Logo Przewdonik Katolicki

W sutannie za kratami

Jadwiga Knie-Górna
Fot.

Rozmowa z księdzem Danielem Litkowskim, kapelanem aresztu śledczego Będąc w areszcie śledczym zauważyłam, że zarówno wychowawcy, jak i osadzeni bardzo przyjaźnie odnosili się do Księdza. Przypuszczam, że początki duszpasterzowania w tym miejscu nie były jednak takie łatwe? - Kapelanem w areszcie jestem już od czterech lat, zawsze podkreślam, że wszystkich pracowników, jak...

Rozmowa z księdzem Danielem Litkowskim, kapelanem aresztu śledczego


Będąc w areszcie śledczym zauważyłam, że zarówno wychowawcy, jak i osadzeni bardzo przyjaźnie odnosili się do Księdza. Przypuszczam, że początki duszpasterzowania w tym miejscu nie były jednak takie łatwe?

- Kapelanem w areszcie jestem już od czterech lat, zawsze podkreślam, że wszystkich pracowników, jak i osadzonych traktuję jako ludzi, do których posyła mnie Pan Bóg. Nie ukrywam, że bardzo lubię swoją pracę wśród tych, którzy w którymś momencie swojego życia pobłądzili. Niezłą "zaprawę" do tej duszpasterskiej pracy otrzymałem w zakładzie poprawczym, oraz w "sławnej" poznańskiej szkole zawodowej zwanej "Oxfordem", w których wcześniej katechizowałem. Początki mojej pracy za murami odgradzającymi od wolności też były zupełnie inne, było o wiele mniej osadzonych, przez co mogłem poświęcać im więcej czasu.

Mówi Ksiądz o zakładzie poprawczym, w którym został pobity przez wychowanków jeden z poznańskich księży?

- Właśnie o nim. Poszedłem do tych młodych ludzi z pewną obawą, ale nie strachem. Pierwszego dnia przeszedłem bojową próbę, paru młodzieńców podeszło do mnie z nożem, który przystawili mi do klatki piersiowej. Obserwowali moją reakcję, a ja ze spokojem im powiedziałem: jak chcecie to mnie zabijcie, nie boję się śmierci, natomiast wy możecie sobie narobić dodatkowych problemów. Wasz wybór. Myślę, że gdyby wyczuli mój strach, być może wydarzenie to miałoby zupełnie inne zakończenie. Na szczęście nasze wzajemne relacje w miarę szybko ułożyły się dość pomyślnie.

Czy taki chrzest bojowy również przeszedł Ksiądz w areszcie śledczym?

- Nie. Przez cały okres mojej duszpasterskiej pracy wśród osadzonych nie przeżyłem ani jednego momentu zagrożenia życia, a mam kontakt z osadzonymi, którzy popełnili także najcięższe przestępstwa. Dla mnie zawsze najważniejszy był i jest człowiek, a nie jego czyn. Mówię mu o miłości Boga Miłosiernego, szukam w tym człowieku dobra, nawet jeśli miałaby to być tylko maleńka jego iskierka. Nikt z nas jednak nie wie, czy podtrzymywanie owej iskierki miłością Boga nie rozpali się w tym człowieku prawdziwego płomienia wiary. Przeżyłem już takie przypadki.

Ma Ksiądz na myśli przypadki całkowitego nawrócenia?

- Był taki człowiek, który przychodził do mnie raczej bez przekonania, myślałem, że był mu potrzebny ktoś, kto wysłucha jego dość skomplikowanych życiowych zawirowań. Pierwsza i kolejna rozmowa właściwie upłynęła na niczym, tak mi się wówczas wydawało. Przy trzeciej rozmowie ów mężczyzna niespodziewanie poprosił mnie o spowiedź. Była to jego pierwsza po wielu, wielu latach spowiedź, która okazała się spowiedzią życia. Nie znamy dróg Pana Boga. Wiem i czuję to, że jestem tym ludziom potrzebny. Czekają na mnie, jestem ich księdzem. Obserwuję zmiany duchowe, jakie w nich zachodzą, miałem już szczęście udzielać dorosłym sakramentu Pierwszej Komunii Świętej, a także bierzmowania. Byłem świadkiem prawdziwych nawróceń.

Społeczeństwo bardzo szybko ocenia ludzi, którzy trafiają za kraty. Często pochopnie spychamy ich na margines społeczny.

- Niestety jest to prawda. Napatrzyłem się wiele na ludzką niedolę, ludzkie tragedie i niesprawiedliwości. Często zapominamy, że ludzie, którzy trafiają do aresztu śledczego, są oskarżonymi, którzy oczekują na wyrok. Najczęściej trwa to latami, bo tyle czeka się na proces. W tym czasie są zwalniani z pracy, rozpadają się ich rodziny, tracą nie tylko najbliższych, ale także przyjaciół. Jakby już na zapas są przez wszystkich osądzani i otrzymują zaoczne wyroki. Czasem po latach okazuje się, że zostali skazani niewinnie. Jednak wówczas pozostaje pytanie: kto im zwróci dom, rodzinę i te stracone lata? Oczywiście, nie chcę przez to powiedzieć, że osadzonymi są tylko ludzie niewinni. Prawdą jest jednak fakt, że każdy człowiek w takim miejscu potrzebuje drugiej życzliwej osoby, kogoś, kto go wysłucha, porozmawia z nim, wesprze go duchowo i psychicznie, a czasem po prostu z nim pobędzie. Bowiem poczucie samotności i odrzucenia najczęściej jest najgorszym gościem za kratami. Oczywiście w tym miejscu ktoś może mi powiedzieć; chwileczkę proszę księdza, ale większość z osadzonych jest sama sobie winna, po co więc się nad nimi litować. Sądzę, że nie wolno nam w ten sposób mówić. Nie wolno nam przekreślić żadnego człowieka.

Ksiądz jest jeden, osadzonych kilkuset, jak radzi sobie Ksiądz z czasem i posługą?

- Pewnie bym sobie nie poradził, gdyby nie Bractwo Więzienne, które bardzo pomaga w ewangelizacji osadzonych. Do Bractwa Więziennego należą osoby bardzo mocno związane z Kościołem, wielu z nich należy do Odnowy w Duchu Świętym oraz Neokatechumenatu. Są to osoby bardzo dobrze przygotowane do tego rodzaju pracy. Ich działania są w ogóle trudne do ocenienia. W tej chwili wśród osadzonych pracuje około dwudziestu pięciu członków Bractwa, oprócz nich są także tacy, którzy zajmują się wyłącznie sprawami osadzonych poza murami aresztu.

Na pewno zdarza się, że osadzeni próbują wykorzystywać dobroć drugich osób. Szukają możliwości komunikowania się z kolegami poza murami aresztu, jak z tymi problemami Ksiądz sobie radzi?

- Na początku mojej posługi faktycznie spotykałem się z takimi problemami. Często intuicja podpowiada mi, czy dana osoba szuka prawdziwej pomocy duchowej, czy jest to jej jakaś gra. Jednak nie zastanawiam się nad tym głębiej, bo to nie jest mój problem, poza tym zawsze uważam, że być może moja pomoc poskutkuje dobrem u tego człowieka. Tego najczęściej nigdy się nie dowiemy. Jako kapłan niosę tym ludziom przede wszystkim Pana Boga, to jest moje nadrzędne zadanie.
Prawdą jest również, że na początku mojej pracy duszpasterskiej w areszcie spotykałem się z próbami namówienia mnie, abym przenosił jakieś wiadomości poza mury aresztu. Jednak moja ciągła konsekwentna odmowa sprawiła, że po krótkim czasie osadzeni przestali mnie o to prosić. Ten temat już nie istnieje. Wiedzą, że trzy razy w tygodniu jestem w areszcie, więc mogą liczyć na to, że przyjdę do nich, wyspowiadam, udzielę Komunii św., porozmawiam, jeśli potrafię doradzić w jakieś sprawie, to uczynię to.

Domyślam się, że osadzeni, którzy znajdą się już na wolności także mogą liczyć na Księdza pomoc?

- Jeśli mogę pomóc, to oczywiście to czynię. Jednak nie jest to takie proste, bowiem ludzie po wyjściu za bramę aresztu najczęściej nie mają do kogo ani do czego wrócić. Trafiają więc na ulice miasta. Tam nie mają gdzie spać i co jeść. Wiedzą, że zawsze mogą liczyć u mnie na kromkę chleba. Ale nic więcej ofiarować im nie mogę. Mam takie marzenie, które niestety z braku funduszy naszego miasta nie może być na razie zrealizowane, mówię tutaj o domu, w którym potrzebujący były osadzony, mógłby się zatrzymać, choć na krótki czas. Wówczas łatwiej byłoby mu znaleźć pracę oraz jakieś miejsce do zamieszkania. Miałby dzięki temu szansę na powrót do normalnego życia. Niestety dzieje się inaczej, i często jest tak, że ludzie ci poprzez niesprzyjające im warunki oraz odrzucenie społeczne ponownie są "spychani" za bramy aresztów i więzień.

Mam nadzieję, że byli osadzeni kontaktują się z Księdzem także z innych powodów?

- Szczerze mówiąc, nie było wiele takich sytuacji. Ale zdarzały się zaproszenia do domów byłych osadzonych, gdzie całe rodziny bardzo serdecznie gościły mnie, wyrażając w ten sposób swoją wdzięczność. Zawsze się cieszę, gdy mój podopieczny wychodzi poza mury aresztu, cieszę się z jego każdego kolejnego dnia wolności, i z całego serca życzę mu, by trwała ona jak najdłużej. Niejednokrotnie zdarzyło mi się, że udzielałem sakramentu pojednania osobom, które specjalnie w tym celu mnie poszukiwały, czasem miały one jakiś kontakt ze światem przestępczym, lub byli to bezdomni zamieszkujący na dworcach, czy też ludzie dotknięci jakimś nałogiem. To świadczy o tym, że jest stały kontakt między ludźmi zza krat z tymi, którzy żyją na wolności. Jeśli jednak ten kontakt ma na celu znalezienia drogi do Pana, to oby tych kontaktów było jak najwięcej.

Proszę powiedzieć szczerze, czy nie wolałby Ksiądz żyć na jakieś spokojnej, małej parafii?

- Jeżeli przez małą parafię ma pani na myśli ciepłą i wygodną posadkę, to na pewno nie. W moje życie wpisane jest aktywne działanie duszpasterskie. Myślę, że kapłan musi być dyspozycyjny wobec woli Bożej, która przejawia się posłaniem go do parafii, grup duszpasterskich oraz różnych środowisk. Na dzień dzisiejszy sądzę, że wśród osadzonych dobrze wypełniam swoje kapłańskie powołanie.

Bardzo serdecznie dziękuję za rozmowę

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki