscu, bowiem powietrze i ruiny dosłownie nasycone są cierpieniem i śmiercią. Na twarzach osób, które tutaj przychodzą, widać wielkie cierpienie i łzy. Ten ból jest zauważalny nawet u mężczyzn, którzy na Kaukazie nie są skorzy do okazywania swoich odczuć. W sali gimnastycznej czy też klasie, w której zostali rozstrzelani mężczyźni, ludzie klękają, modlą się i płaczą. Często szukają jakichś najmniejszych śladów swoich najbliższych, matki i ojcowie dotykają ścian i podłóg w taki sposób, jakby chcieli poczuć obecność swoich dzieci. To miejsce uświadamia, jakie mogą być skutki działania zła. Sala gimnastyczna oraz znajdujące się w niej wyrwy, którymi uciekały zarówno dzieci, jak i dorośli, toną w świecach i kwiatach. Na podłodze sali gimnastycznej ludzie układają ciastka, cukierki i wodę, czyli to wszystko, czego przetrzymywanym dzieciom tak bardzo brakowało. Wszędzie widać krew, porozrzucane pojedyncze dziecięce buciki, strzępy sukienek, koszul, kokard do włosów. To miesza się z powyrywanymi kartkami z książek i zeszytów. Uderza tam ogromna cisza i skupienie. W ciągu tych pięćdziesięciu godzin z nowoczesnej i pięknej szkoły zostały zgliszcza. Wśród nich wyłożona jest księga kondolencyjna, wpisy do niej przypominają o wydarzeniach, które miały tu miejsce, mają też być nieustannym wyrzutem sumienia brudnego świata dorosłych, w którym kolejny raz najwyższą cenę zapłaciły dzieci. To miejsce również przypomina, że są też inne wartości, którymi w życiu każdy człowiek powinien się kierować - dobro, które ostatecznie zawsze zwycięża.
Czy ludzie mówią o chęci odwetu? Nie jest przecież tajemnicą, że w większości osetyńskich domów znajduje się broń, czyli wystarczy iskierka, by wybuchł kolejny pożar wojny.
- Tego się wszyscy obawiamy. Mam nadzieję, że chęć odwetu nie zwycięży nad bólem i rozdarciem, jaki znajduje się wewnątrz tych ludzi. Mamy jednak świadomość, że w obecnej chwili tak niewiele potrzeba, by faktycznie wybuchł pożar wszechogarniającej nienawiści. Dlatego wszyscy starają się w swoich rozmowach hamować i tonować gniew. Rzeczywiście, tak jak pani powiedziała, niemal w każdym tutejszym domu znajduje się broń. Są to pozostałości po wojnie ingusko-osetyńskiej. A poczucie gniewu potęguje również bliskość Czeczenii.
Wiele mówi się o tragedii rodzin pomordowanych w Biesłanie, a jakby w cieniu pozostają główni jej uczestnicy: dzieci, nauczyciele oraz rodzice, którzy przeżyli piekło biesłańskiej szkoły.
- Rzeczywiście, Osetia płacze, nie tylko sercem i łzami. Myślę, że można ją teraz porównać do płaczącego Betlejem po rzezi niewiniątek dokonanej przez Heroda. Rzeka łez wylanych przez betlejemskie matki została pogłębiona łzami matek z Biesłanu. Potrzeba wiele czasu, aby zarówno dzieci, jak i dorośli, którzy przeżyli piekło wewnątrz szkoły, a także te osoby, które swój dramat niemocy i bezsilności przeżywały przed szkołą, wyleczyły się z tych głębokich ran. Dlatego tak bardzo potrzebna jest pomoc psychologów, których na szczęście jest teraz bardzo wielu w szpitalu dziecięcym we Władykaukazie. Rannym i ich rodzinom pomagają wolontariusze z Caritas. Niestety, wiele dzieci znajduje się w takim szoku, że nie rozpoznają nawet swoich najbliższych. Te zdrowsze absolutnie nie chcą słyszeć o szkole. Wczoraj słyszałem, jak nauczycielka języka rosyjskiego, płacząc, mówiła, że nie ma już swojej klasy, która przyszła do szkoły powitać 1 września. Żaden z jej uczniów nie żyje, nie żyje też wiele jej koleżanek i kolegów. Płacząc, pytała, co ma teraz robić?! Biesłan jest przez cały czas na ustach całego świata, ale co będzie za trzy miesiące, czy też za pół roku? Czy ktoś jeszcze będzie pamiętał o tych ludziach i ich dramacie? Czy nadal dzieciom będzie pomagał sztab psychologów? Czy będą pieniądze na to, by posłać dzieci do sanatorium i na wakacje? Czy starczy pieniędzy, by wesprzeć szeroko zakrojoną pomocą osieroconych rodziców? Teraz pomoc płynie szerokim strumieniem zarówno z zewnątrz Rosji, jak i jej wnętrza, oby nie wysechł on przedwcześnie. Oby wody tego strumienia nie musiały wypłynąć w innej części świata!
Dzieci, które przeżyły biesłański pierwszy września, opowiadały o wielkim poświęceniu i heroizmie swoich nauczycieli.
- To prawda, czynili wszystko, aby dzieci będące w tym bezpośrednim niebezpieczeństwie śmierci bardzo wyraźnie odczuwały obecność i wsparcie swojego nauczyciela. Wczoraj słyszałem o niezwykłym siedemdziesięcioczteroletnim nauczycielu wychowania fizycznego, któremu terroryści zaproponowali wolność. Nie skorzystał z niej, by do ostatniej chwili życia pomagać i ratować swoich uczniów. Taką postawą wykazali się także inni nauczyciele, którzy swoimi ciałami osłaniali uczniów, do których strzelali terroryści. To są postawy prawdziwego oddania się dziecku do samego końca. Sagina Sagorjewa, która zginęła razem z czworgiem swoich dzieci, krótko przed śmiercią zdążyła jeszcze uratować obce dziecko, które wyniosła z sali gimnastycznej. To są biesłańscy święci. Wydaje mi się, że zarówno dzieci, jak i dorośli, którzy przeżyli ten tragiczny dzień nigdy już nie powrócą do normalnego życia. Przecież oni nie mieli żadnej nadziei na przeżycie, terroryści odebrali ją zaraz na początku, z chwilą wymordowania kilkunastu mężczyzn.
W jaki sposób Księdza parafianie starają się pomóc ofiarom w Biesłanie?
- Przede wszystkim przez modlitwę. Powiedziałem im, że to jest ich główne zadanie, bowiem wartość modlitwy jest największa. Jej siła może sprawić wszystko. Proszę ich, aby modlili się w intencji zwycięstwa dobra nad chęcią odwetu, aby modlili się o pokój, który teraz wisi tam na przysłowiowym włosku. W tych intencjach modli się również parafialny Żywy Różaniec, który składa się z dwudziestu osób. W tych intencjach powinien stale modlić się cały świat!
Czy tragedia w Biesłanie zjednoczyła, czy też podzieliła wiernych wyznań, które znajdują się w tej części Rosji?
- Połączyła ich wszystkich modlitwa, wspólnie przeżywany dramat i wspólna żałoba. Ona połączyła właściwie całą Rosję, bowiem każdy jej mieszkaniec zdaje sobie sprawę, że ten dramat mógł się rozegrać wszędzie, także w szkole jego dziecka.
Kogo obwiniają ofiary zamachu oraz ich rodziny?
- Ból ich jest podzielony na tych, którzy bezpośrednio są winni temu aktowi terroru, a także na tych, którzy nie zrobili nic, aby przed nim uchronić. To było wyraźnie wykrzyczane podczas kolejnych manifestacji, jakie miały miejsce we Władykaukazie. Najbardziej ich boli fakt, że kolejny raz ich okłamano. Mają żal, że władze kompletnie nie liczą się z ludźmi.
Padają pytania o politykę Rosji wobec Czeczenii?
- Tych ludzi polityka nie interesuje, oni żyją problemami i trudami dnia codziennego, czyli tym, jak wyżywić rodzinę, jak ją ubrać i jak wyposażyć do szkoły dzieci. Polityka leży poza sferą ich zainteresowań. Natomiast odwet wobec tych, którzy ośmielili się naruszyć świętość życia dziecka jest dla nich czymś honorowym i oczywistym, dlatego boję się ewentualnej lawiny dalszych tragicznych wypadków.
Ponad dwieście osób zostało uznane za zaginione. Jak twierdzą psychologowie, najgorszą wiadomością jest jej całkowity brak.
- Z jednej strony rodziny oczekują na tę najgorszą wiadomość, a z drugiej strony cały czas mają nadzieję, że ich najbliżsi jednak żyją. Nieustannie słyszy się, że ktoś widział zaginionego jak wsiadał do samochodu, i był na tyle sprawny, że czynił to samodzielnie, ale zaginął, i nie wiadomo gdzie jest. Oglądane są filmy, które mają pomóc w odszukaniu i zindentyfikowaniu zaginionych. Wczoraj mężczyzna, który szukał swojej mamy, zobaczył dzieci swoich sąsiadów, którzy bezskutecznie je poszukiwali.
To wszystko, co Ksiądz mówi, świadczy o tym, że bałagan, który panował podczas akcji odbijania zakładników, trwa w dalszym ciągu.
- Niestety, tak. Myślę, że wszystkich przerósł dramat tego zdarzenia i ilość jego ofiar. Na budynkach szpitali rozwieszone są listy osób, które się w nich znajdują. Bardzo często widać też wywieszone zdjęcia dzieci, które albo są zbyt małe, albo są w takim szoku, że nie są w stanie nic o sobie powiedzieć. Poszukiwania nie są skoordynowane, rodziny pozostawione są same sobie, nikt się nimi nie zajmuje i nie opiekuje. Proszę sobie wyobrazić matkę, która wśród zwęglonych lub rozszarpanych ciał poszukuje swojego dziecka?! Jak wiele dzieci jest poszukiwanych, świadczą ich liczne zdjęcia poustawiane na potrzaskanych szkolnych ławkach w szkole, a także przed szkołą. Zdjęcia z beztrosko uśmiechniętymi dziecięcymi buziami wiszą także na domu kultury.
Rozmawiała